Karakonia. Schulz, który porusza
Widziałem Karakonię i byłem poruszony. Ludzie, mamy w Gdańsku zjawiskowy teatr, który nie sili się na awangardę ani wymuszoną oryginalność. Teatr, który operuje prostym wyrazem, dobrym aktorstwem, sugestywną plastyką, wrażliwością i delikatnością. To jest teatr lalek Miniatura, teatr kojarzony z bajkami dla dzieci. Tymczasem spektakl Karakonia jest dojrzałym i poruszającym dziełem. Na tym, że teatr jest w zasadzie teatrem lalek, polega właściwie jego wielki atut - wrażliwość plastyczna, prostota a zarazem estetyczność dekoracji, pełna wyrazu i zwyczajnie piękna.
Idąc na Karakonię zastanawiałem sie, co jeszcze można wymyśleć do Schulza, który jest bodaj najczęściej wystawianym w polskich teatrach autorem. Mistycyzm? Demonizm? Wynaturzenie? Oczekiwałem kolejnych wymysłów wyobraźni wykonawców. A zobaczyłem spekakl, który odkrył mi Schulza na nowo. Pokazał ludzką twarz jego historii, humanistyczną i egzystencjalną. Opowiedziana historia miała w sobie wszystko, co Schulz opowiadał - magię i tajemnicę Ulicy Krokodyli, grzeszne pokusy wyobraźni, blichtr i tandetę małomiasteczkowego świata by zakończyć egzystencjalną konstatacją przemijania życia i świata. Ale po raz pierwszy dostrzegłem tragizm i smutek przemijania w postaci odchodzącego i malejącego ojca. Scena, gdy pani Edyta prowadzi ciężko chorego ojca mówiąc do niego czule jest tak po ludzku poruszająca, że gardło mi sciskało. Zwłasza, że to ta sama Pani, która przed chwilą uosabiała niebezpieczną drapieżność i niepokojące fantazje skarłałych mężczyzn. Zresztą pani Edyta pokazała się jako aktorka z jak najlepszej strony. Po pierwsze jest niezwykle atrakcyjna i potrafi być pociągająca (ach ten nogi! Mistrz Bruno zakochałby się w nich na pewno...), ma niezły głos i wokal a przy tym odgrywa wszelkie emocje z niezwykła lekkością. Chapeau-bas, Pani Edyto!
Wychodziłem z teatru z uczuciem wzruszenia, spełnienia, oczyszczenia. Dawno nie przeżyłem tak głęboko sztuki teatralnej, dawno nie widziałem sztuki tak ładnej wizualnie i z taką ciekawą muzyką. Sztuki, która niosła proste i głebokie treści korzystając z nowoczesnej formy, ale nie przekraczają pewnej granicy dobrego smaku i czytelnego przekazu. To jest rzadkość w dzisiejszym świecie, gdzie na scenach króluje pustka uczuciowa i artystyczna, zapełniania sileniem sie na oryginalność nazywaną słowem kluczem "performance".
Miniaturo - dzięki Wam za ten spektakl. Czekam niecierpliwie na kolejne.
14
6