Re: Poród w szpitalu Morskim w Gdyni Redłowie cz.2
Jestem..
No więc..
zaczęło się w poniedziałek 4.02. bóle miesiączkowe okazały się skurczami grożącymi przedwczesnym porodem. Szyjka się skracała wraz z każdym skurczem. Decyzja po ktg : Hospitalizacja.
Trafiłam na patologię ciąży szpitala w Redłowie (nazwy są ważne, bo będę porównywać, tam wlaśnie chcę rodzić). Pierwsze pytanie przyjmującej pielęgniarki 'Czemu pani nie pojechała do szpitala na Zaspę albo na Kliniczną, skoro ma Pani cukrzycę?'. Bo nikt mi nie powiedział, że jest taki obowiązek.. w sensie, że Redłowo się nie zna na słodkich mamach.. No więc zostałam w Redlowie.. Zapłakana czekałam na męża z rzeczami/ubraniami.. w międzyczasie wenflon (jedno wklucie nie udane, przy drugim prawie zemdlałam..) Dowieziono mi rzeczy, pobrano krew na badania..
Opieka w Redłowie..
powiem tak.. przez te trzy dni, które tam leżałam zdążyłam 'poznać' około 10 położnych.. statystycznie.. 8 było świetnych! 2 furkające, nadąsane.. a reszta opiekuńcza, wrażliwa, pomocna, rozmowna, zabawna.. Jedna wyjątkowo przypadła mi (i mężowi) do gustu i strasznie chciałabym rodzić w Jej towarzystwie.. Przychodziły pomagać podłączać ktg, mierzyły temp, na obchodzie conajmniej 1 lekarz + 2 położne (zawsze!)
Jedzenie
Ja tam wybredna nie jestem, jadałam z przyjemnościa i powiem Wam, że gdyby nie fakt mojej cukrzycy, wszystko zjadałabym ze smakiem.. (nie wiem czy to tak ciąża działa czy rzeczywiście jedzenie było smaczne )
a w kwestii cukrzycy, to niestety mogłabym dużo i długo pisać... przyklad najbardziej rażący.. na obiad dwa pojemniki ze surówkami, jeden zawiera marchewkę gotowaną z groszkiem, w drugim kiszona kapusta.. dwie dziewczyny z sali dostały kiszoną, a ja marchewkę gotowaną (ktora ma bardzo duzo cukru..) więc 'biegłam' uświadomić panią rozwożącą i z łaską dostałam kiszoną..
Pozatym sosy zabielane i zageszczane mąką, białe pieczywo.. Dramat..
Na Zaspie to samo..
Ale to Redłowo rozregulowało mi cukry i z przerażeniem wysłali mnie karetką na Zaspę..
A! i jeszcze w Redłowie wyszła waga Bartka 2.8 kg. lekarz rzekł na pytanie moje 'co z tym zrobimy'
Odpowiedział : 'zmniejszymy dziecko'
Ja : 'aha, to obetniemy nóżki czy rączki?'
Ostatecznie nic z tym nie zrobili..
Zaspa.
Na dzień dobry kolejny wenflon, łzy i 2h wypełniania papierków.. (biurokracja zabija)..
Opieka : ktg podłączałyśmy same, wynik zanosiło się do dyżurki pielęgniarek, nikt nie kontrolował tego, czy dobrze podłączone, co śmieszniejsze urządzenie ktg niby nowocześniejsze niż w Redłowie, ale skurczy nie pokazywało - tylko tętno dziecka..
Z jedzeniem dokładnie taka sytuacja - brak słów..
Na obchodzie na Zaspie, na wieczornym często jeden lekarz, nawet bez kart w ręku.. raz zajrzał przez drzwi i pyta 'I jak tam dziewczyny samopoczucie?'
Przy przyjęciu waga Małego potwierdzona, ale też wogóle to olali. Zrobili mi badania i kazali czekać na konstultację diabetologa.
W posiewie wyszedł streptococuss, ponoć 80% kobiet w koncówce ciąży to ma. Dostalam antybiotyk (wenflony zmieniane codziennie, bo puchły mi żyły), dodatkowo zastrzyki przeciwzakrzepowe w brzuch( ponoć profilaktyka przeciwzakrzepowa, ale tylko ja z sali dostawałam, więc padło pewnie na mnie metodą eliminacji entliczek-pętliczek..)
Pozatym luteina i tyle.
ciężko było.. dziś juz zdecydowałam się na wyjście na własne żądanie, bo nie miało sensu leżeć i łykać tabletki tam.. równie dobrze mogę to robić w domku..
Lekarz strzelił focha, w wypisie mam napisane że na własne żądanie, ale mam to w nosie..
Nie dałabym rady dłużej leżeć.
0
0