Hiperman Płatonow i jego wszystkie dziewczyny
Zdaje się, że widzowie mocno byli spragnieni tego by w szacownym Wybrzeżu w końcu pojawił się teatr klasyczny z prawdziwego zdarzenia. Długo jakoś czekać było trzeba - być może to czekanie to cena jaką trzeba było zapłacić za wszelkie "ryzyka artystyczne" czy starania o to by trafić do widza o zróżnicowanych "kompetencjach kulturalnych". Gdy jednak już pojawił się kawałek nieco uwspółcześnionego dramatu klasycznego narzekać w zasadzie nie wypada. I narzekań w sumie wiele nie słychać. Trochę może boli, że znów (jak na Czarowniach z Salem) zrezygnowano z historykalii i spektaklowi dorobiono nowoczesny "interfejs", tak by sztuka była bardziej kompatybilna z dzisiejszymi umysłami widowni, by była szybciej strawna dla współczesnych. Szkoda - bo XIX-wieczne dzieło to nie tylko kawałek sztuki ale też pewien literacki obraz dokumentujący tamte dawne czasy, czasy które czy chcemy czy nie ukształtowały też dzisiejszą mentalność życia osobistego.
Jak można zrozumieć dzisiejsze życie prywatne skoro tak mocno zaciemnia się prawdę historyczną? Rozumiem, że może trudno wszystko odtworzyć (szczególnie w przypadku niekończącego się oryginału partytury) ale można przynajmniej prowadzić jakiś dialog z przeszłością (ach przypomina się tu Arkadia Toma Stopparda, która w tym teatrze też kiedyś gościła ...w starych dobrych czasach...) inaczej wychodzi z tego "kłamstwo historyczne". Dyndanie z gitarą elektroniczną wygląda w takich warunkach równie idiotycznie jak dyndanie z patelnią teflonową... to samo z saksofonem, który ponoć ma symbolizować w wyobraźni popularnej "niewzruszoną, twardą męskość" - w moim odczuciu symbolizuje on co najwyżej naćpanych muzyków improwizujących jazzowo na ulicy... Po za tym jednak nie jest źle ... na deski wpuszczono aktorów młodszej generacji. Nie wiem czy w Wybrzeżu ktoś mógłby lepiej się wpisać w tak ambiwaletną postać amanta (Płatonowa) niż zrobił to Michał Jaros, faktycznie wypadł on zaskakująco dobrze, podobnie jak i Piotr Biedroń w roli Mikołaja.
Czechow skonstruował dość ciekawy "typ idealny" kreując postać Płatonowa - wszak to istny hiperman, wszak mało to też realne okoliczności gdy kobiety tak ślepo i zdecydowanie lecą na jednego mężczyznę a on oczywiście w żadnej nie widzi nic co by go odpychało czy powstrzymywało. Faktycznie Płatonow to prawdziwy hiperman. Jego postać prawdopodobnie dobrze obrazuje obyczajowość ówczesnych czasów, życie kształtowane przez małe i duże namiętności - być może szczególnie w wyższych, bardziej próżnych sferach społecznych tak to właśnie wyglądało a przynajmniej kształtowało się na wzór "idealnego typu" Płatonowa. Tyle, że ten hiperman jest tak na prawdę "hiperman'em z przypadku" niczym jakiś wrobiony w kryminał "killer". Faktycznie żaden z niego "łotr" bo jego postawa nie jest wyrazem jego "siły" lecz słabości i ułomności, jakiejś "oporności" by dźiwgać siebie jak społeczeństwo nakazuje. To w istocie typowy XIX-wieczny mężczyzna tylko pozbawiony przez swego konstruktora odpowiedniego dla swojego towarzystwa opakowania - nie ma siły ani wystarczających kompetencji społecznych by skrywać swoje namiętności i żądze (jak inni mu współcześni), nie ma też odwagi by powiedzieć zwieszającym mu się na szyi kobietom, że tak na prawdę nie ma im w zasadzie nic do zaoferowania, nie ma odwagi by im po prostu odmówić. To wystarcza by powstał ciekawy dramat.
Powiedzmy sobie szczerze do dziś się wiele nie zmieniło. W kulturze akceptującej poligamię czy różne, wielorakie formy związków oczywiście znaczna porcja dramatu mogła by być od razu załagodzona, zarysowane namiętności znalazły by ujścia jednocześnie niczego ani nikogo nie raniąc.... Poniękąd Płatonow jest więc ofiarą monogamicznej kultury, w której żyje. Lecz czy dziś, tu i teraz jest inaczej? Tak długo jak będzie się wmawiać na siłę młodym ludziom, że jedyne normalne związki to te na całe życie i tylko z jedną osobą (a wszystko inaczej ułożone to patologia, którą trzeba leczyć, poddawać na siłę terapii itd.) tak długo ludzie będą musieli cierpieć z powodu dramatów osobistych tak jak bohaterowie pokazani na scenie "Płatonowa". Namiętności i wielorakich skłonności się nie zdusi.
Trzeba przyznać, że życie współczesnych staje się coraz bardziej fragmentaryczne, epizodyczne natomiast współczesne wychowanie zupełnie do niego nie przygotowuje - a wręcz przeciwnie wpaja młodym umysłom niedorzeczne ideały życia osobistego, które są już na stracie całkowicie nierealizowalne. Potem mamy tylko wysyp nieprzystosowanych, zastępy emo, niekotrolowane namiętności i emocje, kolejne dramaty, ... czasami samobójstwa - te modne wszak były szczególnie w XIX-wiecznych czasach romantyzmu ... no właśnie nie sposób zrozumieć głupoty współczesności bez zrozumienia tego jak ukształtowała się ona w dawnych czasach. A reżyser skrzętnie pozbawił tu widza możliwości zobaczenia historii, dialogu z nią, zrozumienia środowiska społecznego, które otaczało Płatnowa ... Szkoda. ... Płatnow nie jest więc wbrew pozorom "macho" - przeciwnie on jest "emo" - natomiast silne są jego dziewczyny (to znaczy dziewczyny Płatonowa - nie mylić z dziewczynami Bonda ;) . To one nadają rytm, wiodą prym, wodzą go skutecznie za nos. Aktorki bardzo mocno grają tu ciałem. To chyba znaczna przesada.
To miała być sztuka o namiętnościach. Jakoś jednak nie bardzo widać by kobiety ze sceny faktycznie starały się namiętność budzić, kokietować, przyciągać uwagę - one po prostu przyłażą, rozkładają nogi i ma być po robocie - tzn. facet jest od razu zauroczony. Nie wiem dlaczego namiętności reżyser sprowadził do kilku fizycznych kontaktów. Może to ma podkreślać "wykrzywiony" obraz samego Płatonowa. Ale powiedzmy sobie szczerze w praktyce, mało który facet zapała namiętnością do takich panienek, które liczą, że to załatwia sprawę. Wbrew temu co się potocznie mówi faceci nie myślą tylko o jednym. A jeśli już na coś lecą to jest to uroda kobiet - uroda rozumiana wielorako. Nie tylko wygląd ale też np. ruch, ubiór, umysł, charakter... gra ciałem ok ale gra "du*ą" to za mało. Co do scenografii estetyka bardzo ciekawa ... widz zobaczy rozwalony Car kołokoł (makieta największego dzwonu na świecie z Moskwy) potem też jakieś fragmenty drewnianego krzyża (trudno je raczej jednak skojarzyć) co trochę dodaje całości "sakralnej" powagi. Co symbolizuje dzwon? Może samego Platonowa - choć ogromny ma zastęp wielbicielek, to jednak "mentalnie", psychicznie tak jak i dzwon: jest rozbity i nieeksploatowany. Po za tym może dzwon jest jak serce, bije podobnie jak biją serca bohaterów pełne namiętności. Mamy tu wszak sporą dawkę psychologizmu. Gra aktorska toczy się bardzo płynnie, naturalnie. Ciekawy podkład muzyczny i trochę efektów świetlnych. Aktorzy trochę też muzykują, jest trochę spiewu - przez chwilę - na szczęście tylko przez moment bo zrobiłby się musical i to w obsadzie raczej niewyspecjalizowanej w tym gatunku. W sumie powstał jednak bardzo dobry spektakl, estetycznie zadowalający. Na prawdę warto zobaczyć, warto polecić, bo długo trzeba było czekać na taki kawałek jednak mimo wszystko klasycznego dramatu w Wybrzeżu.
20
4