Re: Jeśli gastronomia to na czarno?
TRUE. Pracowałem w gastronomii 3 lata za czasów studiów. Mniej więcej od 2006-2007 do 2010 roku. Patrząc na wszystkie powyższe wpisy, na pewno nie zgadzam się, że pracodawca to ten zły, a pracownicy są dobrzy i biedni. Są dwie strony medalu. Ale może od początku:
W 2006 zrobiłem "międzynarodowy kurs barmana" z myślą o wyjeździe do Anglii. W międzyczasie odbyłem krótką praktykę i zahaczyłem się jako pomoc barmana na 2 miesiące w Stacji de Lux. Pierwsza i przedostatnia knajpa, gdzie wszystko było jak należy. W Anglii z powodów osobistych długo nie zagościłem, wróciłem do Polski i rozpoczęła się moja "kariera"...
1. Pierwsza praca - Faktoria. Specyficzny, zapewne dobrze znana gastronomicznym wyjadaczom i klubowiczom imprezownia w Sopocie-wyścigach.
Od strony pracodawcy - zero umów, badań, książeczek sanepidowskich, jedno wielkie NIC. Brak kasy fiskalnej - to co schodziło z baru, zakreślało się w tabeli wydrukowanej na kartce, rachunków klient nie uświadczył. Stawka za godzinę - 5zł (na szczęście plotki o wysokich tipach okazały się prawdą), praca zazwyczaj od 22-24 do 10-12 (rekord do prawie 15tej) - klub był raczej afterowy.
Od strony pracownika - z napiwków udawało się zarobić średnio 500zł (rekord 900 z groszem). ALE... Co bardziej chciwi kombinatorzy, potrafili okradać pracodawcę i nie wpisywać wszystkiego co sprzedali, np. co 3ci napój wpisując sobie, jako napiwek. Możecie sobie wyobrazić co niektórych z prawie 2000zł na koniec dnia pracy . Dalsze okradanie polegało na wpisywaniu różnych napojów na SWOJĄ kartę - 50% taniej. W taki sposób (również pracownicy "zmywaka") potrafili upijać całe grupy znajomych, zostawiając po 500-600zł już po zniżce!
Pracodawca wychodził z założenia - chcesz to pij, bylebyś był w stanie pracować. Picie z klientem było wręcz wskazane, a na klienta życzenie - konieczne. Tak czy siak, na moją listę, któregoś dnia jeden, jedyny i jak się okazało ostatni raz wpisałem 2 kieliszki wódki - dla mnie i kolegi, który owego dnia obchodził urodziny. Okazało się to podstawą do zwolnienia (po mniej więcej miesiącu pracy), co tym bardziej mnie zdziwiło, wiedząc co odp***ala reszta ekipy... Dziś pozostał tylko żal, że będąc tak potraktowanym, podczas pracy dla tej knajpy pozostawałem w porządku...
2. Kilka pubów/restauracji/klubów z sopockiego "monciaka" - zwiedziłem 4 i...
Od strony pracodawcy - żadnych umów, brak badań i książeczek - to była normalka. Stawki również nie powalały, chociaż barman i tak miał dużo lepiej aniżeli kelner/ka. W większości miejsc, pensje były wypłacane na kilka-kilkanaście rat, prosto z utargów (szczególnie poza sezonem). W dwóch spotkałem się z faktem zamknięcia knajpy w momencie, kiedy kilka osób wciąż nie otrzymało wynagrodzenia za 1-1,5 miesiąca wstecz. Jak tu dochodzić swoich pieniędzy bez umowy?? Moja przygoda z "monciakiem" trwała 2 lata z malutkim hakiem, w tym czasie pracowałem w 4 miejscach i każde funkcjonowało praktycznie w taki sam sposób.
Od strony pracownika - nagminne okradanie pracodawcy. Brak rachunków (mimo kasy fiskalnej) i "zgarnianie" kasy dla siebie + co nieco dla kucharza czy barmana, którzy przygotowali jedzenie/napoje bez bonów... Zdarzało się "pożyczanie" alkoholu na imprezę po pracy, gotowanie dla "swoich" różnych frykasów za grosze, goszczenie znajomych za friko itd. itp. Właściciela zazwyczaj się nie poznawało. Natomiast w 3 z 4 knajp, w których pracowałem, manager przychodził o 9 i wychodził o 16 nie wynurzając się z biura. No chyba, że po kawę/żarcie. A jak mówi przysłowie - gdzie kota nie ma, tam myszy harcują. Co się wyprawiało po wyjściu "szefostwa"... Na pewno nie jeden gastronomiczny wyga, ma wiele ciekawych historii w zanadrzu.
3. Moja przygoda z gastronomią zakończyła się na spokojnej restauracji w gdańskiej galerii handlowej. Dostałem umowę (o pracę na czas określony - 3 miechy, przedłużona na czas nieokreślony) z faktyczną stawką godzinową (!), skierowanie na badania, szkolenie BHP, przeszkolenie w zakresie używania sprzętów, otrzymałem strój roboczy itd... Napiwki nie powalały, jednak podstawa dużo wyższa aniżeli sopocka. Pracowałem tam prawie rok, do czasu "przebranżowienia się". Takich miejsc, gdzie wszystko poparte jest dokumentami, pracodawca jest w porządku w stosunku do pracowników i vice versa, niestety jest bardzo niewiele. Co racja to racja - często spotyka się wykorzystujących do granic możliwości pracodawców, jednak w dużej mierze pracownicy nie zostają dłużni i rewanżują się w taki czy inny sposób.
Praca w gastronomii bez wątpienia jest specyficzna. Trzeba to czuć, lubić i mieć twardy tyłek. Na pewno nie jest tak, że wszystkiemu winny jest pracodawca. Ale dopóki właściciele nie zmienią podejścia, nie zmienią się pracownicy. A jak widać, szybko to nie nastąpi, bo niby, kto ich do tego zmusi...?
Pozdrawiam i życzę wytrwałości wszystkim pracownikom gastro.
12
1