Re: Radość życia
Wiara nie jest dla mnie radością, bo (już) nie wierzę.
Bardziej miałam na myśli, że często (przynajmniej mam wrażenie że często) ludzie dochodzą do etapu, w którym widząc masę sprzeczności w tym obrazie, w który wierzą, muszą zadecydować czy chcą wierzyć dalej czy nie. I albo odchodzą od wiary, albo stają się agnostykami, albo wierzą dalej, mając większą lub mniejszą świadomość, że to ich potrzeba jest tu kluczowa. Bo nie są w stanie znieść bezsensu, bo wiara dużo im daje. Coś w stylu "Wolę wierzyć, jeśli Bóg jest to świetnie, a jeśli tak naprawdę Boga nie ma, a po śmierci czeka mnie nicość, to i tak przejdę przez życie jako szczęśliwszy człowiek".
Ja wybrałam że nie, bo jakoś mnie ten bezsens nie przeraża. Tak samo jak nicość po śmierci. Lem w jednym z opowiadań napisał, że kosmici z jakiejś tam planety nie mogli pojąć dlaczego ludziom jest smutno że ich kiedyś nie będzie, a nie jest im smutno że ich wcześniej nigdy nie było. Trafił w sedno.
Dla mnie "sens" istnieje tylko na poziomie mojego życia, życia bliskich mi osób i życia społecznego. Tyle tego sensu, ile ja sama go stworzę, robiąc rzeczy, które uważam za słuszne. Udaje się to lepiej lub gorzej. :) Nie potrzebuję czuć nad sobą jakiegoś wielkiego, niepojętego zamysłu, chociaż np. potrzebuję nadziei, którą daje wiara w naprawdę trudnych momentach w życiu. Nie znalazłam do tej pory nic, co byłoby równie kojące i dodajace siły w takich chwilach. Jest to jednocześnie argument z zakresu "dlaczego wiara powstała - bo jej potrzebujemy".
A radość?
Wprowadzanie sensu :) jak się uda, związek, miłość, zieleń, i jeszcze koty, kawa z cynamonem, książki, oraz milion innych drobnostek, które trzeba odnajdować dla siebie, pieścić i hołubić. :)
0
0