Odpowiadasz na:

Polecam mieszkania przy ul. Stefanii Sempołowskiej.
W dużym pokoju można jeździć dookoła motorynką, trzeba jednak uważać na pochyły piec kaflowy, który może w każdej chwili się zawalić,...
Polecam mieszkania przy ul. Stefanii Sempołowskiej.
W dużym pokoju można jeździć dookoła motorynką, trzeba jednak uważać na pochyły piec kaflowy, który może w każdej chwili się zawalić, bowiem nachylenie jego jest porównywalne do konta nachylenia krzywej wieży w Pizzie, i tak jak wspomniana wieża piec na razie stoi, ale kto wie jaki los go czeka w najbliższym czasie. Stąd sugestia by go rozebrać w trymiga, by nie zagrażał bezpieczeństwu mieszkających tam meneli z Menelaos.
Podłoga? Ach… cóż to za podłoga, przegnita na środku i na rogach. Gdzie się nie stanie tam grząsko niczym po leśnym runie stąpałby, zaś w powietrzu unosi się woń grzybów pleśniowych porastających strome niczym zbocza górskie ściany pokoju. Przez wielkie okna zza firanki wdziera się nieśmiało światło słoneczne, zatem należy przyjąć iż ów lokal posiada naświetlenie naturalne, bowiem za dnia żarówki zapalić w nim nie potrzeba. Drzwi do mieszkania podwójne, niczym wrota do skarbca jakiego, jedne otwierają się do wnętrza przepastnej jak na oficynę kuchni, zaś drugie na skromną klatkę schodową, w której wąskie kręte drewniane schody prowadzą z piwnicy aż na sam szczyt budynku gdzie mieści się mroczny strych drewniany, po którym hula wiatr, gdzieniegdzie przefrunie zabłąkany nietoperz, tudzież promień światła wpadającego przez malutkie okienko wskazuje zwisającą zza starych ubrań wystającą dłoń wisielca. Kuchnia choć jak na standard oficyny, jak wspominam powyżej, przepastną nie była lecz mimo to mieściły się w niej wszystkie meble, a było ich z tuzin, tudzież wystarczyło i miejsca dla zlewozmywaka, i jakże przydatnej każdej gospodyni domowej czteropalnikowej kuchenki gazowej, która posiadała nawet piekarnik ot i nie byle jaki a nowoczesny, bowiem był on elektryczny.
Na ścianie swobodnie zwisał podgrzewacz wody, cichy był gdyż nikt aktualnie z gorącej wody nie korzystał, a cisza ta wprawiała w osłupienie budując grozę owianą tajemnicą. Za zlewem siedziały cichutko karaluchy wyczekując wieczornego mroku, przymierając głodem patrzyły przez szparkę kiedy wreszcie zrobi się ciemno, ich obecność zdradzał jedynie wydobywający się spod szafki zlewozmywakowej dźwięk burczenia w ich maleńkich ale jakże żarłocznych brzuszkach. Szczerzyły swe kły na leżący na blacie stołu śmierdzący ser, a gdy w nadeszła noc i zgasły wszystkie światła, rozpoczęła się batalia z myszami o tłusty kawałek sera.
rozwiń

4 lata temu ~Mieszkam tam więc wiem
  • Polityka prywatności