Wreszcie leje jak z cebra. Zrobiło się szaro, chłodno i ciężka zasłona opadła na dom i okolicę. Pogrzmiewa lekuchno, szumi i dzwoni w rynnach.
Czekałam na te dobroci.
Weekend. Kiedy wczoraj, znad filiżanki kawy spojrzałam na Syna, gimnastykującego się na kanapie, przed tv i chłonącego kolejne odcinki ulubionych bajek na "jutumie", pomyślałam, że trzeba koniecznie jechać na plac zabaw do Gdyni, przegnać Dzieci po plaży... zjeść coś "na mieście" i pójść na lody do któregoś punktu nad morzem. Na basen tamtejszy może... a może Jarmark w Gdańsku...
...albo jechać na cały dzień do Karwii... albo w drugą stronę ... do Parku Miniatur itd.
Upał dopiero się zaczynał a termometrowa wskazówka już zawisła nad 40stka. Zanim dopiłam kawę zobaczyłam nas, stojących w korku, umęczonych pogodą, upałem, dystansem, czekaniem na jedzenie ... wracających do nagrzanego domu, w którym czeka wykończony i stęskniony "Piesiulek", z portfelem szczuplejszym o stówkę czy dwie.
Spojrzałam na kupkę gruzu za oknem i stojący obok, gotowy w każdej chwili basen dla Dzieci. Przypomniałam sobie, że w garażu powinnam mieć prysznic ogrodowy. Poczłapałam tam żeby przy okazji otworzyć okna i wpuścić trochę sprawiedliwości. Prysznic prężył się w kącie i aż się prosił o odrobinę słońca. Po 15tu minutach Dzieci już szalały wokół niego, zachwycone a ja chłodziłam się w zupie (30 C) basenu, słuchając Trójki. Krótka przerwa na lekki obiad i lody. Znalazło się nawet schłodzone piwko dla mnie, którym uczciłam zwycięstwo najprostszych rozwiązań nad iluzją lepszego. Chmurzyło się i grzmiało dość ostro ale nie spadła ani jedna kropla deszczu. Większość dnia spędziliśmy w wodzie (bez sinic!) i nawet "Piesiulik" przepłynął kilka ...cmtrów ;) Noc nie przyniosła poprawy i okno balkonowe trzeba było zostawić otwarte aż do rana. Pokropiło tyle co kot napłakał i... tylko tyle.
Dziś znowu złamałam zasadę, że wchodzimy do basenu po 14stej. Zaraz po śniadaniu już moczyłam mój cellulit, słuchając Trójki i obserwując Dzieci na huśtawkach. Spod daszka czapeczki patrzyłam na dom z zachwytem i miłością.
W salonie bajzel ... buty nie do pary, piasek noszony z dworu po wyjściu z basenu, zabawki najróżniejsze. Na stole stos książek , "krzynki" ze "zgnilakami" i taca, na której mieszka Plastuś made by moje Dziecko, jego łóżko, łazienka, biurko itd. Syflandia rules!
Wreszcie deszcz! :) Kawka, bryza, ukochana miejscówka na kanapie i odgłosy burzy.
https://www.youtube.com/watch?v=quKsZSGgLCE