100 procent na nie.
Zaczęłam jeździć w wakacje. Gdy nie mogłam na konia wsiąść (mam problemy z biodrami) instruktor ka wydarła się na mnie, mówiła, że nie ma krzyża z metalu, żeby mnie podsadzać itd. Potem pomagał wsiadać mi mój tata. Lekcje niezbyt, 7 koni w kółku i gdy instruktor patrzy na przód to nie na tył. Jedna klacz w stajni- narowista, staje dęba i się płoszy. I mnie jako niedoświadczona chcieli na nią wsadzić. Zero nauki opieki nad koniem, czyszczenia, siodłania itp. Wielka łaska gdy się spytałam jak koń, na którym jeżdżę ma na imię by mi odpowiedzieć. Hala jak z II Wojny Światowej, prześwity niesamowite.Teraz jeżdżę w stadninie w Turzy, od drugiej lekcji nauka opiekowania się koniem. Zazwyczaj odprowadza się konia do boksu i można się do niego przyzwyczaić. Uwaga skupiona w 100 % na jednej osobie, jeden instruktor- jeden jeździec. Hala ładnie zabudowana i jeździsz na jednym, góra dwóch koniach. Nie skaczesz. Polecam zdecydowanie Turze, od tego radzę trzymać się z daleka.