Dzieci
Lato, słońce i oczywiście wakacje. Oraz ja- coraz bliżej "załamania nerwowego".
Mieszkam na jednym z zamkniętych osiedli nadmorskich ze świetną wewnętrzną infrastrukturą do zabawy i wypoczynku.
Z racji tego, że my, mieszkańcy osiedla, nie mieszkamy w domku w lesie, oczywistym jest, że musimy czasem przymykać oczy na pewne sprawy związane z mieszkaniem "na kupie".
Szczerze mówiąc mi one nigdy nie przeszkadzały i daleko mi było do czepiania się i wtórowania tematom typu: impreza u sąsiada, palenie na balkonie, bawiące się dzieci etc.
Oczywiście w granicach rozsądku, ale głośniejsza rozmowa sąsiadów po 22 czy śmiechy na balkonie to kwestia przymknięcia okna- niech się bawią (albo czasem można tupnąć nóżką do muzyki). Dymek, który wpadł mi do mieszkania- śmierdzi, ale 5 minut i nie ma po nim śladu- a może sąsiadowi nie pachnie fiołkami to, co gotuję?
Żyj i daj żyć innym. Ano właśnie.
Na osiedlach mieszkają ludzie różni- starsi, chorzy, ale też zwykli, którzy pracują poza domem, albo pracują z domu, dzieci, zwierzęta.
No właśnie- ludzie różni, a nie tylko dzieci, do cholery.
Odkąd zaczęła się "kwarantanna" bywają dni, kiedy poziom wrzasku sprawia, że mieszkanie, w którym mam żyć, czasami odpoczywać, czasami pracować staje się niezdatne do użytku. nie ma możliwości skorzystać z balkonu czy ogródka, starannie urządzonych i przystosowanych do wypoczynku- można zapomnieć o przeczytaniu książki, pracy czy jakiekolwiek innej czynności. Zagłuszyć dzikie wrzaski są w stanie jedynie słuchawki douszne i pełna głośność.
W domu niekiedy nie ma możliwości obejrzenia telewizji, bo wrzaski zagłuszają to, co tam ciekawego nadają. Nie ma opcji na drzemkę, nie ma opcji na pracę czy odpoczynek. to jest zaszczucie we własnym domu.
Przez dzieci.
Przez dzieci, które nie są nauczone ani odrobine kontrolowania swoich reakcji w przestrzeni publicznej.
Które pomimo wyznaczonych miejsc do zabawy potrafią przez parę godzin dziennie drzeć się dokładnie metr od okien (!!!).
Musicie mi uwierzyć- to nie jest zwykłe dziecięce pokrzykiwanie do siebie, nawoływanie się nawzajem podczas zabawy, to nie są popiskiwania z ekscytacji.
Nigdy nie było u mnie wrażliwości ani sprzeciwu na głośniejsze zabawy, a teraz chce mi się wyć.
To są wrzaski non stop, bez żadnego pohamowania, bez żadnych hamulców i bez żadnego skrępowania pod czyimiś oknami przez parę godzin dziennie!
Ludzie, wychowujcie swoje dzieci.
Czy one wg was nie są zdolne pojąć podstawowych zasad, aż tak w nie nie wierzycie?
Skoro są w stanie biegać samopas to chyba są w stanie jednak rozumieć pewne granice.
I nie- nie jestem w stanie zwrócić uwagi opiekunowi- dzieci często jest nawet po pare grupek po 5-10 i parę grupek opiekunów, być może, a może nie. Nie jestem w stanie połapać kto jest kim.
Mam dość. Mój dom jest dosłownie niezdatny do mieszkania w takie dni. Nie mogę wtedy czytać, nie mogę obejrzeć telewizji, nie mogę pracować.
Wyobrażam sobie co muszą czuć osoby starsze i/lub schorowane.
To wy jesteście za swoje dzieci odpowiedzialni, to jest wasza wizytówka.
Zróbcie coś z tym- bo ja już nie mam pojęcia co mam zrobić :(
Mieszkam na jednym z zamkniętych osiedli nadmorskich ze świetną wewnętrzną infrastrukturą do zabawy i wypoczynku.
Z racji tego, że my, mieszkańcy osiedla, nie mieszkamy w domku w lesie, oczywistym jest, że musimy czasem przymykać oczy na pewne sprawy związane z mieszkaniem "na kupie".
Szczerze mówiąc mi one nigdy nie przeszkadzały i daleko mi było do czepiania się i wtórowania tematom typu: impreza u sąsiada, palenie na balkonie, bawiące się dzieci etc.
Oczywiście w granicach rozsądku, ale głośniejsza rozmowa sąsiadów po 22 czy śmiechy na balkonie to kwestia przymknięcia okna- niech się bawią (albo czasem można tupnąć nóżką do muzyki). Dymek, który wpadł mi do mieszkania- śmierdzi, ale 5 minut i nie ma po nim śladu- a może sąsiadowi nie pachnie fiołkami to, co gotuję?
Żyj i daj żyć innym. Ano właśnie.
Na osiedlach mieszkają ludzie różni- starsi, chorzy, ale też zwykli, którzy pracują poza domem, albo pracują z domu, dzieci, zwierzęta.
No właśnie- ludzie różni, a nie tylko dzieci, do cholery.
Odkąd zaczęła się "kwarantanna" bywają dni, kiedy poziom wrzasku sprawia, że mieszkanie, w którym mam żyć, czasami odpoczywać, czasami pracować staje się niezdatne do użytku. nie ma możliwości skorzystać z balkonu czy ogródka, starannie urządzonych i przystosowanych do wypoczynku- można zapomnieć o przeczytaniu książki, pracy czy jakiekolwiek innej czynności. Zagłuszyć dzikie wrzaski są w stanie jedynie słuchawki douszne i pełna głośność.
W domu niekiedy nie ma możliwości obejrzenia telewizji, bo wrzaski zagłuszają to, co tam ciekawego nadają. Nie ma opcji na drzemkę, nie ma opcji na pracę czy odpoczynek. to jest zaszczucie we własnym domu.
Przez dzieci.
Przez dzieci, które nie są nauczone ani odrobine kontrolowania swoich reakcji w przestrzeni publicznej.
Które pomimo wyznaczonych miejsc do zabawy potrafią przez parę godzin dziennie drzeć się dokładnie metr od okien (!!!).
Musicie mi uwierzyć- to nie jest zwykłe dziecięce pokrzykiwanie do siebie, nawoływanie się nawzajem podczas zabawy, to nie są popiskiwania z ekscytacji.
Nigdy nie było u mnie wrażliwości ani sprzeciwu na głośniejsze zabawy, a teraz chce mi się wyć.
To są wrzaski non stop, bez żadnego pohamowania, bez żadnych hamulców i bez żadnego skrępowania pod czyimiś oknami przez parę godzin dziennie!
Ludzie, wychowujcie swoje dzieci.
Czy one wg was nie są zdolne pojąć podstawowych zasad, aż tak w nie nie wierzycie?
Skoro są w stanie biegać samopas to chyba są w stanie jednak rozumieć pewne granice.
I nie- nie jestem w stanie zwrócić uwagi opiekunowi- dzieci często jest nawet po pare grupek po 5-10 i parę grupek opiekunów, być może, a może nie. Nie jestem w stanie połapać kto jest kim.
Mam dość. Mój dom jest dosłownie niezdatny do mieszkania w takie dni. Nie mogę wtedy czytać, nie mogę obejrzeć telewizji, nie mogę pracować.
Wyobrażam sobie co muszą czuć osoby starsze i/lub schorowane.
To wy jesteście za swoje dzieci odpowiedzialni, to jest wasza wizytówka.
Zróbcie coś z tym- bo ja już nie mam pojęcia co mam zrobić :(