Antyspołeczny
(6 lat temu)
Wina zawsze leży po obu stronach.
Nie zależnie czy to praca czy związek, zawsze ludzie się testują sprawdzając, na ile druga strona może im pozwolić.
W mojej poprzedniej pracy koleżanka zostawała po kilka godzin dłużej, mimo że nikt jej o to nie prosił, i nikt jej za to nie płacił. Było dużo pracy. Wymagało to zatrudnienia nowej osoby, ale ona wolała wziąć to na siebie, choć i tak zawsze byliśmy w tyle. Nie zyskała dzięki temu uznania, odebrano to jako słabość.
W końcu doszło do tego, że z powodu "słabego okresu" zaczęła dostawać najniższą krajową. I nigdy nie powiedziała, że jej z tym źle.
Ja zaś mówiłem "cieć dostaje 2000, za samo przychodzenie do pracy, to jest punkt 0, na ile wyceniony jest mój wysiłek?".
Kiedy raz podniesiono na mnie głos powiedziałem "nie życzę sobie takiego traktowania" i więcej się to nie powtórzyło.
80% moich pracodawców to toksyczne jednostki; nadpobudliwi, agresywni, manipulujący innymi, apodyktyczni megalomani. W pewnym sensie to specyfika stanowiska, choć w dużo większym spaczenie charakteru uległością podopiecznych.
Mitem wynikłym ze strachu jest, że ktoś kogoś zwolni z byle powodu. Zwalnia się ludzi bo sobie nie radzą, bo pokazują, że mają wbite (to dodatkowo osłabia zespół) lub gdy wybuchną. Gdy jest się wartościowym pracownikiem i kulturalnie ale stanowczo pokazuje się swoje granice, to nie tylko nie jest się pierwszym do zwolnienia ale zyskuje się szacunek i szansę na awans lub podwyżkę.
2
0