Gdy zaczyna się dowód od tezy, to można udo­wod­nić każdą bzdurę - o Smoleńsku i Biniendzie trochę

Ciekawy tekst o słynnym profesorze Bieniendzie:

"Na czym oparte są te schi­zo­fre­niczne teo­rie o bez­śla­do­wym zama­chu i samo­lo­cie co ścina brzozy i leci dalej? Na prze­dziw­nej eks­per­ty­zie Wie­sława Biniendy przed­sta­wia­nego jako pro­fe­sor fizyki pra­cu­jący w USA, eks­pert NASA. Dziwi mnie, czemu nikt z dzien­ni­ka­rzy nie zain­te­re­so­wał się dotąd, kim naprawdę jest Wie­sław K. Binienda, bo według moich usta­leń, nie jest ani pro­fe­so­rem w pol­skim tego słowa zna­cze­niu, ani fizy­kiem, ani eks­per­tem NASA i obec­nie wcale w NASA nie pra­cuje. Jedyne z tej wizy­tówki, co jest prawdą, to to, iż pra­cuje w USA.

Od początku zwró­ciło moją uwagę to, że czło­wiek przed­sta­wiany jako pro­fe­sor fizyki z USA wyga­duje, na temat fizyki wła­śnie, takie bzdury, iż nie powi­nien nie tylko uzy­skać dyplomu z fizyki, ale nawet matury. A jed­no­cze­śnie używa skom­pli­ko­wa­nych pro­gra­mów kom­pu­te­ro­wych do obli­cze­nia wytrzy­ma­ło­ści brzozy i skrzy­dła samo­lotu, nie zna­jąc dokład­nej budowy tego skrzy­dła, wymia­rów, prze­kroi, mate­ria­łów, kształtu pro­fili kon­struk­cji Jakim cudem fizyk, może obli­czać wytrzy­ma­łość cze­goś, o czym nie wie, jak jest zbu­do­wane i z czego? Co to za fizyk, który nie wie, że drobna róż­nica w kształ­cie pro­filu i w skła­dzie stopu, z któ­rego jest wyko­nany, może rady­kal­nie zmie­niać jego wła­ści­wo­ści? Co to za fizyk, który nie wie, że w przy­padku pro­wa­dze­nia obli­czeń, w któ­rych dane wyj­ściowe znane są w przy­bli­że­niu (Binienda ani PiS nie mają doku­men­ta­cji tech­nicz­nej tego samo­lotu), nastę­puje zja­wi­sko mno­że­nia błędu i błąd koń­cowy może nawet prze­kro­czyć sto pro­cent uzy­ska­nego wyniku? Co to za fizyk, który nie wie, iż każda teo­ria jest błędna, jeśli prze­czą jej fakty empi­ryczne (brzoza została zła­mana, a skrzy­dło odpa­dło, więc wszel­kie teo­rie o tym, że nie powinno odpaść, ale bo, że nie ude­rzyło w brzozę, są do bani i już)?

Zaczą­łem szu­kać. Naj­pierw zna­la­złem list otwarty w Kon­tra­tek­stach, o któ­rym już nie pamię­ta­łem. Jest to Pety­cja w spra­wie dys­kry­mi­na­cji oby­wa­teli pol­skich z dnia 13 stycz­nia 2008, w któ­rej grupa sygna­ta­riu­szy użala się, iż nie mogą być zatrud­niani na pol­skich uczel­niach, bo pra­cują za gra­nicą, gdzie nie ist­nieje habi­li­ta­cja i sto­pień docenta, a nie pozwala na to ustawa, która mówi, że do tego zatrud­nie­nia potrzebna jest habi­li­ta­cja lub znaczne i twór­cze osią­gnię­cia w pracy nauko­wej. Jed­nym z sygna­ta­riu­szy jest: Wie­sław K. Binienda, The Uni­ver­sity of Akron, Akron, OH, USA.

A to ci dopiero! Pro­fe­sor fizyki, Wie­sław Binienda, jak sam uważa, nie ma habi­li­ta­cji oraz znacz­nych i twór­czych osią­gnięć w pracy nauko­wej. Zazna­czam, to nie ja tak uwa­żam, to on sam się pod tym podpisał.

No to szpe­ramy dalej i bingo! Wie­sław Binienda ukoń­czył w 1980 roku Wydział Samo­cho­dów i Maszyn Robo­czych Poli­tech­niki War­szaw­skiej. Nie jest więc fizy­kiem, tylko inży­nie­rem od samo­cho­dów i trak­to­rów. Fizyki nie stu­dio­wał, przy­naj­mniej na Wydziale Fizyki UW (sprawdziłem).

No dobrze, a może nauczył się póź­niej? W końcu ja też nie stu­dio­wa­łem dzien­ni­kar­stwa i poli­to­lo­gii, a od 30 lat się tym zaj­muję, tylko wła­śnie mate­ma­tykę i fizykę. Czemu więc odma­wiać prawa bycia fizy­kiem Binien­dzie? A no temu, że z jego publicz­nych wypo­wie­dzi wyziera kom­pro­mi­tu­jący wręcz brak zna­jo­mo­ści ele­men­tar­nych praw fizyki i to takich ze szkoły śred­niej (o tym dalej).

A jak to jest z tym pro­fe­so­rem? W sys­te­mie ame­ry­kań­skim słowo pro­fe­sor nie ozna­cza stop­nia nauko­wego, tylko etat wykła­dowcy na uczelni. W zna­cze­niu ame­ry­kań­skim Binienda pro­fe­so­rem jest, bo rze­czy­wi­ście pra­cuje w Cole­gium of Engi­ne­ering (Szkole Inży­nier­skiej) Uni­ver­sity of Akron, w Akron w sta­nie Ohio. Po angiel­sku brzmi to nie­mal jak Oxford lub Sor­bona, ale jest to typowa pro­win­cjo­nalna szkółka pry­watna, która w ame­ry­kań­skich ran­kin­gach wyż­szych uczelni nawet nie jest noto­wana (a przy­naj­mniej nie zna­la­złem). Akron, to, jak na USA, dziura niczym pol­skie Skier­nie­wice, choć pod wzglę­dem liczby miesz­kań­ców, to co naj­mniej Radom. Nie wiel­kość mia­sta jest tu jed­nak istotna (Ber­ke­ley to też nie gigant, a uczel­nia zacna). Istotne jest to, że kogo bym z kole­gów fizy­ków spy­tał, to o ośrodku badaw­czym fizyki w Akron nie słyszał.

Owszem, w języku angiel­skim, w USA, Binienda ma prawo uży­wać tytułu pro­fe­sor, ale źle jest, jeśli prze­nosi ten tytuł do Pol­ski i nie pro­te­stuje, gdy na kon­fe­ren­cjach PiS przed­sta­wiany jest jako pro­fe­sor fizyki. Uczci­wie powi­nien powie­dzieć: - Sorry, nie jestem fizy­kiem i pro­fe­so­rem, jestem inży­nie­rem i mam tylko dok­to­rat. I nikt by nie miał do niego pre­ten­sji. Ale wyko­rzy­sty­wa­nie w Pol­sce tego, że słowo pro­fe­sor po angiel­sku zna­czy co innego, niż po pol­sku, jest po pro­stu nie­uczciwe. Podob­nie jest ze sło­wem stu­dent, które po angiel­sku ozna­cza ucznia, a nie stu­denta, a mimo to ucznio­wie ame­ry­kań­skich szkół śred­nich nie twier­dzą w Pol­sce, że są stu­den­tami wyż­szych uczelni. Dok­tor inży­nier na pewno nie jest pro­fe­so­rem dok­to­rem habi­li­to­wa­nym fizyki, więc niech tako­wego nie udaje.

Kim zatem jest Wie­sław Binienda w tej Szkole Inży­nier­skiej (Cole­gium of Engi­ne­ering) Uni­wer­sy­tetu w Acron? Jest dzie­ka­nem Depart­ment of Civil Engi­ne­ering, co po prze­tłu­ma­cze­niu na język pol­ski ozna­cza Wydział Inży­nie­rii Lądo­wej i Wod­nej (civil engi­ne­ering inży­nie­ria lądowa i wodna; słow­nik angielsko-polski).

Reasu­mu­jąc: Wie­sław K. Binienda nie jest ame­ry­kań­skim odpo­wied­ni­kiem pro­fe­sora na Wydziale Fizyki Uni­wer­sy­tetu War­szaw­skiego, tylko inży­nie­rem dok­to­rem, dzie­ka­nem Wydziału Inży­nie­rii Lądo­wej na ame­ry­kań­skim odpo­wied­niku Wyż­szej Szkoły Inży­nier­skiej w Rado­miu. Nie mam nic prze­ciw WSI w Rado­miu, ale to deczko co innego niż Wydział Fizyki na UW.

I tu zaczyna być coraz dziw­niej. Dzie­kan inży­nie­rii lądo­wej twier­dzi, że brzoza to mięk­kie drewno. To pan inży­nier dzie­kan nie wie o ist­nie­niu tablic wytrzy­ma­ło­ści mate­ria­łów uży­wa­nych przez inży­nie­rów budow­la­nych? Ja bez trudu zna­la­złem odpo­wied­nia tabelę twar­do­ści drewna:

Twar­dość drewna w MPa

świerk 27 MPa,
sosna 30 MPa,
jodła 30 MPa,
modrzew 38 MPa,
brzoza 49 MPa,
jesion 56 MPa,
dąb 60 MPa.

Jak widać z przy­to­czo­nych danych, twar­dość drewna brzo­zo­wego jest tylko nie­wiele mniej­sza, o 7 MPa, od twar­do­ści jesionu, i o 11 MPa od dębu, a znacz­nie więk­sza (nie­mal dwa razy) od twar­do­ści świerku, z któ­rego wyko­nuje się więk­szość drew­nia­nych kon­struk­cji w budow­nic­twie. Nie jest więc prawdą, że drewno brzo­zowe jest mięk­kie. Zgo­dzi się pan ze mną, że drewno dębu jest twarde? Jeśli przyj­miemy twar­dość dębu za 100%, to twar­dość brzozy wynie­sie w tej skali 81,67%. Jest to więc drewno tylko nieco mniej twarde niż dębowe. Nie­stety panie inży­nie­rze, teo­ria o mięk­kim patyku leży gru­zach. Zresztą nie trzeba być inży­nie­rem ani fizy­kiem. Każdy pol­ski wie­śniak rąbiący drewno na opał wie, że piło­wa­nie i rąba­nie brzozy to ciężka robota, a mięk­kie są tylko cien­kie tego­roczne gałązki, ale nie pień o gru­bo­ści 46 centymetrów!

I tu kolejne twier­dze­nie pana dok­tora inży­niera: Na wio­snę w drze­wie są soki i skutki zde­rze­nia powinny być mniej­sze, bo drewno jest mniej twarde. To pan inży­nier dok­tor nie wie, że cię­żar wła­ściwy (więc i cał­ko­wity) mokrego drewna jest istot­nie więk­szy, niż suchego? To pan inży­nier dok­tor nie wie, że skutki zde­rze­nia z masyw­niej­szą prze­szkodą są groź­niej­sze, niż z prze­szkodą lżej­szą? Do tej wie­dzy nie trzeba być fizy­kiem ani inży­nie­rem. W liceum uczą. Z mecha­niki New­tona to wynika.

Pan dok­tor inży­nier twier­dzi też, że zde­rze­nie z miękką brzozą było by słabe i urwane skrzy­dło powinno spaść 11 metrów za brzozą (spa­dło ok. 100 m dalej). Zaraz, zaraz. Samo­lot miał pręd­kość rzędu 280 300 km/h. Aby skrzy­dło z wyso­ko­ści ok. 6 m spa­dło 11 m dalej, jego pręd­kość po zde­rze­niu musia­łaby być zni­koma. Taka pręd­kość czło­wiek bez trudu nadaje piłce, gdy nią rzuca. Ozna­cza to, że nie­mal cała ener­gia kine­tyczna skrzy­dła została pochło­nięta przy zde­rze­niu, a to z kolei zna­czy, że siły dzia­ła­jące w tym momen­cie musiały być gigan­tyczne. No to jak panie inży­nie­rze, zde­rze­nie było słabe, czy potężne? Chyba pan zaprze­cza sam sobie.

Mógł­bym tak znę­cać się dalej. Lek­tura strony inter­ne­to­wej Wie­sława Biniendy też jest cie­kawa. Słowo pro­fe­sor powta­rza się na niej gdzie tylko się da. Musi mieć facet nie­zły kom­pleks. Wykaz biblio­gra­fii impo­nu­jący, 148 pozy­cji, bóg wojny w nauce, Ein­stein wysiada! Tylko jak się temu przyj­rzymy kry­tycz­nie, to bar­dzo to bled­nie. Są dwie książki, ale obie pod iden­tycz­nym tytu­łem, tylko w innym czę­ściowo skła­dzie auto­rów. W pierw­szej jest trzech auto­rów, w dru­giej sam Binienda. Druga róż­nica, to rok wyda­nia. Czy aby nie są to dwa wyda­nia tej samej pozy­cji? Tre­ści żad­nej z tych 148 publi­ka­cji poznać nie można, bo są same tytuły, bez tekstu.

Dalej są 4 arty­kuły wstępne, 40 arty­ku­łów pra­so­wych (w pra­sie spe­cja­li­stycz­nej), 66 spra­woz­dań i innych publi­ka­cji, 20 publi­ka­cji NASA i 6 apli­ka­cji paten­to­wych. W sumie 148. Nie­mal wszystko to prace zbio­rowe. Przy­glą­da­jąc się temu szu­mowi zauwa­żam, że nie­które pozy­cje są chyba sztucz­nie roz­mno­żone. Np. w publi­ka­cjach NASA znaj­du­jemy dwie pozycje:

1. W.K. Binienda, S.M. Arnold and H.Q Tan, Cal­cu­la­tion of Stress Inten­sity Fac­tors in an Iso­tro­pic Multi-C rac­ked Plate: Part I - The­ore­ti­cal Deve­lop­ment, NASA TM 1 05766, 1992.

2. S.M. Arnold, W.K. Binienda, H.Q. Tan and M.H. Xu, Cal­cu­la­tion of Stress Inten­sity Fac­tors in an Iso­tro­pic Multi-Cracked Plate: Part II Symbolic/Numeric Imple­men­ta­tion, NASA TM 105823, 1992.

Nie trudno zauwa­żyć, iż są to dwie czę­ści jed­nej publi­ka­cji. Po co robić z tego dwie pozy­cje w biblio­gra­fii? Dalej w wielu miej­scach, sądząc po bar­dzo podob­nych tytu­łach i iden­tycz­nym skła­dzie auto­rów, odno­szę wra­że­nie, że mogą to być powtó­rzone te same arty­kuły w róż­nych cza­so­pi­smach. Szkoda, że nie można oce­nić tre­ści, bo jest niedostępna.

Nie­stety znów mam wra­że­nie, iż pan inży­nier ma wielką potrzebę bry­lo­wa­nia i pod­kre­śla­nia swo­jej wielkości.

A jak to jest z tym eks­per­tem NASA. Wie­sław Binienda nie­wąt­pli­wie pra­co­wał dla NASA w wie­lo­oso­bo­wym zespole bada­ją­cym wytrzy­ma­łość mate­ria­łów. W żad­nej z publi­ka­cji NASA nie wystę­puje samo­dziel­nie. Moi infor­ma­to­rzy twier­dzą, iż zespół ten wyko­ny­wał typowo pomia­rowe prace labo­ra­to­ryjne. Co by to nie było, dla NASA pra­co­wał, tylko czy jako ekspert?

Wcho­dzę na strony NASA i szu­kam nazwi­ska Binienda. Odpo­wiedź wyszu­ki­warki za każ­dym razem brzmi: Inva­lid Requ­est w wol­nym tłu­ma­cze­niu: błędna prośba. Jed­nym sło­wem w zaso­bach stron NASA takiego nazwi­ska nie ma. Reasu­mu­jąc: Binienda nie­wąt­pliwi uczest­ni­czył w jakiś pra­cach dla NASA, ale był na tyle mało ważny, że na stro­nach NASA go nie ma. Czy więc nazy­wa­nie go eks­per­tem NASA to nie przesada?

No i teraz, co ja o tym wszyst­kim myślę. Jakoś nie wie­rzę, by absol­went Poli­tech­niki War­szaw­skiej i pra­cow­nik nawet naj­bar­dziej pro­win­cjo­nal­nej uczelni ame­ry­kań­skiej do tego stop­nia nie znał praw fizyki. Myślę, że jest ina­czej. Myślę, że Wie­sław Binienda, z powodu albo ide­olo­gicz­nego zaśle­pie­nia, albo z powodu chęci bry­lo­wa­nia i lecze­nia kom­plek­sów, robi rzecz w nauce nie­do­pusz­czalną. Zało­żył sobie z góry kom­plet­nie nie­praw­dziwą tezę, że w Smo­leń­sku był zamach, i kom­bi­nu­jąc jak koń pod górę, nagi­na­jąc fakty i prawa fizyki, stara się tę bzdurę udo­wod­nić. W oczach ludzi wykształ­co­nych kom­pro­mi­tuje się i ośmie­sza, ale ma swoje 5 minut w mediach i podziw gro­mady nie­uków i ćwierć­in­te­li­gen­tów z PiS-u. Ci igno­ranci, ale jakże wszech­stronni, z Kaczyń­skim i Giżyń­skim na czele, patrzą w niego, jak w obraz. Ci pano­wie, z powodu swego nie­uc­twa, nie wie­dzą, że w każ­dej nauce ist­nieją ludzie gło­szący tak zwane poglądy odosob­nione. Śro­do­wi­ska naukowe nie trak­tują ich poważ­nie. Co innego takie ciała, jak zespół Macie­re­wi­cza, które mają ide­olo­giczne zamó­wie­nie na udo­wod­nie­nie kom­plet­nej nie­prawdy. Dedy­kuję twier­dze­nie Petera: Nawet naj­więk­sza liczba ćwierć­in­te­li­gen­tów nie daje jed­nego inteligenta.

Na koniec przy­to­czę pewną zna­mienną aneg­dotkę krą­żącą na Wydziale Fizyki w moich cza­sach stu­denc­kich, a było to tak dawno, iż ludzie tyle nie żyją. Podobno prof. Wró­blew­ski, na egza­mi­nie z fizyki doświad­czal­nej, posta­wił na biurku szklankę z wodą i spy­tał stu­denta: - Pro­szę pana, dla­czego ta szklanka jest cie­plej­sza nie z tej strony, z któ­rej pada na nią świa­tło sło­neczne, tylko z prze­ciw­nej? Stu­dent zaczął kom­bi­no­wać o zała­ma­niu, odbi­ciu i tak dalej, aż w końcu wypro­du­ko­wał teo­rię tłu­ma­czącą zja­wi­sko. Wów­czas pro­fe­sor powie­dział: - Nie, bo ją obróciłem.

Ta aneg­dota poka­zuje rze­czy­wi­ste zja­wi­sko wystę­pu­jące w pseu­do­nauce. Jeśli robi się to, co robi Wie­sław Binienda, czyli zaczyna dowód od tezy, to selek­cjo­nu­jąc fakty i nagi­na­jąc prawa, można udo­wod­nić każdą bzdurę. Inter­net jest pełen tego rodzaju dowo­dów i takich ekspertów."

Krzysz­tof Łoziński
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 1

Re: Gdy zaczyna się dowód od tezy, to można udo­wod­nić każdą bzdurę - o Smoleńsku i Biniendzie trochę

Krzysztof Łoziński ? Ekspert bezstronny ? Z portalu nawiedzonego Stefcia Bratkowskiego. Nic tylko czytać.
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 2

Re: Gdy zaczyna się dowód od tezy, to można udo­wod­nić każdą bzdurę - o Smoleńsku i Biniendzie trochę

Ale czy to, co napisał, jest nieprawdziwe? :)
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 3

Re: Gdy zaczyna się dowód od tezy, to można udo­wod­nić każdą bzdurę - o Smoleńsku i Biniendzie trochę

Ale lećmy dalej, ku brzozie...czyli Binienda, Nowaczyk i Czachor - Macierewicz oświadczył, że:

1. To pierwsza naukowa analiza tego zdarzenia. Nowaczyk i Binienda jako jedyni przeprowadzili badania.

Nieprawda. W składzie 34-osobowej komisji MSWiA było 14 naukowców o specjalności inżynier lotniczy, wśród nich osoby z tytułami doktorskimi, tak jak dr hab. Maciej Lasek, wiceszef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, na którego zespół Macierewicza bardzo często się powołuje. Podobnie jak na naukowców Instytutu Sehna z Krakowa, którzy badali zapis czarnych skrzynek. Z pomocy naukowców korzysta prowadząca śledztwo prokuratura.

2. Na odczycie czarnych skrzynek z kabiny samolotu nie ma dźwięku uderzenia w brzozę. To dowód, że tego uderzenia nie było.

Nadużycie. Rozdzierający dźwięk i towarzyszące mu krzyki słyszeliśmy na nagraniu udostępnionym w styczniu 2011 r. przez rosyjski MAK. Komisja Millera nigdy tego fragmentu nie emitowała. Na stenogramie MAK o godz. 8.41.04 dźwięk przedstawiany przez Macierewicza jako "uderzenie w brzozę" naprawdę określony jest jako "odgłos zderzenia z leśnym masywem". W polskiej wersji przetłumaczono go jako "odgłos zderzenia z drzewami". Rosyjskie określenie jest do przyjęcia, bo samolot spadł na teren zalesiony. Komisja Millera była w tym punkcie bardzo oszczędna i napisała "odgłos przypominający stuknięcie. Zmiana akustyki". Na ostatnim odczycie stenogramów ten dźwięk określony jest jako "niezidentyfikowany".

Nigdzie więc nie ma mowy o brzozie.

W zapisie dźwiękowym słychać zarówno uderzenie w pierwszą brzozę przy bliższej radiolatarni prowadzącej, cięcia kolejnych drzewek, jak i zderzenie z brzozą, a także zgrzyt metalu świadczący o odrywaniu się fragmentów skrzydła.

3. Skrzydło samolotu oderwało się na wysokości 26 m.

Nieprawda. To twierdzenie oparte jest na wskazaniach urządzenia TAWS. Nowaczyk przyjmuje, że GPS wykorzystywany przez TAWS jest urządzeniem bezbłędnym, tymczasem, jak wie każdy kierowca korzystający z nawigacji samochodowej lub żeglarz, błąd bywa całkiem spory. Zwłaszcza w pionie.

Na dodatek podczas ostatniego pomiaru samolot leciał już obrócony w półbeczce. W tym momencie lotu ziemia nie była bezpośrednio pod czujnikiem radiowysokościomierza, ale znajdowała się pod pewnym kątem w stosunku do niego. W takiej sytuacji (lot w półbeczce) sygnał miał dłuższą drogę do pokonania, więc urządzenie oceniło, że jest wyżej, niż było w rzeczywistości.

Poza tym, co złamało brzozę, w której po katastrofie znaleziono wbity fragment prowadnicy klapy skrzydła? I co spowodowało oderwanie skrzydła? Nie ma żadnego śladu działania osób trzecich. Żadne z urządzeń w samolocie nie odnotowało np. wybuchu. Nie zauważyli tego również piloci. Na wraku i na ciałach nie znaleziono także śladów materiałów wybuchowych, które mogłyby spowodować oddzielenie skrzydła.

4. Nawet jeżeli skrzydło uderzyło w drzewo, nie mogło się oderwać, tylko by je ścięło.

Nieprawda. Binienda w ogóle nie uwzględnił, że były wypuszczone tzw. sloty. W momencie uderzenia mogły owinąć się wokół pnia, przejmując część siły uderzenia. Wewnątrz skrzydła, w miejscu, w którym uderzyło ono w drzewo, mogły znajdować się jakieś wzmocnienia, konstrukcja wewnętrzna, np. ściana zbiornika paliwa, ale także żebro, do którego mocowane są siłowniki wysuwające i chowające slot i klapę.
Poza tym skrzydło nie jest pancernym urządzeniem, to konstrukcja pusta w środku pokryta cienką blachą.

5. Polscy prokuratorzy i specjaliści nigdy nie badali wraku i miejsca katastrofy.

Nieprawda. Mieli do niego dostęp od początku. Ostatnio w grudniu 2011r., gdy ekipie prokuratorów towarzyszyło 60 żołnierzy Żandarmerii Wojskowej.

Na miejscu katastrofy i przy wraku nie byli natomiast profesorowie Binienda i Nowaczyk. A Antoni Macierewicz, dziś główny znawca tematu, 10 kwietnia 2010 r. był w Smoleńsku, ale bardzo szybko wrócił do Polski.

Gdyby poseł i profesorowie przeszli się od bliższej prowadzącej radiolatarni do feralnej brzozy, zobaczyliby drzewka, których czubki pościnane zostały przez sloty i klapy skrzydeł. To uzmysłowiłoby im, jak nisko zszedł samolot i na jakiej wysokości oraz kiedy zaczynał się wznosić.

Zobaczyliby również prześwit w gęstwinie drzew za brzozą, przez który przeleciał nie tylko kawałek urwanego skrzydła, ale cały uszkodzony tupolew.
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 2

Re: Gdy zaczyna się dowód od tezy, to można udo­wod­nić każdą bzdurę - o Smoleńsku i Biniendzie trochę

Trudno dyskutować z faktami, prawda wolaczki? ^_^
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 1

Re: Gdy zaczyna się dowód od tezy, to można udo­wod­nić każdą bzdurę - o Smoleńsku i Biniendzie trochę

Halewicz biedactwo przesiąknięty jest metodologią pisania tekstów metodą rodem z "Trybuny Ludu". Gdzie i z kim się kuma Binienda, jakie ma ukryte intencje Binienda i w czyim interesie robi to Binienda oczywiście i komu to służy i kto mu za to płaci. Świetny artykuł. Lektorzy z WUMLu ?
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 1

Re: Gdy zaczyna się dowód od tezy, to można udo­wod­nić każdą bzdurę - o Smoleńsku i Biniendzie trochę

Nie wejdziesz w merytoryczną dyskusję? Przecież podałem fakty, nie opinie.

p.s. trudno z faktami polemizować, prawda? :)
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 2

Re: Gdy zaczyna się dowód od tezy, to można udo­wod­nić każdą bzdurę - o Smoleńsku i Biniendzie trochę

Od początku katastrofy pod Smoleńskiem, Wolacy zdążyli już kilkanaście razy zmieniać wersję teorii spiskowych o zamachu. Gdy upada jedna, Wolacy wymyślają natychmiast następną, gdy i tę obali...pojawia się kolejna. Ale może ułóżmy chronologicznie, co Wolacy wymyślali na przestrzeni ostatnich dwóch lat:

- pierwsza teoria to "sztuczna mgła" o której pisał Nasz Dziennik 21 kwietnia 2010 roku

-29 kwietnia 2010 w tekście ''Pasażerowie zginęli tuż przed katastrofą!'' donosi, że ''prezydencka para i pasażerowie Tu-154 otruli się toksycznym gazem'', a ''jedna z hipotez mówi o tym, że mogli umrzeć od uduszenia tlenkiem węgla lub porażenia serca oparami trującego gazu''. Hitem kwietniowym była teoria o rozpyleniu helu nad smoleńskim lotniskiem.

- następnie 5 maja 2010 Gazeta Wolska doniosła, że z pewnością zakłócono pracę urządzeń TU-154

- nie minął tydzień, gdy Gazeta Wolska detonowała news-bombę, że to była bomba...a kto nie wierzy, ten tromba:) (do tekstu o bombie dołączono definicję bomby paliwowej z...wikipedii)

- 26 maja 2010 r. czołówka Gazety Wolskiej donosi: ''To był zamach - mówią eksperci z Polski i Niemiec''. ''Załogę wprowadzono w błąd przy użyciu tzw. meaconingu.

- Meaconing jednak nie "zatrybił" i wróciła w wielkim stylu bomba. 30 marca 2011 Gazeta Wolska oznajmiła: ''Musiał wybuchnąć'' i wyjaśniła, że: ''w Rosji wydarzyło się wiele katastrof lotniczych i krwawych aktów terroru, które szokowały świat. Zdaniem ekspertów, gdyby nie doszło do wybuchu, samolot mógłby popękać i rozpaść się na kilka fragmentów, ale duraluminowy kadłub nie rozerwałby się na tak drobne części''.

- bomba bombiła jeszcze przez parę numerów, aby 11 maja 2011 oznajmiono: ''Czarne skrzynki przestały działać tuż nad ziemią''. ''Wszystkie urządzenia Tu-154 zatrzymały się w chwili, gdy samolot był kilkanaście metrów nad ziemią i się wznosił. Oznacza to, że tupolew uległ zniszczeniu jeszcze w powietrzu''.

- jednak jesienią 2011, gdy Gazeta Wolska dodała sobie Codziennie, pojawia się nowa teoria: ''Tupolew został zestrzelony!''; ''Prawda o Smoleńsku wychodzi na jaw''; ''10 dowodów na zamach w Smoleńsku'' - to tylko niektóre nagłówki.

Mija kolejny rok i co ciekawe, każda z tych teorii była przedstawiana, jako jedynie słuszna i pewna, do czasu gdy kolejni eksperci z różnych dziedzin nie wykazali ich oczywistej niedorzeczności.

Ale Wolacy nie gęsi i swój rozum mają, więc skonkludowali, że skoro nie ma niezbitych (w ich ocenie) dowodów na to, że zamachu nie było, to znaczy, że...zamach na pewno był.

Jak wiemy, wedle teorii ministra Ziobry porażające dowody są wystarczającym przyczynkiem do uznania, że "nikt, nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie" - skoro zamachu nie można udowodnić, to właśnie jest dowód na to, że zamach miał miejsce!!

A kto myśli inaczej, ten komuch, leming, żydo-komuna, mason, gej i zdrajca narodu!!!
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 1

Re: Gdy zaczyna się dowód od tezy, to można udo­wod­nić każdą bzdurę - o Smoleńsku i Biniendzie trochę

Dzisiaj natrafiłem do dobry tekst o przyczynach katastrofy pod Smoleńskiem - cytuję poniżej:

"Wiemy już ze 10 kwietnia nie było awarii samolotu, nie wybuchła bomba termobaryczna, nie było meaconingu, nie było sztucznej mgły ani rozpylanego helu, feralna brzoza nie była specjalnie zasadzona, pilot znał prawidłowe ciśnienie na Siewiernym, nie było ruskiego magnesu, nie było dobijania rannych /przy przeciążeniu 100g w momencie katastrofy nie było żywych do dobijania/. Nie stwierdzono też przestrzelenia sterów samolotu przez Ruskich ani wywrócenia przez wojsko wraku Tupolewa do góry nogami. Wszystkie te tezy lansowane przez pisowskie media i polityków w celu ukrycia prawdziwych przyczyn katastrofy i tumanienia ludzi, nie znalazły potwierdzenia w faktach. Był za to durnoning. A wobec tej przypadłości medycyna jest bezradna.

Na życzenie Lecha Kaczynskiego, który miał kłopoty z doświadczonymi pilotami i ścigał ich karnie i dyscyplinarnie za niewykonywanie jego poleceń podczas lotu /vide lot do Gruzji w 2008r/, samolotem dowodził młody, świeżo awansowany kapitan. Gwarantowało to prezydentowi ze będzie bez przeszkód komenderował samolotem. Na pokładzie nie było rosyjskiego lidera-nawigatora bo zrezygnowała z jego usług strona polska wystosowując formalne pismo do Rosjan że załoga zna rosyjski język i procedury. Nieoficjalnie wiadomo ze minister Szczygło komentował ze Rusek nie będzie mu się pętał po samolocie. Start zaplanowano na 0600, jednak kancelaria prezydenta, aby się lepiej wyspać, przesunęła go na 0700.

Kapitan Protasiuk początkowo odmówił startu, gdyż nie otrzymał prognozy pogody ze stacji meteo. Start wymusił jednak dowódca Sił Powietrznych RP, protegowany Lecha Kaczyńskiego, gen. Błasik i to on a nie dowódca samolotu zameldował prezydentowi o gotowości samolotu do startu. Ostatecznie samolot wystartował o 0727.
W trakcie lotu, kontroler z lotniska polowego Siewiernyj dwukrotnie, zupełnie jednoznacznie poinformował załogę ze nie ma warunków do lądowania i zasugerował jej udanie się na lotnisko zapasowe. Pilot powinien niezwłocznie to uczynic. Jednak czekał na decyzje prezydenta głównego fachowca lotniczego na pokładzie samolotu poinformowanego o sytuacji /pośredniczył dyr. Kazana/. W tym czasie prezydent kontaktował się z bratem Jarosławem, również wielkim ekspertem lotniczym. Sprawa była poważna bo początek uroczystości i transmisje TV zaplanowano na 0930 i miał to jednocześnie być triumfalny początek kampanii wyborczej Lecha. Z pewnością nie mogła się ona rozpocząć od lądowania na lotnisku zapasowym w Witebsku u Łukaszenki.

Jaka była decyzja prezydenta możemy wywnioskować po obecności gen. Błasika w kokpicie i po tym ze pilot podjął próbę podejścia na wysokośc decyzji /100 m/ aby sprawdzic czy Ruscy nie kłamią z ta mgłą aby utrudnic reelekcję Lecha Kaczyńskiego, ośmieszajac jego wyprawę. Kapitan Protasiuk był jedynym członkiem załogi znającym język rosyjski i w końcowej fazie lotu był nadmiernie obciążony lądując przy niemal zerowej widzialności, prowadząc jednocześnie komunikację słowna z kontrolerem lotu na lotnisku Siewiernyj i zabawiając rozmową gen. Błasika. W rezultacie kpt. Protasiuk schodził ze zbyt dużą prędkością opadania 8 m/s zamiast 4 m/s a następnie nie widząc ziemi chcial odejsc na drugi krąg na automacie wciskając przycisk odejście. Jednak ten przycisk nie działał na lotnisku bez systemu ILS o czym pilot nie wiedział lub zapomniał.

Pierwszy raz w życiu odchodził na drugi krąg. W tym momencie samolot znajdował się na wysokości 39 m nad poziomem lotniska a nie 100 m jak informował kapitana nawigator mający nalot na TU-154 zaledwie kilkanaście godzin (!). Przyczyna tego błędu było posługiwanie się przez załogę wysokościomierzem radiowym a nie barycznym. Zemściło się zaniechanie, z powodów politycznych /nalegali na to nasi sojusznicy z USA/, szkolenia pilotów na symulatorze w Moskwie przez stronę polska. Kłamliwie tłumaczono to oszczędnościami. Załoga z niezrozumiałych powodów ignorowała też ostrzeżenia Terrain ahead/Ziemia z przodu/, i instrukcje Pull up !/Ciągnij w górę!/ nadawane automatycznie kilkanaście razy przez system TAWS. Zapewne tych ostrzeżeń nikt nigdy nie słuchał i tak było i tym razem, Nie robiły tez na załodze wrażenia kolejne wysokości samolotu nad powierzchnią ziemi podawane przez nawigatora ostatnia 20 metrów. Być może wydawało im się że bezpiecznie lądują ? Dopiero zobaczywszy drzewo na kursie, kpt. Protasiuk zorientował się że coś tu nie gra i podjął próbę ręcznego poderwania samolotu. Było już jednak za późno.
Kontrolerzy z Siewiernego /było ich trzech/ zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa lecz nie mieli uprawnień aby zamknąć lotnisko przed zagranicznym samolotem, kontaktowali się ze swoimi przełożonymi ale nie dostali jasnych instrukcji. Mieli na ten temat rozbieżne zdania. Wiedzieli, że odsyłając samolot prezydencki znanego z rusofobii L.Kaczynskiego na zapasowe lotnisko, wywołają skandal międzynarodowy BOHATERSKI POLSKI PREZYDENT, KTÓREMU NIESTRASZNA MGŁA I PRYMITYWNE LOTNISKO, NIEDOPUSZCZONY NA UROCZYSTOŚCI KATYŃSKIE PRZEZ ROSJAN ! Był to zapewne scenariusz zapasowy Lecha i Jarosława Kaczyńskich, zgodnie z którym decyzja o nie lądowaniu na lotnisku Siewiernyj nie mogła wyjśc ze strony samolotu. Jednak Rosjanie intuicyjnie nie wpisali się w niego. Pozwolili Kaczynskim go zrealizowac.

Pozostały przy życiu Lech Kaczyński i jego dwór z pewnością wykorzystaliby zamknięcie lotniska przez Rosjan do antyrosyjskiej kampanii oszczerstw a ich zbawcy staliby się kozłami ofiarnymi i być może ponieśliby konsekwencje służbowe. Wszak kilkadziesiąt minut wcześniej znacznie mniejszy - co trzeba dodac - Jak-40 wylądował , zresztą w lepszych warunkach, choć poniżej wymaganego minimum i bez formalnej zgody z wieży kontrolnej (!). Nie rozumieli poleceń kontrolera.

Generalnie zarówno załoga samolotu jak i kontrolerzy mieli do wyboru albo postępować racjonalnie i ponieść konsekwencje służbowe albo poddać się presji zadufanych w sobie ignorantów na najwyższych stanowiskach. Rezultat znamy.

Po katastrofie prezes i dożywotni właściciel PiS, Don Jarosław używa wszelkich wpływów aby narzucić opinii publicznej kłamliwą wersję o spisku Tuska z Putinem i męczeńskiej śmierci prezydenta. Spisek, zwłaszcza ruski, dodaje powagi i sensu tym śmierciom, a zwykłe zaniedbania, niekompetencja i bezprawne naciski polskiego prezydenta ujmują tej powagi i podkreślają że śmierc tych ludzi była bezsensowna. Gra PiSu toczy sie o odwrócenie uwagi od kompromitujących braci rzeczywistych przyczyn katastrofy i nadanie rysu heroizmu śmierci Lecha Kaczyńskiego, co wraz z Wawelem ma położyć podwaliny jego przyszłej legendy. Jeżeli fakty na to nie pozwalają to tym gorzej dla faktów. Dobrym przykładem jest tu raport A.Macierewicza, który nie ma nic wspólnego z prawdą a jest bezwstydnie propagowany przez PiS. Ci ludzie nie maja nawet krzty elementarnej przyzwoitości.

Dodajmy, że razem z prezydentem zginęło 95 innych osób, których nikt o zdanie nie pytał. Byli nieświadomymi ofiarami śmiertelnej rozgrywki braci Kaczynskich z Tuskiem i z Rosja. "
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0

Re: Gdy zaczyna się dowód od tezy, to można udo­wod­nić każdą bzdurę - o Smoleńsku i Biniendzie trochę

nikt nie reaguje na twe głupoty,
onanizujesz sie erudycją?
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 2

Re: Gdy zaczyna się dowód od tezy, to można udo­wod­nić każdą bzdurę - o Smoleńsku i Biniendzie trochę

Nikt nie reaguje na fakty - żaden z was, wolaków, poza inwektywami, nie potrafi wejść ze mną w dyskusję:)

Kiedyś na grupę takich ludzi mówiło się potocznie "banda tchórzy" :)
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0

Inne tematy z forum

Czy złodziej złapany za rękę przestaje być złodziejem ? (13 odpowiedzi)

Tow. Nawrocki z partii putinowskiej zadeklarował oddanie mieszkania, które przejął od Pana...

Jak uczucia po wynikach wyborów? (10 odpowiedzi)

Moim zdaniem obaj kandydaci dalecy od ideału. Tragedią jest to, że wybór jest pomiędzy złem a...

Karol Nawrocki vel Tadeusz Batyr (12 odpowiedzi)

Niedawno w ogólnopolskich mediach toczyła się i toczy dyskusja dotycząca osoby niejakiego Karola...