• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Potwory z morskich odmętów

Michał Lipka
30 maja 2019 (artykuł sprzed 4 lat) 

Jeśli dziś morskie głębie stanowią dla nas tajemnicę i wciąż niezbadane terytorium, to nie ma co się dziwić, że także nasi przodkowie nie wiedzieli, co się w nich kryje. A skoro tak, to w ich głowach rodziły się niestworzone wizje tego, co może żyć w morzach i oceanach.




Sto lat snu, sto lat siania postrachu



Zasypia na sto lat, a gdy się obudzi, posłuszny jest temu, kogo ujrzy jako pierwszego. Po przebudzeniu, przez kolejne 100 lat, zatapia wszystko, co napotka na swej drodze. Potem znów usypia na kolejny wiek.

Kraken niszczący żaglowiec na rysunku francuskiego ilustratora Denyse'a de Montfort Kraken niszczący żaglowiec na rysunku francuskiego ilustratora Denyse'a de Montfort
Mowa o krakenie, którego postać pojawiała się w licznych legendach, książkach czy filmach (jak choćby "Piratach z Karaibów"), ale i dawnych kronikach. Rzymianin Pliniusz Starszy opisał go jako jeden z pierwszych. Miał to być potwór przypominający ogromną kałamarnicę, zdolną wciągnąć pod wodę każdy żaglowiec.

W skandynawskich legendach możemy natrafić na informację, iż żeglarze często brali krakeny za wyspy. Gdy przybijali do "lądu", ten nagle ożywał i wciągał marynarzy wraz z ich statkiem w morską otchłań.

Wydawać by się mogło, że to zwykła legenda, ale może być w niej ziarnko prawdy. Mesonychoteuthis hamiltoni, czyli kałamarnica kolosalna, jest jednym z największych mięczaków na świecie. Według naukowców dorosły osobnik może osiągnąć wagę ok. 750 kg i długość 14 metrów. Wrażenie, obok oczywiście samych rozmiarów, mogą robić jej oczy, które mają ok. 30 cm średnicy.

Trzeba przyznać, że ten gatunek nie jest do końca zbadany. Żyje bowiem na głębokości 3 km pod wodą i dotychczas udało się odłowić czy też złapać jedynie pojedyncze sztuki. Legenda o krakenie nie musi więc być jedynie legendą...

Potwór z Biblii



W języku jidisz nazywa się Lewjosn, po hebrajsku Liwjatan, lecz my znamy go jako Lewiatana. Trudno go jednoznacznie opisać, gdyż przedstawiano go jako wielkiego węża, wieloryba, krokodyla czy też smoka. Jedno, co jest zgodne we wszystkich tych opisach, to jego wielkość - zdecydowanie ponadprzeciętna.

Zniszczenie lewiatana na grafice Gustave'a Doré z 1865 r. Zniszczenie lewiatana na grafice Gustave'a Doré z 1865 r.
Sporo miejsca poświęca mu Biblia - w Księdze Hioba cały 41 rozdział poświęcony jest właśnie Lewiatanowi. Jego pojawianie się opisywane jest na dwa sposoby. W pierwszym, gdy Bóg tworzył świat, piątego dnia stworzył Lewiatana. W drugim Lewiatan wyłonił się z chaosu.

Niewątpliwie był on panem wszelkich wód. Potrafił ziać ogniem, a jego ciało pokryte było łuskami.

Koniec tego morskiego potwora również opisywany jest na dwa sposoby. Według jednego był zbyt okrutny - mordował żeglarzy i stworzenia morskie, dlatego też Bóg roztrzaskał mu czaszkę, zabijając go. Według innej wersji, niepokornego potwora uwięził Bóg na dnie oceanu, a jego ostateczny kres nadejdzie wraz z końcem świata - wtedy jego mięso ma zostać podane na uczcie po sądzie ostatecznym.

Jormungand - nordycki odpowiednik Lewiatana



Lewiatan występuje nie tylko w Biblii i również pod innymi nazwami. Jedną z nich jest Jormungand pojawiający się w legendach nordyckich. Jest to wąż, który spoczywa na dnie mórz - osiągnął takie rozmiary, że swym ciałem oplótł całą ziemię. Od początku świata toczy on wojnę z Thorem. Według legend, gdy nadejdzie kres świata, Jormungand wynurzy się na powierzchnię, by zalać świat swym jadem. Wtedy dojdzie do ostatecznej walki między nim a Thorem. Co prawda bóg pokona węża, ale sam również zginie po otruciu jadem.

Thor walczący z Jormungandem Thor walczący z Jormungandem

Zwiastun śmierci - Latający Holender



"Nie zaznasz spokoju ani sprzyjającej pogody. Wieczny sztorm będzie twą bryzą, a widok twojego okrętu mknącego wśród huraganów stanie się zwiastunem nieszczęścia dla wszystkich, którzy zobaczą cię na własne oczy" - te słowa miał usłyszeć holenderski kapitan Hendrik van der Decken (według innych przekazów Peter van der Becken). Zacznijmy jednak od początku.

Żaglowiec "Latający Holender" wyruszył w kolejny, zwykły rejs, który wiódł z Amsterdamu do Dżakarty. Dowodzący nim kapitan posiadał duże doświadczenie morskie, a z licznych, często niebezpiecznych przygód, zawsze wychodził obronną ręką.

"Latający Holender" na obrazie Alberta Pinkhama Rydera "Latający Holender" na obrazie Alberta Pinkhama Rydera
Wszystko to wpłynęło jednak na jego zachowanie - stał się zarozumiały i arogancki. Z pogardą i bez szacunku traktował swoją załogę.

W okolicy Przylądka Dobrej Nadziei niespodziewanie zakończył się spokój na statku. Zerwał się silny sztorm - żagle się rwały, reje pękały. Kapitan zaczął przeklinać załogę, wyzywając marynarzy od najgorszych. Odgrażał się Bogu, że mimo zesłanego przez niego sztormu i tak dopłynie do portu przeznaczenia.

W najgorszym momencie, gdy wydawało się, że statek pójdzie na dno, na pokładzie pojawił się Anioł. Chciał uratować załogę, ale szalony kapitan w szale wypalił do niego z pistoletu. Wtedy to właśnie padły słowa, które wspomnieliśmy na początku. Szalony kapitan wraz ze swoją nieszczęsną załogą zostali przeklęci na wieki. Od tego czasu ich statek widmo, z załogą składającą się z samych szkieletów, żegluje po morzach i oceanach aż po kres świata.

Choć "Latający Holender" to tylko legenda, historia zna potwierdzone wypadki statków widmo. Co najmniej dwa żaglowce w pełni zasługują na tę nazwę.

Pierwszy z nich to Marlborough, który w 1890 roku wypłynął w rejs z Nowej Zelandii do Anglii. Nigdy tam jednak nie dopłynął. Choć zarządzono poszukiwania jednostki, ani jej, ani nikogo z załogi nie odnaleziono.

Przełom nastąpił w roku 1913, gdy Marlborough został przypadkowo odkryty po 23 latach. Na pokładzie zastano stada szczurów, które zjadły praktycznie wszystko, co było możliwe do zjedzenia, oraz 22 szkielety. Co się stało na pokładzie żaglowca - nigdy nie ustalono.

Żaglowiec Marlborough, który nigdy nie dopłynął do portu przeznaczenia. Zdjęcie pochodzi ze zbiorów State Library w Victorii. Żaglowiec Marlborough, który nigdy nie dopłynął do portu przeznaczenia. Zdjęcie pochodzi ze zbiorów State Library w Victorii.
Drugą jednostką, którą spotkał podobnie tajemniczy los, był duński żaglowiec Kobenhavn. Była to blisko 139-metrowa jednostka szkolno-towarowa. Stała załoga liczyła 20 marynarzy, a na pokładzie mogła się również znaleźć grupa 40 uczniów. Żaglowiec wybudowano w 1921 roku i śmiało można powiedzieć, że w ówczesnych czasach należał do największych barków na świecie.

W 1928 roku Kobenhavn opuścił port w Buenos Aires i udał w rejs do Australii. Nigdy tam jednak nie dotarł. Poszukiwania zarządzone m.in. przez duńskie władze nie przyniosły żadnego rezultatu.

Zachowały się jednak wspomnienia ludzi, którzy twierdzą, że widzieli wolno płynący pod pełnymi żaglami bark, sprawiający wrażenie opuszczonego. Co tak naprawdę stało się na pokładzie tego żaglowca, nie dowiemy się już nigdy.

Dwie twarze morskiego konia



Miłośnicy prozy Andrzeja Sapkowskiego z pewnością pamiętają, że jedna z głównych bohaterek jego opowieści o Wiedźminie, Ciri, miała konia o dość niezwykłym imieniu Kelpie. Zapewne nie wszyscy wiedzą, że ta nazwa jest również związana z morzem.

Obraz "Gutt på hvit hest" ("Chłopiec na białym koniu") Theodora Kittelsena, przedstawiający białe kelpie, unoszące chłopca w kierunku wody. Obraz "Gutt på hvit hest" ("Chłopiec na białym koniu") Theodora Kittelsena, przedstawiający białe kelpie, unoszące chłopca w kierunku wody.
Kelpie, w zależności od regionu zwany jest również Bäckahästen (w Skandynawii), czyli koń potokowy lub Shoopilte (na Szetlandach), to postać z folkloru celtyckiego. Występuje najczęściej jako wodny koń (połączenie węża i konia) pojawiający się u brzegu jezior i mórz. W "wersji" łagodnej swym rżeniem ostrzega rybaków i żeglarzy przed nadchodzącymi sztormami i wiatrem. W wersji groźniejszej jest co prawda również niezwykle łagodny i przyjazny, ale gdy tylko ktoś nieopatrznie spróbuje na niego wsiąść, porywa nieszczęśnika w morską toń i bezlitośnie go topi.

Potwory z Bałtyku



Na koniec nie możemy oczywiście zapomnieć o Bałtyku - on też posiada swoje tajemnice. Jedną z nich jest monstrualny ślimak, którego historię przedstawił w 1585 r. francuski przyrodnik Ambroise Paré. Niezwykły mieszkaniec Bałtyku mógł ważyć ok. ćwierć tony, głowę ozdabiały mu dość pokaźne rogi, a na grzbiecie miał skorupę. Płynął odpychając się czterema łapami, zakończonymi palcami, a jego pysk przypominał pyszczek kota. Podobno ów stwór miał opuszczać bałtyckie wody, by na lądzie posilać się roślinami.

Można by tę relację włożyć między bajki i legendy, gdyby nie badania przeprowadzone w 2012 roku. Jeden z kryptozoologów - Karl Shuker - postawił tezę, że taki stwór faktycznie mógł istnieć i był jednym ze ślimaków nagoskrzelnych. Mogłoby to wyjaśniać przedstawione przez Parégo szczegóły anatomiczne. Jednak jednoznacznych dowodów na istnienie niezwykłego bałtyckiego ślimaka niestety nie ma.

Kolejnym tajemniczym mieszkańcem naszego morza jest Saltie. Po raz pierwszy zaobserwowano go w 1909 roku niedaleko Sztokholmu. Świadkowie opisywali go jako dużego, prawie 12-metrowego węża. Niedługo po tym wydarzeniu nastąpiło kolejne spotkanie - podczas rejsu na wodach szwedzkich sześcioosobowa grupa marynarzy zauważyła obiekt, który początkowo wzięto za łódź. Dopiero po dokładniejszej obserwacji zauważono trzy wystające z wody i szybko się przemieszczające garby.

W 1913 roku niedaleko Vaxholm doszło do zderzenia motorówki z nieznanym obiektem. Dwie znajdujące się na pokładzie osoby stwierdziły, że krótko po tym widziały dziwnego, dużego stwora z garbami na grzbiecie i głową przypominającą hipopotama, który jednak szybko zanurzył się w wodzie.

Najdokładniejszy opis datuje się jednak na 1920 rok - wtedy młody rybak zaobserwował coś, co początkowo przypominało mu dwa morświny. Jadnak po dokładniejszych oględzinach okazało się, że tajemnicze stwory liczące około 3 m bardziej przypominały węże. Płynęły wystawiając głowy nad wodę. Nigdy więcej już nie zaobserwowano podobnych.

Morskie głębiny wciąż pełne są tajemnic. Kto wie, może niektóre z nich z czasem się przed nami otworzą i choć na niektóre nurtujące nas pytania znajdziemy odpowiedzi...

Opinie (19) 1 zablokowana

  • Jest jeszcze król śledzi:)

    • 21 0

  • (4)

    Dawno marynarze to byli bardzo prości ludzie, wywodzący się z mętów portowych, opowiadali niedorzeczne historie będąc pod ciągłym wpływem alkoholu.

    • 11 21

    • W niektórych kampaniach dalej tak jest, nic się w tej kwestii nie zmieniło

      • 10 2

    • tak właśnie wyłowili Dulkiewicz,

      z samego dna.

      • 9 10

    • Za dużo porteru wielu z nich się tykało;)

      • 2 0

    • Nie to co dzisiaj, gdzie ex premier opowiada o

      spektakularnej walce człowieka z dinozaurem...

      • 11 0

  • (4)

    myślałem, że to artykuł o spasionych plażowiczkach z warszawki

    • 34 5

    • xD

      • 3 0

    • Warszawka z Ray banami w leasingu i ajfonami na 36 miesiecy w abonamnecie;) (1)

      • 10 1

      • napisał pasłęcki pan, z alcatelem i okularami ze straganu

        • 0 7

    • tekst tak głupi, że aż śmieszny;;;

      • 1 2

  • Fajny artykuł

    • 14 0

  • Potwory nad mrzem (1)

    We wakcje co roku jest mnostwo potworow nad morzem same grubasy i to mlodzi ludzie

    • 15 3

    • Parawan

      A co, masz monopol na plażowanie, i ocenianie innych?

      • 4 6

  • Morzkulc

    Ktoś widział?

    • 3 0

  • W Zalewie Zegrzyńskim pływa Paskuda.

    • 8 0

  • W każdej legendzie jest co najmniej ziarno prawdy

    • 12 0

  • jest też kaczka wodna zwana

    Jarkiem

    • 3 1

  • Lewiatan?

    Kurczę nie widziałem ze Lewiatan to taki zły stwór. Już nigdy tam nic nie kupię!

    • 0 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Majówka z Twierdzą Wisłoujście

35 zł
w plenerze, wykład / prezentacja, warsztaty, pokaz

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

Kiedy powstało molo w Orłowie?

 

Najczęściej czytane