• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Jak rzemieślnik uratował festiwal w Sopocie

Robert Kiewlicz
21 października 2019 (artykuł sprzed 4 lat) 
  • Ryszard Stachura, założyciel i szef firmy Skraw-Met, to rzemieślnik z pasją działający na rynku już kilkadziesiąt lat.
  • Ryszard Stachura, założyciel i szef firmy Skraw-Met, to rzemieślnik z pasją działający na rynku już kilkadziesiąt lat.
  • Ryszard Stachura, założyciel i szef firmy Skraw-Met, to rzemieślnik z pasją działający na rynku już kilkadziesiąt lat.
  • Ryszard Stachura, założyciel i szef firmy Skraw-Met, to rzemieślnik z pasją działający na rynku już kilkadziesiąt lat.
  • Ryszard Stachura, założyciel i szef firmy Skraw-Met, to rzemieślnik z pasją działający na rynku już kilkadziesiąt lat.
  • Ryszard Stachura, założyciel i szef firmy Skraw-Met, to rzemieślnik z pasją działający na rynku już kilkadziesiąt lat.
  • Ryszard Stachura, założyciel i szef firmy Skraw-Met, to rzemieślnik z pasją działający na rynku już kilkadziesiąt lat.
  • Ryszard Stachura, założyciel i szef firmy Skraw-Met, to rzemieślnik z pasją działający na rynku już kilkadziesiąt lat.

Konstruktor, wynalazca, mistrz ślusarstwa, mechaniki precyzyjnej i mechaniki pojazdowej, hodowca psów, podróżnik, miłośnik Skandynawii, ale przede wszystkim rzemieślnik z pasją. Ryszard Stachura pomimo ponad 80 lat energią może obdzielić kilku młodych biznesmenów. Od kilkudziesięciu lat prowadzi też firmę Skraw-Met w Sopocie. Niezwykły zakład, dzięki któremu odbyła się najważniejsza edycja Festiwalu Interwizji.



Ryszard Stachura pracę w Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni rozpoczął w latach 50 XX. wieku.

- Nie miałem mieszkania, więc dojeżdżałem do pracy z Kartuz, a przedtem mieszkaliśmy z rodziną w Starogardzie Gdańskim. Byłem młodym, ale podobno zdolnym człowiekiem, więc z czasem dostawałem coraz bardziej skomplikowane roboty. Po pracy uczęszczałem wieczorowo do technikum. Po jakimś czasie dostałem mieszkanie na ul. Harcerskiej w Gdyni. Był jednak problem, bo najpierw trzeba było zapisać się do Związku Młodzieży Socjalistycznej. Nie udało się, od zawsze miałem swoje poglądy, a dodatkowo ojca zabili mi Rosjanie, starszego brata - Ukraińcy - opowiada Stachura.

Od punktu usługowego do własnego zakładu



Stachura zwolnił się ze Stoczni Komuny Paryskiej i zatrudnił w Stoczni Marynarki Wojennej, gdzie dostał miejsce w hotelu robotniczym. Jako że matka pana Ryszarda była już w podeszłym wieku i chorowała, musiał się przenieść znów do Kartuz, gdzie pracował w Spółdzielni im. 1 Maja.

- Nie trwało to długo, bo wszedłem w konflikt z prezesem przysłanym z Warszawy. Był to klasyczny "czerwony pająk", który wszystkich wokół chciał umoralniać. Na szczęście w spółdzielni byłem dosyć lubiany, więc namówiono mnie, abym otworzył punkt usługowy. Projektowałem w nim i wykonywałem m.in. matryce i wykrojniki - wspomina Stachura.
W 1966 r. zaraz po uzyskaniu tytułów mistrzowskich w zakresie ślusarstwa, mechaniki precyzyjnej i mechaniki pojazdowej Stachura rozpoczął swoją działalność rzemieślniczą. Początki tej działalności to prowadzony w Kartuzach punkt naprawy maszyn liczących.

- Byłem zawalony robotą, nawet z Gdańska przywozili do mnie maszyny. Nie ukrywam, że zacząłem zarabiać całkiem dobre pieniądze. Kupiłem za nie obrabiarki i przerzuciłem się na obróbkę skrawaniem - mówi Stachura.
W 1968 r. zakład został przekształcony w Warsztat Mechaniki Precyzyjnej Ślusarstwa i Tokarstwa Metalowego oraz Mechaniki Pojazdowej w zakresie Produkcji i Regeneracji Części Samochodowych. W roku 1972 warsztat został przeniesiony do Sopotu, gdzie funkcjonuje do dzisiaj jako Zakład Mechaniczny Mechaniki Precyzyjnej Skraw-Met. Obecnie zakład zajmuje się głównie kompleksową regeneracją układów kierowniczych do wszystkich typów pojazdów.
  • Ryszard Stachura to konstruktor, wynalazca, mistrz ślusarstwa, mechaniki precyzyjnej i mechaniki pojazdowej, hodowca psów, podróżnik, miłośnik Skandynawii.
  • Stachura to konstruktor, wynalazca, mistrz ślusarstwa, mechaniki precyzyjnej i mechaniki pojazdowej, hodowca psów, podróżnik, miłośnik Skandynawii, a także... miłośnik kotów.
  • Stachura to konstruktor, wynalazca, mistrz ślusarstwa, mechaniki precyzyjnej i mechaniki pojazdowej, hodowca psów, podróżnik, miłośnik Skandynawii, a także... miłośnik kotów.

Na ratunek Festiwalowi Interwizji



- Działalność szła mi coraz lepiej. Dodatkowo "przykleiło" się do mnie wojsko, powierzając mi najtrudniejsze prace. Miałem o tyle fajnie, że dzięki temu skarbówka nie mogła się do mnie przyczepić. Dodatkowo należałem do grupy firm produkujących na cele obronności państwa polskiego. Miałem specjalne pieczątki na zamówieniach. Firmy państwowe nie miały maszyn, a ja dostawałem nowe obrabiarki. Nie będąc nigdy komuchem - zaznacza Stachura. - Już rok później, w 1979 r., uratowałem sopocki Festiwal Interwizji.
Było to wielkie wydarzenie. Odpowiedź Bloku Wschodniego na Konkurs Piosenki Eurowizji. Na scenie pojawiły się wielkie, ówczesne gwiazdy. Zespół Boney M wystąpił z zakazaną w Polsce piosenką "Rasputin" (godziła ona w przyjaźń ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich), a piosenkarz Demis Roussos zatańczył na scenie z Ireną Dziedzic.

Firma Ryszarda Stachury była odpowiedzialna za całą scenografię.

- Okazało się bowiem, że dokumentacja techniczna dotycząca budowy scenografii, opracowana na Politechnice Warszawskiej, to była lipa. Pod dokumentami były podpisy profesorów, doktorów, docentów a na dwa miesiące przed festiwalem przyjechali do zwykłego rzemieślnika, aby ratował festiwal - opowiada Stachura. - Przejrzałem dokumentację i okazało się, że to straszliwa chała, za którą wzięto ogromne pieniądze.
Pan Stachura zdecydował się pomóc, ale zaznaczył, że nie może wziąć całkowitej odpowiedzialności za projekt, a dodatkowo są problemy z zaopatrzeniem. Cała konstrukcja miała być ruchoma i ważyła ponad 12 ton.

- Tego samego dnia po południu zjawia się u mnie facet i prosi o rozmowę na osobności. W biurze wyciągnął legitymację i poprosił mnie, abym przeczytał, co jest tam napisane, a napisane było: Służba specjalna Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Następnie otworzył teczkę, z której wyciągnął telefon wielkości cegły. Pokazał mi dwa guziki: czarny i czerwony. Stwierdził, że gdy nacisnę o drugiej w nocy ten czerwony, to on natychmiast się do mnie zgłosi - mówi Stachura.
Dochodziło do śmiesznych sytuacji.

- Zawracałem się o jakąś rzecz o trzeciej po południu, a rano o ósmej pod zakładem stoi samochód z Ostrzeszowa ze sprzęgłami do dział szybkostrzelnych i to 26 sztuk, choć ja potrzebowałem tylko 12 - mówi Stachura.

Boney M. na Festiwalu w Sopocie, 1979 rok


Superlatywy i wizyta na komendzie



Zaopatrzenie było błyskawiczne - wspomina Stachura. - Władze stawały na głowie, bo i Boney M, i Demis Roussos byli opłaceni, a sprawa była prestiżowa dla towarzyszy z Polski, ale i z ZSRR.

- Festiwal się odbył. Wszyscy byli zadowoleni, a w warszawskiej prasie ukazało się wiele artykułów opisujących mnie w samych superlatywach - mówi Stachura. - Tylko że kilka tygodni później dostałem wezwanie do Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej, gdzie poinformowano mnie o toczącym się postępowaniu karnym. Okazało się, że po zakończeniu festiwalu i rozliczeniu materiałów oddałem ich więcej, niż pobrałem.
Podczas prac nad festiwalem do zakładu pana Ryszarda zwożono z Opery Leśnej wszystkie materiały, bo tam po prostu wszystko kradli.

- U mnie można było przechowywać rzeczy w zamkniętym magazynie, którego strzegły dodatkowo bardzo czujne sznaucery. Jeden z pracujących przy festiwalu rzemieślników nakradł i złożył te rzeczy w moim magazynie. Następnie zgłosił, że to ja je ukradłem. Ja nieświadomie kradzione rzeczy spakowałem i odesłałem do Telewizji Polskiej - mówi Stachura. - Na szczęście wszystko się szybko wyjaśniło.

Sabotaż na szkolnictwie zawodowym



Jak twierdzi Stachura, żeby odtworzyć szkolnictwo zawodowe trzeba przynajmniej 15 lat.

- Ktoś dokonał sabotażu w tym kraju, likwidując je - denerwuje się Stachura. - Przed laty robiłem bardzo skomplikowane rzeczy do statków. Miałem umowę ze Stocznią Marynarki Wojennej. Nagle to wszystko stało się nikomu niepotrzebne. Teraz wszystko sprowadzamy.
Jak twierdzi Stachura, obecnie, jeśli wspomina się o rzemiośle, to głównie mówi się o fryzjerach, którzy też mają problemy z zatrudnieniem. Tylko że ten zawód jest o wiele prostszy.

- W rzemiośle są różne kierunki, jednak jednym z najtrudniejszych jest obróbka skrawaniem. Silniki, mechanika precyzyjna - wszędzie obecna jest obróbka skrawaniem. To wszystko są zagadnienia trudne - procesy technologiczne, duża liczba narzędzi, materiałoznawstwo. Nie da się nikogo ot tak nauczyć tokarstwa. Tak naprawdę po 10 latach tokarz czy frezer wie, że nic nie wie. W tej dziedzinie po pięciu latach przerwy w zawodzie człowiek jest wtórnym analfabetą - twierdzi Stachura. - W ostatnich latach umarło mi czterech dobrych fachowców, jeden po drugim. Pracowali u mnie po 20 lat i wykończył ich rak. Od trzech, czterech lat nie udało mi się nikogo nowego zatrudnić. Dałem ponad 30 ogłoszeń. Nawet gdy ktoś do pracy przyszedł, to była to kompletna katastrofa.

Jak wakacje, to tylko w Skandynawii



Ryszarda Stachurę najbardziej zajmuje praca. Przez prawie 30 lat hodował też sznaucery, które zdobywały regularnie medale na najważniejszych wystawach. Teraz jednak zostały mu koty, ale za to trzy, które na co dzień rezydują w biurze.

Raz do roku Ryszard Stachura pozwala sobie na wypoczynek. Wyjeżdża i nie odbiera telefonów.

- Zjeździłem cały świat, jednak najbardziej lubię Skandynawię. Spokój, przepiękna przyroda, fiordy, puste przestrzenie. Wyobraża pan sobie, że tam ludzie żyją w domach oddalonych od siebie o całe kilometry, w bliskości z naturą - mówi Stachura.
Stachura często wybiera się z bliskimi do Skandynawii. W Szwecji łowi ryby albo podróżuje po Norwegii. W 2012 r. dotarł nawet skuterze na przylądek Nordkapp, który jest jedną z najdalej wysuniętych na północ części Europy. W biurze pana Ryszarda na ścianie wisi powiększone zdjęcie norweskiego fiordu. Na nim mały domek i wijąca się wśród zieleni droga nad brzegiem fiordu. To zdjęcie zrobione podczas jednej z wypraw. Pytany o to, czy nie myśli o tym, aby przenieść się do Skandynawii na stałe, wzrusza ramionami.

- Chyba już nie, jak to mówią - starych drzew się nie przesadza - dodaje.
Rzemiosło to działalność gospodarcza od wieków pozostająca w bliskości a czasem nawet w zażyłości z obiorami usług czy produktów. To często firmy rodzinne o wielowiekowej, ciekawej a często i trudnej historii. O tym jak ważne są dla nas zakłady rzemieślnicze działające od lat w naszym sąsiedztwie przekujemy się zazwyczaj kiedy zaczyna nam ich brakować. Kiedy nie ma nam kto naprawić zepsutego obcasa, uszyć nietypowej garsonki, czy naprawić komina. W cyklu "Rzemiosło" chcemy ocalić przed niezapomnienie trójmiejskich rzemieślników.

Cykl "Rzemiosło" został w 2019 roku nagrodzony w konkursie im. Władysława Grabskiego zorganizowanym przez Narodowy Bank Polski.

Miejsca

Opinie (74) 2 zablokowane

Wszystkie opinie

  • (1)

    Szkoda , że takich ludzi jest tak mało , źle , że nie mogli przekazać swej wiedzy następnym pokoleniom. Imponuje mi ten Pan , a jednocześnie jest mi smutno .

    • 104 1

    • ten Pan miał ksywkę Plymouth

      bo kiedyś posiadał takowy samochód :D

      • 0 0

  • Chwalipięta (12)

    ziejący nienawiścią do minionego systemu

    • 11 97

    • Proponuje

      załóż sama firmę,prowadź ja tak długo i pochwal się. Najgorsze jest to, że ktoś kto nigdy nie prowadził firmy udziela się w tej sprawie.

      • 37 2

    • tak, cudowny był ton poprzedni system

      Piotrowicze w prokuraturach, nienawiść do prywatnej inicjatywy. Wszystko, co tak bardzo kochacie.

      • 14 7

    • Czemu (3)

      w dzisiejszych czasach nie można opowiedzieć o swoich sukcesach nie wzbudzając jednocześnie zawiści? Nie lepiej byłoby inspirować się takimi osobami i pomyśleć: "jak się wezmę do roboty, to też tak mogę"?

      • 19 1

      • Pokolenie naszych rodziców musi wymrzeć (1)

        Niestety taka jest prawda. To nie ich wina, wychowywali się i dorastali w chorym ustroju, w szkołach zrobiono im pranie mózgu i wmówiono, że jeśli ktoś ma - to na pewno złodziej, kanalia i donosiciel.
        Grunt żebyśmy my włożyli więcej wysiłku w wychowanie naszych dzieci, może będzie im wtedy lepiej w naszej słodkiej Polsce

        • 5 10

        • pranie trwa nadal ....

          • 9 0

      • A znasz prawdziwa wersje amerykanskiej bajki o milionerach?

        Kupil jablko, sprzedal, za zysk kupil kilka jablek, pod koniec dnia mial juz skrzynke...
        Nastepnego dnia dowiedzial sie, ze odziedziczyl spadek po wuju milionerze.

        To tak w skrocie, bajki o pracy, systematycznosci, wytrwalosci zniszczyly juz wiele pokolen Polakow. Bo zawsze znajdzie sie taki, ktory wie, ze na ich wytrwalej pracy najlatwiej sie dorobic.

        • 2 1

    • Opinia wyróżniona

      Widać, że nic nie zrozumiałaś z przedstawionej historii. (4)

      Nie ma tu ani trochę nienawiści. Jest bezlitośnie, w kilku krótkich historiach, obnażony absurd i zgnilizna tamtych czasów. Zmuszanie ludzi do miłości do Wielkiego Brata ze wschodu, mimo tego, że ten "brat" aktywnie mordował naszych rodaków, niszczył elity. Bezsens komunistycznej gospodarki centralnie planowanej i jej niewydolność w zderzeniu z dobrze zarządzanym prywatnym biznesem. Fikcyjne "elity" akademickie i menadżerskie - wykreowane ad hoc po wojnie z ludzi przywiezionych do nas przez rusków oraz ludzi wywindowanych w ekspresowym tempie z nizin społecznych usłużnych komunistom. Wszechwładza wszelakich tajnych służb. Wiele z tego przeniosło się do dzisiaj jako konsekwencja ustaleń przy "okrągłym stole". Z jednej strony bowiem pozwoliły one na bezkrwawą "transformację ustrojową", z drugiej pozwoliły czerwonej nomenklaturze w zasadzie całkowicie bezkarnie przenieść swój status i stan posiadania do nowej rzeczywistości. Zobaczmy kto obecnie tworzy tzw. "elity": albo ci sami, którzy brali udział w okrągłym stole, albo ich dzieci. Innych się nie dopuszcza lub marginalizuje. To nie jest przypadek.

      • 48 11

      • Bardzo słuszna opinia.

        • 4 1

      • i nic nie uległo zmianie

        tylko "aktorzy" takich scenek są bezczelniejsi i bardziej obcesowi...
        Ogólne "niedasie", "nieopłacasie", "zachwyćmnie", "kasa? odpieprzsie"

        • 4 2

      • A z was to d...a nie prowokator!

        • 0 1

      • Puszczam kółko i uwijam się za dwóch ???

        Czas komuny -czas cwaniaków.

        • 0 0

    • Dokładnie, typowy polski kombinator, kompatybilny z każdym ustrojem.

      • 0 4

  • nic sie nie zmieniło służby nadal rzadzą (3)

    • 45 4

    • Są już tabletki (1)

      Na tą chorobę

      • 1 4

      • Na "tą" może i są, ale na twoją ślepotę jeszcze nie ma

        Chyba, że za radą hrabiego Bula Komoruskiego - lewatywa...

        • 1 1

    • Dwie albo trzy litery z firmy gdzie ktoś "robił'.

      I tu ktoś "tknął' tematu...

      • 0 0

  • faktycznie, dokonano sabotażu likiwdując szkolnictwo zawodowe (1)

    Prawica trąbi o tym od lat. Niestety, samo się nie zrobi.

    • 82 10

    • Toczę , aż zetrę nóż.

      Pośredniaki "tworzyły" (tworzą ? ) tokarzy po miesięcznych kursach.Potem nadawali się tylko do sprzątania hali .

      • 1 0

  • festiwal w Sopocie juz nie istnieje (1)

    • 14 2

    • Jak to? Teraz co łykend jakiś festiwal w Sopocie się wyprawia.

      • 0 1

  • fajny artykuł (1)

    ale koteły najlepsze! ;)

    • 21 0

    • a przy okazji można obejrzeć zakazany ówczas koncert.

      szkoda że nie widać było widowni, która się na koncercie pojawiła...

      historia tego pana bardzo ciekawa, ma czy też miał, niecodzienne przeżycia.

      • 7 0

  • Przecież to Tusk powiedział że szkolnictwo zawodowe (2)

    to przeżytek, i zaczął likwidować szkoły zawodowe. Bo trzeba tworzyć elity w szkołach wyższych, a że poziom niektórych uczelni- szumnie zwanych wyższymi czy akademiami- jest na poziomie Żuław, po to by ich właściciele mogli zarabiać, to już zupełnie inna opowieść.

    • 60 17

    • Naprodukowano białych kołnierzyków

      w prywatnych uczelniach z obiema lewymi rękoma do niczego nie nadającymi się. Nie mają żadnej samodzielności, muszą się tulić, być ulegli wobec swoich pracodawców.

      • 13 1

    • Szkolnictwo zawodowe.

      Teraz za szkolnictwo zawodowe, uważa się wejście na kanał youtube i po obejrzeniu 10cio minutowego filmu uważa się za fachowca, a do tego dochodzi sie latami, wraz z nimi nabywa się doświadczenia. Gratulacje Panie Ryszardzie, dzis już nie ma ludzi takich jak Pan.

      • 4 0

  • mistrz nad mistrzami (1)

    Wiem, poznałem, wielki szacunek dla Pana Stachury.

    • 54 2

    • Kochany czlowiek

      Tez poznalem Pana Stachure, wspanialy czlowiek!

      • 1 0

  • jakieś 15 lat temu skorzystałem z usług tej firmy

    i to pamiętam do dziś, że byłem zadowolony z wykonanej regeneracji, Nie chcę tu robić reklamy, tak więc nie będę wchodził w szczegóły. Ciekawa historia - szacun

    • 54 2

  • Ciekawy gość (10)

    Takich ludzi coraz mniej. Fachowców z umiejętnością używania rąk za chwilę nie będzie w ogóle. Pozdrawiam Pana i życzę długiego życia w pełnej satysfakcji.

    • 58 1

    • ręce nadążają jedynie za tym co jest w głowie (8)

      A to niebagatelna wiedza.
      Ignorantom wydaje się, że wszytko można w Chinach kupić albo zlecić...
      Ale nawet dla zlecenia potrzebne są specyfikacje oraz umiejętności aby odebrać produkt.
      Tego na uczelni się nie nauczysz... Z czego zrobić i jak ukształtować "blaszkę", która wytrzyma ściśle okreslone warunki. Najwyżej się dowiesz, że jest to przedmiotem pracy konstruktora i jaką teorię w tym celu musi posiąść. A potem z 15lat praktyki.

      • 5 0

      • Wybacz ale nie masz pojęcia o tym czego można się nauczyć na porządnej uczelni. (7)

        Żeby zostać prawdziwym fachowcem potrzebna jest i wiedza i praktyka, podstawy jednego i drugiego można poznać na uczelni.

        Jeśli będziesz tylko chciał, to na odpowiednim technicznym kierunku jak najbardziej nauczysz się "z czego zrobić i jak ukształtować "blaszkę", która wytrzyma ściśle określone warunki".

        Jednak na początek będziesz musiał się zapoznać z pozornie zbędnymi podstawami np. matematyki i fizyki, potem przyjdzie pora na surową teorię potrzebną do rozwiązywania takich zagadnień a na koniec będziesz robił np. projekty i kompletne dokumentacje takich blaszek, modelował je komputerowo, symulował ich działanie i porównywał wyniki do zachowania realnych obiektów w laboratorium...

        Przy odrobinie chęci może wykonasz coś samodzielnie od A do Z. Nawet jeśli nie w ramach podstawowych zajęć to w jakimś kole naukowym albo chociaż przy realizacji pracy dyplomowej (jak wybierzesz dający takie możliwości temat).

        Pytanie co zrobisz z tymi możliwościami. Czy studia będą dla Ciebie tylko sposobem na uzyskanie niewiele wartego papierka czy też źródłem praktycznej wiedzy i umiejętności.

        Niestety większość studentów wybiera tylko to pierwsze. Nawet Ci teoretycznie dobrzy często bardziej skupiają się na zdobywaniu ocen niż prawdziwej wiedzy.

        Owszem, czasem program albo poziom kadry nie pozwala na wiele więcej ale częściej możliwości są jednak większe. Tylko trzeba mieć chęci i zdolności aby je wykorzystać.

        • 4 0

        • Doceniam checi i entuzjazm... (6)

          Ale znam nieco uczelniany establishment i jego oferte. Spuscmy na nia zaslone litosciwego milczenia i ograniczmy sie jedynie do stwierdzenia, ze nijak sie ona ma do potrzeb "rynku". Z wielu powodow a glownie z tego, ze na tym rynku nieistniejemy. Nie mozna potepiac studentow, ze w trosce o swoje potrzeby zyciowe wybieraja posady daleko ponizej ambicji konstruktora. Po prostu, nikt od nich tego nie oczekuje a max. to serwisant w zagranicznym koncernie. Placa skutecznie zlikwiduje inne zainteresowania. Plusem jest to, ze pozna procedury i metody z nieco bardziej rozwinietych zakatkow swiata.
          Konstruktora czeka tulaczka "wolnego najmity", od najnizszych stopni, bo ani poziom wiedzy ani umiejetnosci nie budzi juz takiego entuzjazmu jak kiedys. Swiat poszedl do przodu, my stoimy w miejscu... A kilka egzemplarzy z tytulami tego nie zmieni...
          Powod jest prosty, wyszukanie niszy raczej przekracza mozliwosci absolwenta, uczelnie zlikwidowaly wszelkie zaplecza rzemielsniczo - praktyczne jak rowniez otrzasnely rece z organizacji wspolpracy z przemyslem.

          • 1 0

          • Nie jest aż tak źle jak Ci się wydaje. (5)

            To prawda, że uczelnie nie oczekują wiele od swoich studentów a ich współpraca z przemysłem jest bardzo ograniczona ale dla tych ambitniejszych wciąż są wystarczające możliwości rozwoju.

            Dzięki temu Ci nieliczni absolwenci, którzy mieli predyspozycje i studiowali aby się czegoś nauczyć, z powodzeniem realizują swoje konstruktorskie pasje.

            O dziwo, mimo wszelkich niedostatków naszego systemu kształcenia, są całkiem nieźle do tego przygotowani.

            Dla reszty, rzeczywiście max to serwisant w zagranicznym koncernie albo częściej handlowiec ale wynika to z tego, że nie zapracowali sobie na nic więcej.

            W rzeczywistości, w wielu dziedzinach, wcale nie odstajemy od tych mitycznych niby bardziej rozwiniętych zakątków świata.

            Może i dawny sektor państwowy się skończył i niektóre gałęzie gospodarki niemal wymarły ale na szczęście sektor prywatny rozkwita.

            Coraz więcej jest polskich ambitnych producentów czy biur projektowych, które tworzą coś swojego a nie tylko kupują gotowy produkt lub projekt.

            Ich produkty, powstające dzięki umiejętnościom młodych absolwentów, często nawet nie są znane w kraju ale świetnie sprzedają się za granicą i bez problemu konkurują z wielkimi zagranicznymi koncernami.

            • 1 0

            • jak wspomniałem, doceniam entuzjazm i optymizm (4)

              Widocznie ja obserwuję tę pustą część szklanki. I to dość dokładnie, bo moje dzieci na szczęście nie zdołały ukończyć studiów w kraju. Za to rozpoczęły je i kontynuują w krajach Europy, gdzie edukacja jest równie bezpłatna ale i znacznie bardziej celowa. I dopiero wtedy otworzyły im się oczy na horyzonty i funkcjonowanie uczelni. Ilość przedsięwzięć praktycznych, w jakich biorą udział, jest zadziwiająca.
              W naszym przypadku wystarczy wspomnieć, że mój rodzimy wydział rozpoczynało "za moich czasów" ok. 200 ludzi. Obecnie jest to prawie tysiąc. Tego nie są w stanie przerobić stojący u progu emerytury albo i już dawno po, pracownicy uczelni. Którzy jeszcze mnie uczyli. Nowych za dużo nie widzę... Przy jednoczesnym "zaoraniu" zaplecza technicznego i wykonawczego. Taka moda była a wiadomo co jest gdy ona panią...

              "nie odstajemy od tych mitycznych niby bardziej rozwiniętych zakątków świata"
              To bardzo groźne stwierdzenie. Nie twierdze że nie ma zupełnie ludzi, którzy nie utrzymują kontaktu ze światem. Ale są to niewielkie ilości, z praktycznie żadnymi mozliwościami implementacji czegokolwiek.

              Ale my o szkolnictwie zawodowym. W obecnych czasach, kształcenie zawodowe na etapie studiów wyższych, to pomylenie pojęć. Pomyleniem pojęć jest również pogardliwy stosunek do "zawodówek" a tym bardziej "techników". Kształcenie w tym wieku podstaw zawodu i obowiązujących w nim norm jest idealnym "podkładem" do dalszego rozwoju i pakietem umiejętności do natychmiastowego wykorzystania dla ludzi, którym taka pozycja odpowiada (równiez materialnie). Wtedy pan Rysiek nie miałby kłopotu z wymieraniem kadry i chętniej zapłaciłby podatki. Ale takie szkolnictwo jest jeszcze droższe niż obecne wyższe!!!
              Bo co pięć lat trzeba wymienić np. park maszynowy...
              To nie na możliwości naszego "rozkwitającego sektora prywatnego"...
              A ten sektor państwowy ma się całkiem nieźle. Sam dla niego pracuję. Znowu, nie w naszym kraju.
              Bo gospodarką można zarządzać jedynie na dwa sposobu: dobrze albo źle.

              • 2 0

              • Mój entuzjazm bierze się z doświadczenia i praktyki. (1)

                Wcześniej skupiłem się tylko i wyłącznie na szkolnictwie wyższym.

                Jeśli chodzi o szkolnictwo zawodowe to myślę, że problem jest dużo szerszy i poważniejszy.

                Sam je cenię a wiedza zdobyta w technikum, (choć powierzchowna i w znacznej mierze nie na czasie) była dla mnie dobrą podbudową zarówno pod studia jak i pod późniejszą pracę zawodową.

                Nie dziwie się jednak, że panuje niechęć do szkolnictwa zawodowego.
                Z jednej strony powstała moda na studia bez względu na ich zasadność i jakość.
                Z drugiej, przez wiele lat, przeciętni absolwenci szkół zawodowych nie mieli perspektyw na sensowną pracę i zarobki a same szkoły były niedofinansowane.

                Inaczej by to pewnie wyglądało gdyby np. bohater tego artykułu miał możliwości zatrudniać za godziwe pieniądze kolejnych pracowników i przekazywać im swoją wiedzę.

                Niestety sytuacja gospodarcza na to nie pozwalała i teraz w wielu zawodach mamy poważne braki. Starzy fachowcy skończyli pracę i nie ma komu uczyć nowych.

                Wracając do studiów i pracy konstruktora.

                Skoro Twoje dzieci nie kończyły studiów w kraju to zapewne nie masz o nich pełnej wiedzy.
                Tak jak ja o studiach za granicą choć od bardziej światowej części kadry naukowej czy też znajomych wiem, że tak jak piszesz, edukacja jest tam bardziej celowa.

                Jednak w pracy zawodowej, gdzie często mam kontakt zarówno z konstruktorami z innych krajów jak i z ich pracą widzę, że efekty naszego nauczania nie są wcale gorsze.

                Mam też kontakt z przeróżnymi polskimi firmami i młodymi konstruktorami i widzę że nie mamy czego się wstydzić.
                Nie mają takich możliwości (choćby finansowych) jak wielkie korporacje ale efekty ich pracy napawają optymizmem na przyszłość.

                Podobne odczucia mają w większości moi znajomi, zwłaszcza Ci najambitniejsi, którzy po pracy w biednych małych polskich firmach szukali większych możliwości rozwoju w wielkich koncernach i okazywało się, że np. wcale nie ma tam lepszego sprzętu czy poziomu wiedzy.

                • 1 0

              • nie żebym chciał mieć ostatnie słowo... ;)

                "przeciętni absolwenci szkół zawodowych nie mieli perspektyw"
                Żadni absolwenci "konkretnych" kierunków nie mieli perspektyw. Długie lata liczył się tylko papier, łokcie i kontakty. Oraz umiejętność mieszania gorzkiej herbaty. Taki urok "okresu przemian". To powoli się zmienia, na uczelniach również. Ale dokucza mi poczucie czasu, który minął a "kolejne pokolenie pracuje dla dobra następnych"...
                "nie kończyły studiów w kraju to zapewne nie masz o nich pełnej wiedzy"
                Obserwowałem proces "produkcji" z bliska, nadal utrzymuję kontakty a doświadczenia dzieciaków tylko potwierdziły postępujący proces "alienacji". Nie mają lekko, bo to inna rzeczywistość, w której też trzeba sobie poradzić z codziennością ale jest w co wbić zęby.
                "młodymi konstruktorami i widzę że nie mamy czego się wstydzić"
                To konstruktorzy powinni się wstydzić...
                "wielkich koncernach i okazywało się, że np. wcale nie ma tam lepszego sprzętu"
                ;) jak napisałem, na tej ścieżce to długa droga. A tym bardziej, gdy to krajowe odziały tych koncernów.

                • 0 0

              • Jeszcze odnośnie polskich uczelni. (1)

                Zgadzam się, że bardzo wiele można by na nich zmienić i zapewne w wielu aspektach ustępują uczelniom zagranicznym, jednak mimo wszystko Ci studenci którzy chcą, znajdą na nich możliwości do rozwoju.

                W tym co piszesz widzę wiele racji jednak to co napisałeś w pierwszym poście jest, delikatnie mówiąc, mocno przerysowane i krzywdzące.

                Choć idealnie nie jest. Mnie też przeraża liczba przyjmowanych studentów i system który to promuje. Dopiero pod koniec studiów, kiedy liczba studentów znacznie się zmniejszyła, poprawiło się zarówno podejście kadry jak i pojawiły prawdziwe możliwości zdobycia konkretnej, praktycznej wiedzy. A i tak pewnie max 10% absolwentów potrafiła zrobić z tego pożytek.

                Jeśli chodzi o kadrę to bywa bardzo różna.
                Ogólnie nie brakuje młodych zdolnych pracowników, również młodziutkich doktorantów, choć i emeryci się zdarzają.
                Bez problemu można też znaleźć ludzi w średnim wieku w tym świetnych dydaktyków albo praktyków z ogromnym doświadczeniem.

                Ale nie brakuje również ludzi kompletnie niekompetentnych lub oderwanych od współczesnej rzeczywistości (i to bez względu na wiek czy stopień naukowy) albo robiących tylko swoje biznesy i olewających uczelnie i studentów. Czasami są to pojedyncze osoby a czasem wręcz całe katedry (mam nadzieje, że nie całe wydziały).

                Nie mniej, w całym tym bałaganie, wciąż są spore możliwości. Uczelnie się modernizują, sporo jest w miarę nowoczesnego sprzętu, stare narzędzia i techniki ustępują miejsca nowym. Nawet dzisiejsi świeży absolwenci bywają bardzo ogarnięci (choć większość kompletnie nieogrania).

                • 0 0

              • trochę to przerasta ramy posta na forum

                " mimo wszystko Ci studenci którzy chcą"
                Aby chcieć, trzeba trochę wiedzieć. Obecnie młody człowiek przychodzi na uczelnię nie mając nawet bladego pojęcia o dziedzinie, którą "chce" zgłebiać z oczekiwaniem, że w czarowny sposób to zakiełkuje w głowie. A tego się nie da w 3 + ew. 2 lata. Nas, po prostu, nie stać na taki model. Nie dlatego, że powinno się płacić za naukę, bo to nic nie zmieni. Chodzi o to aby wybory były podejmowane z minimum świadomości.
                Te jednostki, o których wspominasz, to często ludzie z rodzinnym "obciążeniem". Ja się "sformatowałem" w wieku 12 lat, na studia dostałem sie ze znajomością mat/fiz na poziomie obecnych pierwszoroczniaków. Miałem podkład, bo po technikum, więc z kierunkowymi na początku dramatu nie było. A i tak nie uniknąłem zdrowej "młócy", wątpliwosci i rozczarowań. Sumarycznie skończyło sie nieźle i wiele lat pracowałem w zawodzie. Również na uczelni, choć nie jako dydaktyk. Stąd moja, może skażona, opinia...

                Co do "blaszki" - tu chcialem podkreślić pewien syndrom, który przetoczył się przez moją rzeczywistość. Na szczęście, obok mnie. Polegało to na masowym wysypie naukowych i gospodarczych "celebrytów", którzy wyeliminowali z rynku tych, co dowolną "blaszkę" potrafili przygotować. Dotyczy to równiez uczelni, gdzie "podła empiria" i rzemiosło były/są w pogardzie. A odtworzyć to znacznie trudniejszy proces.
                Jak wspomniałeś, bo taka moda...
                A tam gdzie ona panią, tam rozum sługą...

                "znajdą na nich możliwości do rozwoju"
                To cieszy. Ale jednocześnie mam świadomość, że z powodu odklejenia się od bieżących praktyk przemysłowych - to dużo za mało. No i żadna symulacja nie da ci świadomości zapachu oleju w przeciążonej maszynie... ;)

                • 0 0

    • Cocomo szał

      Dzisiaj fachowców z użycie rąk przybywa w sezonie , jak trzeba okraś pijanego.

      • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Ludzie biznesu

Zbigniew Canowiecki

Prezes Zarządu „Pracodawców Pomorza”. Jest absolwentem Politechniki Gdańskiej....

Najczęściej czytane