z cyklu znalezione w blogowisku...
Siedzę w kolejce, w discmanie łupie po raz nty tego dnia Alicja Klucznik, chociaż na zegarku dopiero 9:23. Vis a vis mnie siada miły pan. Taki zwyczajny, miły pan, w zwyczajnych spodniach, zwyczajnej kurtce, zwyczajnej fryzurze. Najzwyczajniej zwyczajny przy mnie przyodzianej, dość niezwyczajne biorąc pod uwagę cholerny mróz (kij w lewe oko krawaciarskiemu dyrektorowi), w kozaki i krótką spódnicę, z rozwianym po kolejnym naSKMkowym sprincie włosem.
Chwilę za panem do przedziału wchodzą 3 cienie, nad wyraz symetryczne: wymiary 2m x 2m. Jeden pochyla się nad nami i z cwaną miną wymachuje legitymacją. Miły pan z naprzeciwka podaje swój bilet, cień sapie, oddaje. Przysuwa się do mnie i zaczyna studiować mój bilet i legitymację. Śmiać mi się chce. Nie wytrzymuję i pytam: "Przeczytać panu?" starając się zachować możliwie poważną minę. "Nie, nie trzeba" słyszę w odpowiedzi. Dostaję z powrotem dokumenty z gratisowym uśmiechem. Coś nie tak, kontrolerzy się nie uśmiechają. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia: półidiota bo półidiota, ale szydzić nie powinnam. Kątem oka spoglądm na Pana Z Naprzeciwka. Dusi się ze śmiechu. Odwzajemniam uśmiech.
by siOOla
0
0