Ciekawy, pobudzajacy (choć troche nawiny w wymowie) portret społecznej kontestacji
Sprawa operacyjnego rozpoznania to sztuka quasi-dokumentalna. Wybierając się na nią można mieć pewne obawy, że to być może jakieś beznadziejne babranie się w "legendzie solidarności" i brudach okresu PRL-u. Faktycznie o tych sprawach się tu mówi mniej lub więcej, ale są one jedynie tłem całkiem sympatycznego portretu sympatycznej, raczej młodzieżowej grupy oporu jaka powstała w tamtych czasach. Chodzi więc tu bardziej o kwestie tożsamościowe, bardziej o swobodę w sferze prywatnej a nie o jakąś wielką politykę sfery publicznej. Bohaterzy sztuki szybko odżegnują się od politycznego mainstreamu, od wielkiej polityki, działają niejako na jej marginesie (choć pozostają z nią w pewnym delikatnym związku). Portretowany przez artystów ruch mimo współnej osi był bardzo zróżnicowany ideowo. Uwaga tu skupia się jednak chyba najbardziej na młodych, anarchizujących opozycjonistach z Gdańska lub okolic. Młodzieżowy, kontrkulturowy pacyfistyczny bunt typu a' la "Flower Power" zlewa się w jedną całość wraz z pewną polityczną dysydencją oraz z jakąś odmianą bohaterskiej martyrologii (działacze ze scenek przypominają mocno przekonanych do czynu powstańców a ich wrogowie jawią się niczym zbrodniarze ss-mańscy). Opozycjonistyczne wybryki jakie w czasach prl-u organizowały te grupy bardziej wszak przypominały artystyczne happeningi niźli śmiertelnie poważne demonstracje polityczne (dlatego sztuka ta mocno chyba też przemawia do wielu artystów, szczególnie tych, którzy histerycznie reagują na wszekie próby ograniczania ich swobody artystycznej wypowiedzi). Twórcy połączyli tu ze sobą dwie odległe narracje dodając drugi wątek związany z działaczami, którzy dopuścili się skutecznego zamachu na cara Aleksandra II. To tworzy pewien kontrast gdyż o ile zabójcy cara posługiwali się terrorem to ruchy opozycji, o której mowa stosowały zasadniczo bierny opór. Ciekawe jest też to, że nie jest to spektakl typowo teatralny - w jedną całość połączono sztukę teatralną z filmem i wykonywaną na żywo muzyką jazzową. Momentami scena teatru i jej postacie zlewają się w jeden obraz wraz z rozciągniętym na przedzie przeźroczystym na poły ekranem, na którym wyświetlane są sceny filmowe. Wszystko to daje ciekawe efekty, kolejne sceny dość różnorodne (dwa wątki) i różnorodnie eksponowane (teatr, film) działają bardzo pobudzająco na widza mimo, że sztuka trwa bez przerwy godzinę i niemal 40 minut. Jest to zapewne jeden z wartościowszych spektakli w ofercie teatru Wybrzeże. Pozytywnie oceniłbym ten chwalebny pokłon w stonę tych, którzy w czasach totalitanego, społecznego zniewolenia umysłu potrafili widzieć inaczej i mieli odwagę by działać by pozostać w zgodzie ze sobą. Z drugiej strony spektal bardzo sugestywnie próbuje przekonać widza, do pewnego stereotypowego spojrzenia, zgodnie z którym to po 1989 roku wszystko się zmieniło bo ruch zawiesił działalność. Takie spojrzenie jest pewnie bardzo wygodne dla obecnych elit politycznych, które to chętnie podpisują się pod wszystkim co robi dobre wrażenie i próbują wtłoczyć bardzo różnorodne ówczesne ruchu w "legendę solidarności" , wykorzystać je do swoich obecnych celów. Prawda niewątpliwie jest bardziej skomplikowana. Faktycznie swobody obywatelskie są w niektórych obszarach większe i nie można już drażnić nadwrażliwego komunistycznego reżimu bo go po prostu nie ma. Naiwnością jest jednak sądzić, że nic już nie zagraża swobodzie umysłowej i światopoglądowej ludzi w Polsce. Po prostu inne siły, inne zniewolenia zajęły miejsce dawnych cięmiężycieli. Spektal podjął ważne społecznie tematy - pobudza do refleksji czy debaty na przykład na temat służby wojskowej - tak znienawidzonej i schamionej w czasach prl-u a jednak w europie w większości krajów armia była zawsze z poboru, stosunek do armii też był bardziej pozytywny, dzieje służby wojskowej w Polsce po 1989 roku też nie były zbyt ciekawe. Albo na temat samej "wolności" bo jak by wynikało z wymowy za jej cenę trzeba było zapłacić więzieniem w czasach prl-u. Czym się za nią płaci dziś? Zastawia to gdy spotykamy na ulicy kolejnego wolnego, bezdomnego zyjącego w wolnym kraju. Takie dywagacje, wątpliwości pewnie nie są jednak interesujące dla kolejnych generacji różnej maści polityków i kontestatorów, dla których dośc naiwna i wręcz utopijna wymowa tego dzieła scenicznego pewnie działa jedynie pokrzepiająco i pobudzająco. Tym niemniej w sumie sztuka na pewno warta zobaczenia.
0
0