Re: Pokrzywdzeni przez pracodawców, piszcie do mnie !!
Halewicz - czytam Twoje wypowiedzi od dawna, i jestem w kropce; część jest naprawdę idiotycznych, część bardzo rozsądnych (mimo sprzeciwu tłuszczy);
Prowadzę własną działalność (branża uslugowa), na razie radzę sobie sam, pracuję z domu, zlecenia są, pieniądze są, wszystko jest fajnie. Ale wiem, że nadejdzie moment przenosin do biura i zatrudniania pracowników. Nie zatrudnię jednakże nikogo dopóty dopóki ten ktoś nie będzie mógł zarobić na rękę minimum 1700-1800 zł. Pracownik za minimalną to nie pracownik, to niewolnik, który za te pieniądze wegetuje i będzie tylko czekał na potknięcie i pójdzie tam gdzie dostanie więcej. Ale do cholery ludzie muszą za coś żyć ! Masz rację pisząc, że to rynek ustala pensje, i skoro ludzie się nie cenią, to zawsze będzie kolejka po pracę za minimum. Tyle tylko, że takie coś ma sens tylko i wyłącznie w podmiotach o modelu: szef z wiedzą (+ patenty, know-how, bla bla bla) + wyrobnicy (np. do przerzucania paneli). Firma, gdzie poza szefem jest jeszcze choćby szczątkowe zapotrzebowanie na wiedzę nie może zatrudniać po taniości - w tabelkach wszystko się zgadza, zysk jest większy, tyle że nikt nie pomyśli, że mógłby być jeszcze większy zatrudniając kogoś zwyczajnie lepszego. Wracając do sedna - ja się ludziom nie dziwię, że się buntują, nawet jeżeli są głupkami bez kwalifikacji (a w każdym społeczeństwie jest takich większość) - za 1100 zł nie przeżyjesz, co najwyżej przewegetujesz o smalcu i kranówie. To, że ktoś jest głupi, nie ma hobby czy talentów, niskie czoło i malinowy nos, nie znaczy, że nie może ŻYĆ. Nie mówię o wycieczkach itd., ale o braku troski o jutrzejszy obiad. To NALEŻY SIĘ wszystkim i nie można tego odpuścić sugerując niewidzialną rękę rynku. Oczywiście kradzież długopisów czy wacików to już wyższy stopień pop*erdolenia :). Nie jestem też w żadnym wypadku socjalistą, ba jestem za obcinaniem opiekuńczości państwa - sedno leży tylko i wyłącznie w polityce fiskalnej. Nie w lenistwie ludzi, nie w zachłanności przedsiębiorców (aczkolwiek - i tutaj nie trafiają do mnie argumenty typu jego kasa jego problem - szef, który co rok kupuje sobie nowe Audi czy BMW to prawdopodobnie zakompleksiony Kaszub, próbujący sobie motorynką przedłużyć męskość; częsty przypadek w Trójmieście, generalnie dla mnie bardzo niski sort ludzi, kilo gwoździ w mózgu, itp. trzeba być bardzo ograniczonym i deficytowym, żeby zamiast na innowacje / inwestycje / podróże, kasę topić w czymś, co po paru latach nie jest warte połowy pierwotnej wartości, ale to już nasza mentalność, być golcem, ale mieć lepszą furę od Norwega czy innego pragmatyka :) )
Wracając do mnie (tutaj będzie notka antypracownicza) - jakiś czas temu dałem ogłoszenie o pracę, opisałem szeroko warunki (obiektywnie dobre), ale zastrzegłem również 3 kwestie: konieczne doświadczenie w korespondencji b2b, dobry angielski, wiedza topograficzna - wszystko weryfikowane; obejrzało to jak pamiętam 400 osób, dostałem aż 5 CV :) Zrobiłem dodatkowe ogłoszenie i poluzowałem trochę szelki (bez sprawdzania, bez topografii, itd.) - przyszło ponad 100 CV, jedno lepsze od drugiego :) I dziwić się tu, że specjaliści wszelkiej maści są przez taką tłuszczę wytykani od tych co niby coś ukradli - poziom zszedł na dno, jeżeli specjalistą jest osobą, która zna w przyzwoitym poziomie mały wycinek języka angielskiego, potrafi napisać oficjalnego maila oraz wie, gdzie leży Bilbao, Stavanger czy Astana - przecież ja się do cholery nie pytam o Gilgit, Namche Bazar czy Talkeetna !
Reasumując, mam dobrze na te czasy płatną pracę, a nie ma na nią przygotowanych chętnych :) Tzn. są, ale w przypadku kiedy ich imbecylizm językowy mogą do CV wpisać jako "dobry angielski", zaś ich wiedza geograficzna ogranicza się do syfiastego Egiptu (prawdopodobnie 3* ol inkluzyw za 900 zł).
15
0