• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Miejsca magiczne, czyli dawne gdańskie kina. Gdzie kiedyś chodziło się na film?

Tomasz Zacharczuk
24 maja 2016 (artykuł sprzed 7 lat) 
Kino Neptun (dawny Leningrad) u schyłku swojej działalności. Placówka była najdłużej działającym kinem w Gdańsku po II wojnie światowej. Początki sięgają 1953 roku, schyłek to rok 2015. Kino Neptun (dawny Leningrad) u schyłku swojej działalności. Placówka była najdłużej działającym kinem w Gdańsku po II wojnie światowej. Początki sięgają 1953 roku, schyłek to rok 2015.

Rozkładane drewniane krzesełka, rozsuwany ekran, zużyte kopie filmowe i przede wszystkim brak popcornu. Wielu nie potrafi sobie wyobrazić wizyty w kinie kilkadziesiąt lat temu. A te wiązały się czasami z plagą pcheł, latającymi gołębiami i przejeżdżającymi za ścianą tramwajami. - Jednak magia tych miejsc była nieporównywalna z dzisiejszymi nowoczesnymi salami kinowymi - podkreśla Tomasz Żółtowski.



Tomasz Żółtowski to wieloletni dziennikarz i prezenter gdańskiego oddziału TVP, w którym realizował m.in. programy poświęcone tematyce filmowej - "Co jest grane" i "Kino polskie". Od 2014 roku dyrektor artystyczny Gdańsk DocFilm Festival. Od lat współpracuje z Festiwalem Filmowym w Gdyni. Tomasz Żółtowski to wieloletni dziennikarz i prezenter gdańskiego oddziału TVP, w którym realizował m.in. programy poświęcone tematyce filmowej - "Co jest grane" i "Kino polskie". Od 2014 roku dyrektor artystyczny Gdańsk DocFilm Festival. Od lat współpracuje z Festiwalem Filmowym w Gdyni.
Tomasz Zacharczuk: Magia kina często kojarzona jest jednoznacznie z magią filmu jako wytworu działań całego sztabu ludzi skupionych wokół konkretnego projektu. Tymczasem magia kina dotyczy też miejsca, w którym widz zapoznaje się już z gotowym dziełem.

Tomasz Żółtowski: Kino dla mnie zawsze miało magię, bo na kinie się wychowałem. Te gasnące światła i to, co za chwilę zaczyna się dziać na ekranie, bardzo mocno wpływało na wyobraźnię dziecka, później młodego człowieka i tak samo oddziałuje na mnie do dziś. Jesteśmy trochę podglądaczami i samo kino też opiera się na wojeryzmie. W sposób intymny, bo przy zgaszonym świetle, podglądamy historie innych ludzi i robimy to bezkarnie. Pamiętajmy też o magii miejsc, w których takie podglądactwo możemy uskuteczniać, bo każde - w tym przypadku gdańskie - kino miało swoją duszę. Najlepiej pamiętam oczywiście kina epoki PRL, bo do nich sam chodziłem. Pamiętam przejeżdżający tramwaj koło kina Delfin czy fruwające gołębie w Neptunie. Oczywiście, były niedoskonałości, ale one też wpływały na magię tych miejsc. Dziś w przypadku tzw. multipleksów trudno mówić o jakiejś wyjątkowej aurze. Kiedyś gdzieś wyczytałem, że do współczesnych kin ludzie chodzą głównie pożerać popcorn, a film oglądają w przerwie między jednym a drugim kubłem. I chyba coś w tym jest.

Czy brakuje ci kin studyjnych w Gdańsku?

Magia kina w Gdańsku rozpoczęła się bardzo szybko. Fascynujące jest to, że pierwsze instytucje pojawiły się zaledwie dziesięć miesięcy po premierze filmu braci Lumiere. Jak to było możliwe?

Faktycznie. Pierwszy pokaz filmowy w Gdańsku zorganizowano już 20 października 1896 roku w Teatrze Wilhelma przy obecnej ulicy Długie Ogrody. W 1907 roku na Targu Węglowym uruchomiono z kolei pierwsze stałe kino Passage Theater z widownią na ponad czterysta miejsc i z dwoma salami kinowymi, co na tamtejsze czasy było ewenementem. Kolejne podobne instytucje zakładano systematycznie w różnych miejscach Gdańska: Corso (ul. Długa), Apollo (ul. Grobla), Eden (Targ Drzewny), Roxy (ul. Opata Rybińskiego) czy Langfuhrer Kunst-Lichtspiele (Wrzeszcz). Były nawet takie osobliwe budynki jak Gedania Theater przy ulicy Łagiewniki z niewielką salą na 131 osób, w której zbierała się najczęściej mniej zamożna część Gdańska, a swoją aprobatę i podziw dla filmów manifestowała... rzucaniem w ekran pomidorami. Kino to było szczególne z jeszcze jednego względu. Gmach często określano jako "Skrzynię na pchły", co jednoznacznie podkreśla, że ludzie nie byli jedynymi widzami tamtejszych seansów.

Wiele kin w Gdańsku powstało w okresie jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej i to jest wręcz niesamowite, tym bardziej, że niektóre z nich przetrwały aż do 1945 roku. W ówczesnych warunkach to już było znaczące osiągnięcie. Co więcej, pojawiały się kina na 800-900 miejsc, a dwa miały nawet pojemność przekraczającą tysiąc - UFA-Palast przy Elżbietańskiej (1195 miejsc) i Scala Kino-Variete przy Długich Ogrodach (1150 miejsc). Takich kin, poza Leningradem, czyli późniejszym Neptunem, nie było już w Gdańsku w okresie powojennym. Należy też pamiętać, że te kina nawet z tak imponującą pojemnością były zapełniane niemal do ostatniego miejsca. W latach 30. w Gdańsku frekwencja roczna wynosiła ponad dwa i pół miliona widzów, co dawało mniej więcej liczbę sześciu tysięcy widzów dziennie! Dziś, dysponując wszystkimi multipleksami, kinem Żak i Kinoportem, nie jesteśmy nawet w stanie zbliżyć się do tego wyniku. Po prostu nie ma tylu miejsc, pomijając już fakt, że aby osiągnąć takie statystyki, wszystkie obecne sale kinowe w Gdańsku musiałyby się zapełniać każdego dnia, wliczając święta, do ostatniego miejsca.

W jaki sposób więc kina przedwojenne cieszyły się tak dużym zainteresowaniem mieszkańców Gdańska? Z jednej strony przecież ówczesny film traktowano jako prostacką nowinkę, z drugiej zaś wejściówki na seanse nie należały do najtańszych. Gdzie więc tkwił klucz do tego frekwencyjnego sukcesu?

Bilety rzeczywiście na początku były drogie. Wygórowane stawki dominowały mniej więcej do 1918 roku. W latach 20. film stał się na tyle masowy i popularny, że wstęp do kina nie był już równoznaczny z wydaniem wielkiej kwoty. Wcześniej z takiej formy rozrywki korzystali raczej zamożniejsi gdańszczanie. W latach 30. już niemal każdy mógł sobie pozwolić nawet na okazjonalną wizytę na sali kinowej.

Wpływ na popularność kin i zwiększającą się liczbę widzów miał też repertuar. Proste i mało wciągające na dłuższą metę filmy z początku XX wieku stopniowo zostawały wypierane przez profesjonalne już produkcje z wielkimi gwiazdami, takimi jak choćby Greta Garbo, która do Gdańska osobiście przyjeżdżała na premierę dzieł nagradzanych Oscarem. Trójmiasto odwiedził też wielki niemiecki aktor Emil Jannings, pierwszy laureat Oscara za rolę męską. To było naprawdę coś. Wcześniej, szczególnie publiczność wychowana na teatrze, nie uznawała filmu jako sztuki. Była to w ich ocenie marna rozrywka dla gawiedzi i plebsu. Potem to się szybko zmieniło. Dotychczasowi przeciwnicy kina zauważyli, że jest tu montaż, jest gra aktorska, jakaś fabuła i to się rzeczywiście da oglądać.

Popularność kina nie zmalała też po zakończeniu drugiej wojny światowej. W Gdańsku systematycznie zaczęły pojawiać się kina w różnych częściach miastach. A każdemu można było przypisać cechę, której w innym miejscu już znaleźć nie mogliśmy. Na czym polegał ich fenomen?

Oczywiście najwięcej takich charakterystycznych elementów miało kino Leningrad - ze względu na położenie, architekturę (balkon), wielkość i dostępny sprzęt. Przyjeżdżały też największe polskie gwiazdy, a na licznych imprezach nie brakowało zacnych gości z zagranicy. To tu, w największym jednosalowym kinie w Polsce, koncentrowała się uwaga filmowców w Gdańsku. Natomiast były też kina bardziej kameralne, jak np. Delfin w Oliwie, gdzie ten tramwaj skrzypiący aż tak wcale nie przeszkadzał (śmiech). Moim pierwszym kinem był Tramwajarz, który zniknął z powierzchni ziemi w 1976 roku. I wcale nie przeszkadzało mi, że były tam drewniane krzesełka, po których tylna część ciała szczególnie mocno bolała (śmiech). Nawet takie miejsca miały swój niepowtarzalny klimat.

Największą pojemnością dysponowało oczywiście kino Leningrad powstałe w 1953 roku na miejscu przedwojennego Tobis-Palast. Nazwę narzuciły ówczesne władze, bo w głosowaniu mieszkańców zwyciężyła nazwa "Artus", która nie do końca wpisywała się w ówczesną ideologię. I tak Leningrad posiadał 1200 miejsc.


Jak wyglądały tzw. "moce przerobowe" PRL-owskich kin? Mogły w jakimś stopniu dorównywać tym przedwojennym?

Niestety, nie było takiej możliwości. Największą pojemnością dysponowało oczywiście kino Leningrad powstałe w 1953 roku na miejscu przedwojennego Tobis-Palast. Nazwę narzuciły ówczesne władze, bo w głosowaniu mieszkańców zwyciężyła nazwa "Artus", która nie do końca wpisywała się w ówczesną ideologię. I tak Leningrad posiadał 1200 miejsc. Zaledwie 273, a  po remoncie tylko 181 miejsc posiadało pierwsze kino powojenne w Gdańsku Delfin (wcześnie w latach 1945-52 pod nazwą Polonia). Bajkę na Jaśkowej Dolinie założono w 1946 roku, a w środku mogło zasiąść 375 osób (po remoncie w latach 70. liczba spadła do 274). Pod względem pojemności do Leningradu ewentualnie można było porównywać kino Znicz przy ul. Szymanowskiego z dostępną liczbą miejsc na 849 osób ( po remoncie w 1976 roku - 652). Kinowy krajobraz dopełniały jeszcze kina pozapaństwowe - najczęściej zakładowe, np. policyjne czy wojskowe. Jednym z nich było kino Zawisza czy kino Drukarz. Dysponowały one jednak niewielką liczbą miejsc.

Z kinami PRL-u wiązały się nierozerwalne tzw. "Konfrontacje Filmowe". Na czym polegały?

To było bardzo ciekawe zjawisko i stanowiło pewną boczną furtkę do filmów, które nie miały prawa pojawić się w zwykłym repertuarze. To była przepustka do światowego kina. Tam najczęściej pojawiały się filmy, które były nagradzane na międzynarodowych festiwalach, ale nie zawsze pasujące do ideologii władzy państwowej. Część z nich trafiała z bardzo pokaźnym opóźnieniem na ekrany w Polsce, pozostałych w kinowej rozpisce nawet nie można było znaleźć. A konfrontacje stwarzały szansę po pierwsze - w ogóle zobaczenia filmu, po drugie - o wiele szybciej niż data powszechnej dystrybucji w Polsce. Kolejki na konfrontacje były naprawdę ogromne, co tylko nakręcało popularność nielubianych przez władze tytułów.

A jeżeli kolejki, to też nieodłączne "koniki"...

Skoro kwitł handel dolarami, to dlaczego nie spróbować by z biletami do kina (śmiech). Osobiście nigdy nie korzystałem z tego typu usług, bo wiązało się to ze sporym przebiciem ceny, nawet kilkukrotnym. Znałem jednak osoby, które były na tyle zdesperowane i tak zdeterminowane, że kupowały wejściówki od "koników". Ci doskonale wiedzieli, które filmy najlepiej się sprzedadzą, Przewidywali, do którego tytułu ustawią się największe tłumy, zdobywali więc bilety wcześniej, czasami wielokrotnie stając w kolejne po wejściówki. Przebitki na biletach od "koników" były ogromne, ale ci, którzy chcieli za wszelką cenę obejrzeć "Wejście smoka", "Trzęsienie ziemi" czy "Poszukiwaczy zaginionej arki" byli skłonni płacić wiele.

Skończyły się czasy konfrontacji filmowych, "koników" i kultowych już kin. Czy we współczesnym Gdańsku takie kina jak Bajka, Delfin czy Neptun miałyby rację bytu i przede wszystkim, czy byłyby potrzebne i konkurencyjne wobec multipleksów?

Szczerze mówiąc, nie wiem. Istnienie takich kin współcześnie mogłoby być bardzo trudne. Ludzie robią się coraz bardziej wygodni, szukają permanentnie komfortu i wysokiej jakości. Najchętniej wjechaliby samochodem do kina, stąd multipleksy mają tę przewagę, że tam parkuje się niemal pod drzwiami. Dawniej, żeby dotrzeć do Neptuna, trzeba było jednak te co najmniej kilkaset kroków zrobić. Pojawia się też kwestia dostępnych atrakcji - dziś idąc do kina można na miejscu zjeść obiad, zrobić zakupy, wypić kawę. Takich wygód dawniej nie było, a myślę, że bez takich dodatkowych korzyści dzisiejszy widz miałby ogromne trudności, a przede wszystkim opory przed wizytą w tradycyjnym kinie.

Moje pokolenie, o młodszym już nie wspominając, nie może już pamiętać starych, tradycyjnych kin. Co według pana najbardziej tracimy w ten sposób?

Wierzę w genius loci. Były takie miejsca, które po latach wspomina się z ogromnym sentymentem. Boję się, że młode pokolenie to traci, bo wszystko jest teraz zunifikowane, kina są do siebie łudząco podobne i nie ma w nich, w mojej opinii, klimatu filmowego. Owszem, można obejrzeć jeden czy drugi film rozrywkowy, ale ciężko utożsamiać te miejsca z szeroko pojętą sztuką i indywidualnym przeżywaniem wizyty w kinie. Jest plastikowo i tego plastiku młodszym kinomanom szczerze współczuję. Chociaż z drugiej strony, oni nie mają porównania do tego, co było dawniej, nie mają czego wspominać, nie mają więc na co narzekać. A tego z kolei ja im bardzo zazdroszczę.

Opinie (60) 3 zablokowane

  • Nie przesadzajmy z tą magią - to takie mitologizowanie młodości. (2)

    Pamiętam syf w kinie Leningrad/Warszawa, niewygodne fotele itd.

    • 20 88

    • syf to jest w powietrzu w multikinach

      W Leningradzie, jeśli nie było full obłożenia, oglądało się bardzo fajnie

      • 32 2

    • Następny ocinek - dawne drzewa, skwery i ulice bez dziur

      • 4 3

  • Czekam na kino studyjne z prawdziwego zdarzenia w centrum Gdańska. (6)

    Ostatnio byłem w Kinie Ars w Krakowie, to zaraz przy Rynku. Jedna z sal była wyposażona w 12 miejsc, niesamowity, intymny klimat. Świetne na randkę czy mniej krzykliwy film. Szkoda, że u nas nic takiego nikomu się nie opłaca.

    • 45 6

    • 12 miejsc? To byłby pogrzem kina studyjnego

      bzdura

      a kina studyjne były jeszcze rok temu i było super

      • 6 4

    • Skoro nikomu się nie opłaca, to długo będziesz czekał ;)

      • 6 0

    • 12 miejsc w kinie? To chyba raczej darkroom na se# zbiorowy niż kino...

      • 5 0

    • londyn

      to przejdz sie do electric na portobello road w londynie. szczeka opada co mozna jak sie chce.

      • 3 0

    • Kinoport (1)

      W Nowym Porcie - polecam!

      • 6 1

      • nie stać mnie na bilet do NP i godzinny dojazd

        sala i sprzęt wewnątrz są wręcz śmiesznie nieprofesjonalne.

        • 2 1

  • 25-latkowie nie mogą pamiętać kin? Mogli, Kameralne i Helikon wytrzebiono (4)

    w maju 2015.

    A tak poza tym - precz z Kozłowski, Borysewiczem, Adamowiczem i Capitol Park

    • 33 19

    • Wytrzebiono? Precz? Ty chyba te kina to tylko w internecie oglądałeś (3)

      A co ci Borysewicz zrobił? Nie lubisz Lady Pank?

      • 10 5

      • on myśleć nie lubi, dajmy mu spokój

        • 3 5

      • Borusewicz :P A co? to sprawdź sam

        jak Kozłowski z Borusewiczem załatwili Pomorze kin

        • 4 2

      • Śmiechłem :D

        • 0 0

  • (2)

    Burzyć wszystko tak jak u nas w Gdyni.

    • 10 8

    • (1)

      W Gdyni są 2 kina studyjne :)

      • 1 2

      • Z tego co mi wiadomo to jednemu z nich to Biedronka.

        • 4 0

  • (2)

    Do KINA chodziło się kiedyś. Teraz się chodzi na film...

    • 13 5

    • masz nieaktualne wiadomości (1)

      teraz się chodzi na popcorn i reklamy

      • 19 2

      • albo po meble Bodzio w dawnym kinie ...BAJKA.

        • 5 0

  • a po co te kina? raz na 10 lat powstanie jakiś wybitny film (1)

    reszta to szmira dla upośledzonych, nie ma sensu trzymać tych ruin tylko po to żeby raz na 10 lat kilkanaście osób obejrzało jakiś film, mają jutuba. Powinni parkingi piętrowe zbudować w miejscu tych dwóch kin! nie ma już gdzie parkować! co to ma być do ch!?

    • 8 32

    • Zaorać i truskawki posadzić!

      • 4 0

  • To był świetny klimat...

    bez zgiełku, zapachu (?) popcornu, miliona reklam. Na wyciszenie i coś nieco ambitniejszego do obejrzenia -rewelacja

    • 39 1

  • (5)

    Wystarczy przejechać się do UK. Tam równolegle funkcjonują nowoczesne multipleksy i klasyczne kina często w Wiktoriańskich budynkach i takich wnętrzach.

    • 21 3

    • a po co do Uk - wystarczy do Warszawy skoczyć i masz małe kina bez popcornu :)

      • 2 0

    • ale gdzie u nas wiktoriańskie wnętrza znaleźć... (2)

      • 1 0

      • u sukienkowych

        na pałacach

        • 4 0

      • Neptun to były wnętrza socrealistyczne (hall) i modernistyczne (sala projekcyjna)

        • 1 0

    • ale Kozłowski i Adamowicz tyle się najeździli

      ale chyba tylko na dziwki i do salonów gier, tyle tego dziś w Gdańsku

      • 2 2

  • (1)

    Kino Piast - jedyna korzyść z mieszkania w pobliżu zakładów mięsnych :)

    • 17 1

    • nie zapominaj o luksusie wyżerania resztek z zakładowych śmietników

      • 0 0

  • A mi (1)

    • 3 0

    • mi też

      • 2 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane