Odpowiadasz na:

Też jestem psiarzem i nie raz zetknąłem się z problemem nieuleczalnie chorego psa.
Po pierwsze, nie ma choroby, która nie mogłaby jakoś zniknąć. Mój pies jak był młody to z najgorszych...
Też jestem psiarzem i nie raz zetknąłem się z problemem nieuleczalnie chorego psa.
Po pierwsze, nie ma choroby, która nie mogłaby jakoś zniknąć. Mój pies jak był młody to z najgorszych obrażeń "wylizywał się w ciągu trzech dni". Ale myślę że najważniejszy problem to cierpienie. Amerykańskie "westerny" pokazują że dobry kowboj zawsze dobija rannego konia. Kiedyś, prawdziwy twardziel musiał jeszcze obowiązkowo palić papierosy. Ale to wszystko reklama, bardzo skuteczna, bo cicha.
Mój pies gdy zaczął się starzeć i poważnie chorować, najpierw jakby bał się że go zostawię, wyrzucę jako nieprzydatnego. Ale później, miałem wrażenie że chciałby sam skrócić swoje cierpienia i odejść, może też aby oszczędzić mi kłopotu? Ale gdy zobaczył że "nie ma o tym mowy", cieszył się z każdego drobiazgu. Gdy już nawet nie mógł merdać ogonem, widziałem szczęście w jego oczach za każdym razem gdy go umyłem. Po śmierci, jego dusza przyszła się ze mną pożegnać, a może bardziej zobaczyć, przypilnować czy nic mi nie grozi. W trudnych chwilach wiem, że jakby co, to ktoś tam na mnie czeka. A choćbym okazał się niegodny towarzystwa Świętych, to mój pies mnie nie opuści, a to mi wystarczy, choćby na całą wieczność.
rozwiń

5 lat temu ~Radom
  • Polityka prywatności