• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Na swoim. Mali Wojownicy mistrza Piotra Pełki

Wioletta Kakowska-Mehring
17 lutego 2017 (artykuł sprzed 7 lat) 
Wcześniej walczyłem na macie z innymi zawodnikami, a teraz na rynku z innymi przedsiębiorcami, ale zawsze fair - mówi Piotr Pełka. Wcześniej walczyłem na macie z innymi zawodnikami, a teraz na rynku z innymi przedsiębiorcami, ale zawsze fair - mówi Piotr Pełka.

O tym, że dla byłego zawodnika jest dużo więcej możliwości niż tylko etat w klubie sportowym, że rywalizacja sportowa uczy wytrwałości i pokory, która przydaje się również w biznesie, a także o tym, że czasem zostaje się przedsiębiorcą z... miłości do żony rozmawiamy z Piotrem Pełką, mistrzem taekwon-do, trenerem personalnym, właścicielem firmy Fortis. W poprzednim odcinku "Jak to jest na swoim" rozmawialiśmy z Pawłem Skawińskim, właścicielem firmy Svoboda multimedia for events, a już za dwa tygodnie rozmowa z Dariuszem Orłowskim, właścicielem firmy Orzeł.


Jest taki stereotyp, że sportowiec z osiągnięciami zwykle przechodzi do klubu. Też miewałem i miewam takie propozycje.

Był pan zawodnikiem taekwon-do kadry narodowej. Odnosił pan sukcesy na arenie sportowej i to zarówno krajowej, jak i międzynarodowej. Odszedł pan ze sportu właściwie u szczytu kariery. Dlaczego?

Piotr Pełka: - W tym sporcie zwykle osiąga się największe sukcesy między 27. a 30. rokiem życia, więc teoretycznie jeszcze wszystko było przede mną. Trenerzy, ale właściwie całe środowisko sportowe próbowało mnie zatrzymać. Jednak uznałem, że osiągnąłem już to, co chciałem - wielokrotne Mistrzostwo Polski, Europy, Świata, Puchar Świata. To nie była nagła decyzja, planowałem to wcześniej, chciałem coś zmienić w swoim życiu, przejść na kolejny etap. W 2013 roku oficjalnie odszedłem z kadry narodowej. A dlaczego? Oświadczyłem się.

Zrezygnował pan z kolejnych medali dla żony?

- Trzeba być odpowiedzialnym. Sport wyczynowy zmusza do wielu poświęceń i zwykle rodzina na tym cierpi, a ja nie chciałem na to narażać mojej - wówczas jeszcze przyszłej - żony. Czasem jeszcze występuję, ale hobbystycznie, tylko i wyłącznie dla przyjemności. Nadal utrzymuję też kontakty z moim środowiskiem sportowym, w końcu to kawał mojego życia, bo trenuję od 7. roku życia.
(...) wieczorami już pracowałem nad swoim biznesplanem. Wolałem być na swoim. To zresztą zostało mi ze sportu. Zawsze byłem indywidualistą.

Zwykle byli sportowcy decydują się na karierę trenera. Pan nie poszedł tą drogą.

- Jest taki stereotyp, że sportowiec z osiągnięciami zwykle przechodzi do klubu. Też miewałem i miewam takie propozycje. Uznałem jednak, że to nie dla mnie, przynajmniej na razie. Miałem też propozycję pozostania na uczelni, czyli na Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku w katedrze sportów walki, ale stwierdziłem wówczas, że może jeszcze nie pora. Zresztą nigdy nie widziałem siebie w roli nauczyciela, który wypełnia rubryki w dzienniku czy indeksie. Wolę prowadzić zajęcia. Dlatego jestem zadowolony z tego, co mam teraz.

A został pan... przedsiębiorcą.

- Tak. Choć nie od razu. Kiedy trenowałem i studiowałem otrzymywałem stypendium, które umożliwiało mi skupienie się na sporcie. Moja dyscyplina wymagała dwóch treningów dziennie, więc byłem bardzo zaangażowany. Jak w planach miałem start w Mistrzostwach Świata, to szykowałem się do nich specjalnie przynajmniej z rocznym wyprzedzeniem. Bezpośrednio pod tę imprezę. Sport zabierał mi cały czas. Nie miałem więc doświadczenia zawodowego. Życie poza sportem wyczynowym zacząłem więc od etatu w jednym z klubów sportowych w Gdańsku. Byłem trenerem personalnym, ale faktycznie zajmowałem się bardzo różnymi rzeczami, od obsługi na recepcji po wsparcie techniczne. Tam pracowałem przez rok. Jednak wieczorami już pracowałem nad swoim biznesplanem. Wolałem być na swoim. To zresztą zostało mi ze sportu. Zawsze byłem indywidualistą.
Byłem przygotowany na to, że nic nie dzieje się od razu. Miałem swój plan, tak jak wcześniej układałem plan taktyczny podczas walki, i krok po kroku realizowałem go - mówi o swojej firmie Piotr Pełka. Byłem przygotowany na to, że nic nie dzieje się od razu. Miałem swój plan, tak jak wcześniej układałem plan taktyczny podczas walki, i krok po kroku realizowałem go - mówi o swojej firmie Piotr Pełka.
Niestety, nasz sport nie ma aż takiej siły przebicia jak np. skoki narciarskie czy piłka nożna.

Czyli kariera piłkarza lub koszykarza nie była dla pana?

- Nie. Lubię popatrzeć, jak ktoś gra, ale sam nie lubiłem grać w drużynie. Lubiłem być odpowiedzialny za to, co ja sam robię.

Jednak nawet w pana dyscyplinie trenera trzeba było słuchać?

- Tak. Choć przyznam, że  pojawiały się zgrzyty. Trener miał czasem inną wizję na mnie, ja miałem inną. To normalne w sporcie. Jednak mam ogromny szacunek do niego, jest dla mnie jak drugi tata. A do tego ten mój indywidualizm. Choć to też się zmienia. Dziś już zatrudniam pracownika, za chwilę zatrudnię kolejnego, więc będę musiał - nazwijmy to - grać w drużynie. Zresztą zauważyłem, że idzie mi całkiem nieźle. Dogadujemy się.

Jednak dziś to pan jest szefem i trenerem. A nie żal panu czasem, że taekwon-do nie ma takich cudownych kibiców jak skoki narciarskie?

- Nie raz z kolegami żałowaliśmy troszeczkę, że nie jesteśmy aż tak doceniani. Nie mam jednak tzw. parcia na szkło. Dla mnie każdy Mazurek Dąbrowskiego po wygranej rywalizacji był ogromnym przeżyciem. Łezka w oku się kręciła. I to wystarczało. Niestety, nasz sport nie ma aż takiej siły przebicia jak np. skoki narciarskie czy piłka nożna.

Ale działa na wyobraźnię, zwłaszcza małych chłopców wychowanych na kinie akcji.
Na swoich zajęciach kładę nacisk nie tylko na trening ruchowy. Chodzi też o kształtowanie postawy życiowej młodego człowieka.

-  Sam zacząłem trenować dzięki filmom. Wówczas nie było takiej oferty jak "Mali Wojownicy", więc musiałem poczekać, aby dostać się do klubu sportowego.

Właśnie, "Mali Wojownicy". To pana - nazwijmy to - produkt dedykowany dzieciom?

- Tak. To specjalny program przygotowany dla najmłodszych. Chodzi o rozwój motoryczny i ruchowy, ale nie tylko. Celem jest też zaszczepienie dyscypliny i postawy fairplay. To taki wstęp do taekwon-do. Być może któryś z moich wychowanków pójdzie moją drogą. Współpracuję z klubem w Pruszczu Gdańskim, Pułtusku i Ciechanowie, czyli moim macierzystym klubem. Dzięki tym moim kontaktom i współpracy, moi podopieczni mogą startować w zawodach. Takie są wymogi. Dzieci nie mogą reprezentować mojej firmy, ale mogą kluby.

Rodzice coraz częściej inwestują w różne zajęcia dodatkowe dla dzieci. To jest też chyba bardzo obiecujący rynek?
Prowadzę grupę "Mali Wojownicy" w Gdańsku i Gdyni, do tego zajęcia dla starszych z taekwon-do.

- Tak. Jest tego mnóstwo, a rodzice też coraz chętniej korzystają z takich ofert. Starają się szukać zajęć, które rozwiną dziecko. Firmy, które zajmują się tym rynkiem wychodzą więc naprzeciw. Rozwijają się, powstają nowe usługi, wszyscy chcą się czymś wyróżnić. Sam też słucham rodziców, ich uwag, a często mają ciekawe pomysły. A rodzice są bardzo wymagający. Na swoich zajęciach kładę nacisk nie tylko na trening ruchowy. Chodzi też o kształtowanie postawy życiowej młodego człowieka. Te zajęcia mają wychowywać. Mój program opiera się na pięciu zasadach -  grzeczność, uczciwość, wytrwałość, samokontrola, odwaga. Mówimy o tym na każdych zajęciach. Niby drobne sprawy, że trzeba starannie poukładać ubrania przed zajęciami, że trzeba słuchać, kiedy dorosły mówi, że nie wolno innym przeszkadzać. A to może zaprocentować na przyszłe lata, na całe życie. Tego uczył mnie mój trener i teraz ja staram się przekazać te wartości moim podopiecznym.

Jakim zainteresowaniem cieszą się te zajęcia?

- Prowadzę grupę "Mali Wojownicy" w Gdańsku i Gdyni, do tego zajęcia dla starszych z taekwon-do. Mamy kolejne plany związane z zajęciami dla dzieci. Chcę to rozwinąć, mam pomysł, ale na tym etapie nie będę zdradzał szczegółów.

Słusznie. Konkurencja nie śpi.

- Tak. To będzie ciekawy produkt na rynku zajęć dla dzieci. Choć przyznam, że nie jest to główne źródło dochodów. Robię to raczej z pasji. Głównym produktem jest trening personalny.
Jeżeli ktoś chce schudnąć, a nie chudnie, to coś jest nie tak nie tylko z nim, ale także z programem przygotowanym przez trenera.

Tu chyba też jest duża konkurencja. Teraz modnie jest mieć... trenera personalnego.

- Tak. Choć obok profesjonalistów, wielu to trenerzy po kursach weekendowych. Ci zresztą zwykle mają najwięcej do powiedzenia na portalach społecznościowych, w myśl zasady - nic nie wiem, ale się wypowiem. Z tym najtrudniej walczyć, czyli falą hejtu. A przecież każdy ciężko pracuje na swoją pozycję. Mnie to osobiście nie spotkało, ale obserwuję takie zjawisko.

Jednak z pana dorobkiem sportowym chyba nie musi pan specjalnie zabiegać o klientów.

- Nie narzekam. Oczywiście reklama jest ważna, ale przede wszystkim ważna jest dobra robota. To procentuje. Dlatego mam wielu klientów z polecenia. Jeżeli sprawdzamy się jako trenerzy, to ludzie chętnie nas polecają. Ważne są efekty. Jeżeli ktoś chce schudnąć, a nie chudnie, to coś jest nie tak nie tylko z nim, ale także z programem przygotowanym przez trenera. Po to prowadzi się ten indywidualny program, żeby cel został osiągnięty. Jedni chcą schudnąć, drudzy nabrać masy, a jeszcze inni chcą się jedynie trochę usprawnić. Jeżeli klient jest po kontuzji, ma problemy zdrowotne, to zawsze proszę o dokumentację medyczną. Wówczas trening musi być szczególnie dopasowany.
Ostatnio klientka powiedziała mi, że traktuje te treningi nie tyle jako proces walki o zgrabną sylwetkę, ale jako zajęcia terapeutyczne. I tak chyba jest.

Ktoś po kursie weekendowym pewnie nawet nie będzie wiedział, jak interpretować tę dokumentację?

- Pewnie nie. A to może być niebezpieczne. To bardzo odpowiedzialna praca. Wiedza jest bardzo ważna i warto ją poszerzać. Sam zdecydowałam się na kolejne studia. Tym razem dietetyka na Akademii Morskiej w Gdyni. Chodzi bardziej o zalecenia, a nie o komponowanie diet. Nie robiłem tego, aby rozwinąć dodatkowa usługę. W tej dziedzinie współpracuję z inną - profesjonalną w tym zakresie - firmą w ramach barteru. Wspomagamy się. Chciałem jedynie poszerzyć swoją wiedzę. Kolejna sprawa to indywidualnie podejście. Klient musi poczuć, że jest pod opieką.

Jak intensywna jest ta opieka trenera personalnego?

- W zależności od możliwości finansowych czy od potrzeb. Niektórzy potrzebują konsultacji raz w tygodniu, inni decydują się na porady i treningi on-line. Jednak najbardziej popularna i efektywna opcja to trzy treningi w tygodniu. Do każdego trzeba podejść indywidualnie, ludzi motywują różne rzeczy. W mojej pracy bardzo ważne są tak zwane umiejętności interpersonalne, inteligencja emocjonalna i empatia. Tu chodzi o budowanie relacji. Tego nie można się nauczyć, to trzeba mieć w sobie. Kiedy szukałem pracownika oczywiście bardzo ważne były umiejętności sportowe i wiedza, szkoły, szkolenia. Jednak decydujące było to, jakim ktoś jest człowiekiem. Czy patrzy w oczy, gdy do mnie mówi.
Do dziś pamiętam, jak cieszyłem się, gdy zdobyłem pierwszy puchar. To nic, że był mały i plastikowy, dla mnie było to coś niesamowitego. Duma mnie rozpierała.

Trzeba być trochę psychologiem?

- Poniekąd. Ostatnio klientka powiedziała mi, że traktuje te treningi nie tyle jako proces walki o zgrabną sylwetkę, ale jako zajęcia terapeutyczne. I tak chyba jest. Dobry trening jest ważny nie tylko dla ciała, ale też dla ducha.

Gdzie prowadzi pan zajęcia? W siłowni, którą wybiera klient?

- Nie. Współpracuję z klubem Akademos na terenie AWFiS i tam się spotykam z klientami. Tam jest fajna, sportowa atmosfera.

Uważa się, że byli sportowcy dobrze sobie radzą na menadżerskich stanowiskach, że sport uczy wielu cech, które świetnie przygotowują do roli przedsiębiorcy. To prawda?

- Tak. Przydaje się wytrwałość i pokora. Jeżeli wygramy, to nie spoczywamy na laurach i też nie chełpimy się tym. Podchodzimy z szacunkiem i pokorą do przeciwnika. Byłem przygotowany na to, że nic nie dzieje się od razu. Miałem swój plan, tak jak wcześniej układałem plan taktyczny podczas walki, i krok po kroku realizowałem go. Mam zresztą taki nawyk, że codziennie wieczorem siadam i rozpisuję sobie, co mam do zrobienia jutro. Zadaniowe podejście do tematu. Ono się sprawdza także w biznesie. Nigdy nie skupiałem się na wyniku, a jedynie na realizacji zadań. Tego nauczył mnie sport. A zwycięstwa nie przyszły od razu. Musiałem na nie poczekać. Do 13. roku życia praktycznie nie miałem medali. Byłem drobnej postury, do tego najniższy w klasie. Był moment, że chciałem zrezygnować, ale motywowali mnie rodzice, którzy od samego początku bardzo mnie wspierali. Zaparłem się, zostawałem dłużej po treningach, a to zaczęło procentować.
Ryb w morzu jest dużo, dużo jest trenerów i trzeba rywalizować. Powoli, do przodu, zgodnie z planem.
Do dziś pamiętam, jak cieszyłem się, gdy zdobyłem pierwszy puchar. To nic, że był mały i plastikowy, dla mnie było to coś niesamowitego. Duma mnie rozpierała. Przełomowym momentem było dla mnie zdobycie III miejsca na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży, zaraz potem dostałem powołanie do kadry narodowej. Wówczas uświadomiłem sobie, że mogę coś osiągnąć na arenie ogólnopolskiej, a może nawet międzynarodowej. Pomimo, że to nie był złoty medal, to jednak dla mnie on był jak złoty. Dwa lata później wygrałem Mistrzostwa Europy i potem już poszło lawinowo. Kolejna cecha, która się przydaje w biznesie to gotowość do rywalizacji.

Zwłaszcza jak się chce istnieć na bardzo konkurencyjnym rynku?

- Wcześniej walczyłem na macie z innymi zawodnikami, a teraz na rynku z innymi przedsiębiorcami, ale zawsze fair. Ryb w morzu jest dużo, dużo jest trenerów i trzeba rywalizować. Powoli, do przodu, zgodnie z planem.

A skoro o planach mowa...?

- Jak już mówiłem, w planach mam nowe zajęcia dla dzieci. Szukam też kolejnego pracownika. Nie ukrywam, idzie coraz lepiej, więc już nie wyrabiamy się z grafikiem.

Podobno najlepiej uczyć się na cudzych błędach. Zdecydowanie lepiej słuchać mądrych rad. Własny biznes to często trudny kawałek chleba, ale - jak postaramy się pokazać - warto spróbować. Dla tych, którzy wolą rady mamy nasz cykl rozmów z doświadczonymi przedsiębiorcami - "Jak to jest na swoim", czyli garść wiedzy od praktyków w biznesie.

Miejsca

  • Fortis Gdańsk, Kazimierza Górskiego 1

Opinie (30) 2 zablokowane

  • mój Kuba nie musi ćwiczyć sztuk walki. (5)

    Ma 15 lat , chodzi że mną na siłownię i bierze odżywki. Ma 190 cm wzrostu i waży 95 kilo. Już jest postrachem w szkole:).

    • 11 31

    • (2)

      a za trzy lata będzie siedział na kurkowej;)

      • 36 1

      • Razem z budyniem (1)

        • 7 3

        • I Kaczyńskim

          • 4 4

    • za 5 lat miażdiżyca i problemy z sercem - gratulacje , daj mu 30 paczek paneli do wniesienia na 2 piętro ... siłacz hahahaha , pączek napompowany a nie siłacz

      • 23 0

    • żal mi Ciebie

      • 4 1

  • Brajanek tez nie potrzbuje byc silaczem (1)

    Ma IPhone'a 7 ,wlosy na żel,tylko oryginalne ciuchy i perfumy.W gimnazjum jest krolem i gwiazdą-wszycy go szanuja i podziwiaja

    • 29 7

    • A najbardziej to podziwia go Dżesika...

      • 12 0

  • bravo !

    .

    • 5 1

  • to do którego przedszkola posłać mojego Przemeczka gdzie nauczą go tego karate?

    Będzie dobrze przystosowany na start w szkole.

    • 9 0

  • Brawo Pełas!

    Bardzo solidny człowiek! Powodzenia Pełas!

    • 12 2

  • fajne yoko -geri ,ale stopa podtrzymujaca musi byc cala powierznia nie na palcach a to blad ! (4)

    ale widac ze rozciagniety jest, lepsze to niz gnicie na kompie i pisanie glupot ! ludzie ruszcie sie wlasnie na karate czy inne takie tam ! robcie cos nie oceniajcie !

    • 5 6

    • w taekwon-do ta technika to yop chagi i wykonanie nie jest błędne!

      na potrzeby zdjęcia/ fotografa stosuje się różne modyfikacje tzn. twarz zwrócona w stronę aparatu a nie kopnięcia, zmodyfikowana garda aby odsłonić twarz, akcenty wydłużające optycznie uderzenie/ kopnięcie. Całe kopnięcie więc nabiera innego charakteru.
      Kolejna rzecz taekwon-do to nie karate i odwrotnie. Każda sztuka ma inny styl i nie wolno ich porównywać.
      Pozdrawiam ;)

      • 12 1

    • To nie jest karate tylko Taekwon-do, więc nie można porównywać ;)

      To co pokazuje to taka statyczna pokazówka na potrzeby zdjęcia,i łatwo to przytrzymać przez jakiś czas i dobrze wygląda. Miało być jakieś zdjęcie to pozował. Widać to nawet po strefie wykonania techniki bo yop chagi nie kopie się strefę wysoką (np. na głowę). Dobrze że są ludzi którzy chcą podejmować trud i prowadzić swoje szkółki sztuk walki, życzę powodzenia.

      • 8 1

    • A kim ty kurna jestes by go pouczac !! Facet był w kadrze narodowej a ty go jak dzieciaka pouczasz (1)

      i jeszce jak ty bo wy głupek nie odróżnia karate od taekwon-do!!
      "robcie cos nie oceniajcie " a sam co robisz zacznij człowieku od siebie!!

      • 11 1

      • Ale po co ta agresja?

        • 0 0

  • Polecam gorąco (4)

    Pan Piotr jest wspaniały, miły, ciepły człowiek o wysokiej kulturze osobistej. Moje dzieci uczęszczały przez jakiś czas na zajęcia dla Małych Wojowników w Gdyni. Niestety, dla nas było za daleko i musiałam zrwzygnować. Ale gorąco polecam!!! Pozdrawiam Pana serdecznie! Szymek i Marcel żałują że juz nie chodzimy na zajęcia ....

    • 13 5

    • zrwzygnować

      że co?!?!?!?!?!?!?!?

      • 3 4

    • to kłamstwo! wcale nie żałuję! (2)

      • 4 0

      • mam tak samo (1)

        • 3 0

        • no to ładnie..

          Ale matka skłamała.. :)

          • 0 0

  • Naprawde wielka szkoda,ale niestety wiekszosc facetów rezygnuje ze swojej kariery dla kobiety (1)

    Całe szczęście nie wszyscy.!!!

    • 6 6

    • sugerujesz, że jest homogeniczny?

      • 0 2

  • swietne zajecia

    Rewelacyjne zajęcia dla dzieci w Gdyni.Z całego serca polecam ,pozdrawiamy :)

    • 4 2

  • Super człowiek (1)

    Bardzo budująca historia, miło poczytać. Powodzenia

    • 5 2

    • Potwierdzam

      Jak w temacie ;)

      • 0 0

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Piotr Witek

MBA, ACCA, biegły rewident, Partner Spółki Rewit Księgowi i Biegli Rewidenci, od listopada 2013...

Najczęściej czytane