21 lutego 2010 roku około godziny 17.00 z polecenia Pana Jacka B.(lecznica w Luzinie) zgłosiłam się na prześwietlenie górnego odcinka dróg oddechowych. Stwierdzone objawy w.w. lekarza przekazałam pani Paulinie P. , która to nie zamierzała przyjąć mnie na pełniony dyżur. Kiedy przedstawiłam argument iż byłam poinformowana (umówiona), że w tym właśnie miejscu udzielą pomocy mojemu psu, zostałam przyjęta . Moja wizyta sprowadziła się do wejścia w którym to gabinecie pani lekarz stwierdziła iż „nie będziemy stresować psa” badaniami, powodem braku zainteresowania był fakt iż nie damy sobie z psem rady. Na marginesie dodam, ze pies był zrównoważony ( z uwarunkowaniami do dogoterapii), zagrożenia nie było a psa udźwignęłabym sama w razie potrzeby badań. Zatem czekałam na lekarza (chirurga) ponad godzinę, stan psa pogarszał się znacznie. Prosiłam o pomoc dla niego, uzyskałam zastrzyk podskórny , który cytuję „ może zadziała”. Lekarka zniknęła z oczu do czasu mojego nagłego wołania. Pies przewrócił się na bok wówczas zaczęła mu golić nogę aby umieścić welflon , który nie dała rady wkuć kilkakrotnie próbująć. Zanikł oddech. Szanowna pani