Prosiłem w postach autorkę recenzji z Don Giovanniego, by dorzuciła choć parę słów o stronie muzycznej spektaklu. Jeśli nie, to zagroziłem, ze po środowym spektaklu pozwole sobie sam wyrazic moja opinie. Recenzentka nie napisala, wiec spełniam moją „groźbę”. Od razu chcę zaznaczyc, ze to będzie moja opinia. Jestem z wykształcenia muzykiem, ale z muzyki nie zyje od lat (bo się nie da, gdy ma się jedynie pośledni talent). Bliższe są mi zagraniczne teatry operowe niż polskie. Z naszych znam tylko POB i Teatr Wielkie w Wawie. Ale jestem wielkiem fanem opery, mam ogromna kolekcje DVD i CD. Krytyką nigdy się nie paralem. Mozart jest moim faworytem, a to oznacza, ze szczególnie krytycznie podchodze do wykonan jego dzieł.
Ale snując moje reflekse po dzisiejszym spektaklu zaczne je nie od muzyki, ale scenografii. Jestem nią zachwycony. Klasa, jedność stylu, po prostu piekna. Z XVI rzędu było widac, ze kostiumy poszyte z dobrych materiałów, a na scenie ani grama dykty czy papermache. Gdy na scene wszedl chor miałem wrazenie, ze to paw rozłożył ogon. Pięknie i precyzyjnie dobrane kolory i formy. No po prostu kolekcja na pokaz. Kolezanka, która była wczoraj mówiła, ze sama być chciala mieć jeden z płaszczyków. Cale to weselne towarzystwo z malego miasteczka zostalo pokazane z przymróżeniem oka – panowie maja zle powiazane krawaty, panie natapirowane wlosy itp Stad może w opinii wielu kostiumy określone SA jako operetkowe. Dla mnie były zabawne. Serio są natomiast stroje pozostałych postaci
Strona muzyczna. W koncu w Gdańsku pojawil się nie tylko dyrygent, ale kierownik muzyczny, który ma jakas koncepcje i pomuzykowal z orkiestra. Jej poziom specjalnie się nie polepszyl (intonacja smyczkow!), w stosunku do tego co słyszałem przed rokiem, ale słychać, ze starali się wykonac wizje maestro (tak, maestro) Florencio. Ucho cieszyly liczne smaczki artykulacyjne i dynamiczne. Doskonale rozłożone tempa. Final I aktu zagrany z brawura – troche się balem, ze muzycy się posypia, ale dyrygent swietnie wyczul granice ich możliwości. Brawo dla dętych, szczególnie waltorni. Nie wszystko było doskonale, ale to bardzo wymagajaca partytura. Troche zycia zabraklo mi w recytatywach. Z muzycznego punktu widzenia są dosyc nudnawe i lubie, jak wykonawcy nieco w nich szarżują i bardziej mowia niż śpiewają.
Soliści. Kilka miłych zaskoczen. Skałuba – okazuje się ze to śpiewak mozartowski. Glos idealny do Ottavia. Liryczny, delikatny, piekne frazy i piana. Jak spiewał Stefana to nie było w tym tej swobody i subtelności co w Mozarcie. Wierzbicka jako Elwira. Spiewaczka dla koneserow.. Bez efekciarstwa, piekna zlotawa barwa, doskonala technika, szlachetność i dystynkcja w prowadzeniu frazy,nie umizguje się wokalnymi sztuczkami. Ale i zabawna w momentach, gdy daje się poniesc chuci w ramionach Leporella. Buczek jako Donna Anna – bardzo mi się podobala. Troche brakuje jej kondycji, ale to intrygujący głos, „z mięsem” Śpiewacy swietnie wykonywali numery solowe, ale i pieknie słyszeli się i rozumieli w ansamblach. Mialem wrazenie, ze wszyscy śpiewają swe partie od lat. Troche oczywisty był Piotr Nowacki jako Leporello; takich Leporellow widzialoem już wiele, ale to może tez wina reżysera. Reżyser (i Mozart tez) ustawil tak Zerline i Masetta, ze to role samograje – nieważne jak zaśpiewają i tak się będą podobac. A do tego śpiewają dobrze. Zalasinski jako tytułowy bohater wie, jak uwiesc publiczność, ja jednak nie dalem się nabrac na te czary i mam dystans do jego wokalu. W jego spiewie jest za malo… spiewu. Ale pomysl na postac bardzo mi się podoba – zmeczony uwodziciel, który już sam nie wie, co by tu jeszcze moglo go podnieci. Ozywia się dopiero w ostatniej scenie i wtedy ciarki chodza po plecach!
Rezyseria – wszystkie moje uwagi dotyczące strony muzycznej i scenografii oraz postaci to zarazem tez i opinie o reżyserii, bo to pewnie reżyser realizowal swoja własną koncepcję, której inni się podporządkowali (albo dobral sobie takich, co mysla jak on) Dla mnie czytelną, klarowną, nie do konca odkrywcza, ale to może dlatego, ze wiedziałem już bardzo wiele realizacji tej opery. Nowoczesność od której tyle się tu pisze nie jest celem, tylko srodkiem, Zreszta co to za nowoczesność – lata 50-te, 60-te tamtego stulecia. Czyli moje niemowledztwo, dla mnie zamierzchla historia. Doskonaly pomysl. Bo niby wszystko rozgrywa się teraz, dotyczy nas, ale i pozwala na zabawe stylizacja, bez której teatr operowy duzo dla mnie traci (lubie w sztuce dystans). Fabula opowiedziana jest klarownie – wiadomo kto z kim, przeciw komu i z jakich powodow. Swietny pomysl na komandora. Klasyczne rozwiązanie (facet z marmuru przychodzacy cos zjesc) to dzis troche smieszne. Scene te zazwyczaj ratuje muzyka Mozarta i kleby dymu, za którymi ukrywa się pseudomarmurowego goscia. Przejmujaca jest sceneria ostatniej sceny –sprofanowane przez don Giovanniego prosektorium; to jednoczesnie profanacja śmierci, profanacja tajemnicy i sacrum. Ale co ciekawe bohatera nie karze niebo, tylko pokrzywdzeni ludzie. Dobry pomysl. W caly, spekatlu swietny jest drugi plan – glownie w wykonaniu choru. Pisze o tym w tym miejscu, bo w scenie w prosektorium polecam uwadze postaci dwoch pracownikow tego miejsca. Czasem na scenie dzialo się tak wiele (przez caly spektakl), ze pewnie wszystkiego nie zarejstrowalem, a nawet nie zauwazyle. Chocby dlatego pojde raz jeszcze. Nie znam się na balecie, wiec wymagam od niego tego, żeby był zajmujący (cokolwiek to oznacza ) i tanczyl rowno. Był zajmujący i dowcipny w scenie wesela, wysublimowany w scenie szermierki, ale rowno nie tanczyl.
Ale się rozpisałem. Ale to dlatego, ze spektakl wart jest tego, by o nim mowic i dyskutowac. Już go bardzo lubie i jeszcze nie raz na niego pojde. Ciesze się, ze będę znow chodzil do naszej opery, do której ostatnimi czasy nieco się zraziłem. Spektakle na takim poziomie przewaznie oglądam na niemieckich, francuskich czy wloskich scenach. Siedząc dzis na widowni troche żałowałem, ze już nie gram i ze nie gram tego wieczora w kanale, biorac tym samym udzial w tworzeniu tak dobrego spektaklu.
To, ze opera bałtycka się zmienia swiadczy tez to, ze zmienilo się foyer: brzydko upiete czarne zaslony (zmiana na gorsze) i wielkie plachty z artystami, których przed chwila wiedzieliśmy na scenie (zmiana na lepsze). Ceny bilów nadal niskie (moi zagraniczni goscie nie mogą uwierzyc, ze u nas bilet do opery kosztuje prawie tyle samo co do kina). W bufecie przydalyby się male kanapeczki. Byłem glodny i musialem zapychac się słodkimi batonami. Świetne, bo miłe bileterki.
Jeszcze kilak slow o publiczności: siedziała troche jak na tureckim kazaniu. Czy to wina Mozarta czy inscenizacji? Nie wiem. W planach dyrekcja ma „Salome” Straussa. To dopiero wprawi widzow w osłupienie! Ale i tak trzymam kciuki za powodzenie! Don Giovanni zaostrzyl mój apetyt. Państwu tez polecam. Pani recenzentce tez – może się jednak przekona i może usłyszy muzyke.
0
0