Otóż nagle, zupełnie znikąd pojawił się pomysł że każdy, nawet największy pasztet świata przestaje być nieszczęśliwym samotnikiem, a staje się singlem. brzmi ładnie? Ładnie. No to lecimy dalej. Mamy już fajnie brzmiącą, chwytną nazwę, w sam raz na ewentualny podrywik. Wciąz pozostaje w mózgu poczucie pustki wywoływane myślą ""jestem słaby bo wciąż nie mam d*py"". Jak możnaby to wyeliminować?
Już wiem! Każy singiel jest singlem z wyboru. jest już lepiej, pewność siebie zaszczepiona, można jeszcze tylko wylansować się na coś a'la pedałek i na tym gruncie wyrastają nam dziwne typy- na przykład lebioda wyrywająca wszystko co się rusza, no ale że jest Signlem- nie może się angażować (broń Boże, bo mógłby się rozpaść). Więc odgrywa jakąś średnio udaną hybrydę dr. Housa i Hanka Moody'ego i kładzie łapy na wszystkim co z lansem zwiazane. Wokół siebie mam takich z pięciu. Każdy zadeklarowany singiel.
Do czego zmierzam- dla mnie bycie singlem z wyboru w prostej linii wiąze się ze sprinterską poligamią (chłop prosty by powiedział- poruchać trzeba), którą tępie niemalże tak samo zajadle jak otyłość.
U kobiet formy singlowania które spotkałem ograniczały się do usprawiedliwiania największych stolców które zrobiły tym, że 'nie przemyslalam, bo sie nie angazuje', a następnie bieganiem do mnie i przepraszaniem. ;P
Ogólnie to mam miliard myśli na ten temat, nie chce mi się pisac kolosalnego posta, ale temat jest mi bliski. Pomysły na jakieś g*wniane ukrywanie emocji (a one przecież są DOBRE) które płyną wraz z prądem zachodniego modernizmu są mi obce.
Taa, ja po prostu lubie ludzi pozostających w związkach, albo chociaż takich którzy dla zasady przed nimi nie uciekają. Co do fermonow to miałem dwa takie zapachy, mianowicie Love Desire oraz pheromone essence, obecnie co jakiś czas używam
4
2