Improwizacja może i wielka ale efekty takie sobie
Zespół artystów młodszego pokolenia stworzył show, który wpisuje się w nurt "anty-teatru". Z obecnych spektakli Wybrzeża sztuka ta chyba najbardziej przypomina "Tajemniczą Irmę vep". Podobnie jak w absurdalnej irmie-vep spektakl "Wielkiej Improwizacji", kpi z siebie od samego początku do samego końca ile się tylko da. Kpina doszczętna zwraca się nie tylko ku temu co artyści sami robią, jest to niewybredna kpina również z całego teatru a i przy okazji z nazwijmy to pewnego społecznego zespołu "historii narodu i jego martyrologii", który przenika dziś w wielu miejscach w Polsce prawomocną kulturę wyższą. Autorzy bawią się scenami, w których realność miesza się z fikcją w trudny do rozsądzenia sposób. Próbują uciec od teatralnej banalności w co się tylko da (groteskowy teatr lalek, gra cieni, piosenka aktorska, stand-up czyli wyciąganie kogoś z publiczności na scenę, improwizacja tekstu scenicznego, kabaretowe gagi, slap-stick czyli filp-flapowate bójki, popisy wcielania się męskich aktorów w kobiece role w tym pastisz kobiecego striptizu i nie tylko - słowem istny magazyn atrakcji). Mam jednak wrażenie, że dając upust swojej swobodzie twórczej artyści jednak trochę przedobrzyli. Jak by wynikało z publikowanych tu i ówdzie wypowiedzi autorom przyświecały jakieś głębsze myśli. W szczególności chęć ukazania pewnego rodzaju transgresji i radzenia sobie w obliczu anomii jaka pojawia się przejściu na "drugą stronę". Chodzi tu też chyba o pewną formę transgresji do wewnątrz samego siebie (tyle, że to już brzmi jak typowy postmodenistyczny czy artystyczny bełkot, z którego niewiele wynika). Szkoda jednak, że nie potrafili jasno wyrazić tych swoich przesłań czy myśli za pomocą odpowiednich środków artystycznych w stworzonym spektaklu. Przynajmniej myśli te w ogóle nie są w nim czytelne. Być może wynika to z przeładowania całości, mnogości urywanych na prędce wątków, ogólnego "artystycznego bałaganu". Na okrasę dosypano sporo wulgaryzmów i innych nieprzyzwoitości - to chyba jakaś chora moda obecnie (co by przypomnieć tu Balladynę, którą pokazywano w trójmieście na wiosnę na festiwalu teatralnym) - zdaje się chyba niektórym młodszym reżyserom, że czym więcej takiej okrasy wrzucą to są tym bardziej awangardowi i w ogóle są "trendy". Tak jak nie można zjeść cytryny i twierdzić szczerze, że kwaśna nie jest tak nie można być wulgarnym i twierdzić zarazem, że wulgarnym się nie jest bo to tylko tak na niby! Męczące jest też ponowne wałkowanie rozpraw z komunizmem, choć chyba bawiąc się lalkami artyści postawili trafną diagnozę rzeczywistości politycznej (wszak nowy porządek polityczny narzuca się ludziom jak może: elektryk patronuje miejscowemu lotnisku a wyideologizowana legenda solidarności, podsycana prze lokalnych polityków, ciągle żyje swoim politycznym życiem). W ogólności liczy się w końcu jednak jakie wrażenie sztuka robi. A wywołuje ona mieszane odczucia. W sumie to spektakl dość oryginalny i niebanalny, sporo treści, które bawią widza na miejscu ale z drugiej strony nadmierne stłoczenie różnych elementów, cała porcja prostackich niewybredności. Wszystko estetycznie budzi pewien opór. Pokazane na spektaklu lalki mogą się śnić po nocach nie tylko dzieciom! Brak w tym w sumie jakieś teatralnej schludności, lekkości i przejrzystości, czegoś co zapiera dech. Tak więc zobaczyć można, szczególnie jak ktoś jest smakoszem różnych form anty-teatru ale arcydzieło to raczej nie jest.
2
4