musze... ale czy wypada....
nie mam się komu wygadać, jestem "sama" w tym mieście... niby mam męża i dziecko i jego rodzinę, ale nie mam z kim pogadać... atmosfera w domu, że lepiej nie opisywać, mieszkamy z jego rodzicami i bratem... mąż mi się rozchlał, tzn. przesiaduje po robocie prawie codziennie i pije a jak nie pije to siedzi tam tylko dlatego zeby nie byc w domu, a jak nie pracuje to i tak tam jedzie... juz nawet mam mysli ze on ma kochanke... moja mama daaaaleko.... na drugim koncu polski... siostry za granicą... sama, sama jak palec... źle się ze mną dzieje, mam straszne nerwy, nic nie jem, chudnę, co by się nie działo moja wina, bo to tamto itd. nawet nie wiem od czego mam zacząć pisać.... w ciągu ostatniego roku tyle się wydarzyło złych, przykrych niemiłych rzeczy dla mnie... to się teraz skumulowało i z każdym dniem sie tak nasila, że już w mojej głowie pojawiają się samobójcze myśli... przychodzi taki moment jak już naprawdę nie mogę, że mam ochotę po prostu wyjść i rzucić się w morze... ale patrzę na córcie i mówię nie, nie zostawie jej samej tu.. ja mam dopiero 22 lata... kiedys energiczna zywa dziewczyna, a dzis ... prawie anorektyczka, bez kszty życia w sobie... chciałam uciec, ale nie mam gdzie... ja się nie upominam o pomoc, a wiem że mi jej potrzeba... tylko nie mam za bradzo kogo wołać o pomoc.... każdy z mojego otoczenia jest moim potencjalnym wrogiem... jeśli nikt nie zauważy że mi tego potrzeba - pomocy - to ja się boję co to bedzie.... te chwile co wczesniej wspomnialam sa najgorsze, przepelnia mnie wtedy ogromna pustka, smutek, rozpacz, wizja okropnego zycia - dlaszego... jak ktos cos z tego zrozumie to fajnie, jak nie to trudno - ja sama do końca nie wiem jaki to miało cel...

