- 1 Te zabytki otwierają się po remontach (55 opinii)
- 2 Nietypowa willa prezesa banku nad miastem (55 opinii)
- 3 Przymorze kiedyś i dziś. Porównujemy zdjęcia (139 opinii)
- 4 Duży gmach w centrum powstał w 8 miesięcy (40 opinii)
- 5 Ambona i wieża ciśnień liczą na dotacje (88 opinii)
- 6 24-letnia Aneta Kręglicka w 1989 roku (97 opinii)
Sztormowy październik 1934 roku
25 października 2019 (artykuł sprzed 4 lat)
Najnowszy artykuł na ten temat
"Tu mówi stacja wolnościowa Gdańsk"
Październikowy przegląd "ostatnich nowości jesiennych" zaczynamy, zgodnie z tradycją, od pogody. "Dzień [26 X 1934 r.] w Gdańsku" przyniósł aurę typowo jesienną: było chłodno, pochmurno i tylko nieliczne promyki słońca nieśmiało próbowały przedrzeć się przez grubą warstwę chmur.
Na szczęście najgorsze gdańszczanie mieli już za sobą: kilka dni wcześniej nad miastem szalały wichury - może nawet te same, które pod Jastrzębią Górą niszczyły brzeg morski?
Dodajmy, że sztormowa pogoda dni minionych przyniosła pecha żeglującej do Gdyni "Elemce" (o której pisaliśmy w jednym z poprzednich odcinków naszego cyklu) oraz lotnikom, jako że "niekorzystne wiatry zapędziły trzy polskie wodnopłatowce tak daleko na morze, że w czasie drogi powrotnej zabrakło im benzyny i zmuszone były wskutek tego wodować na pełnem morzu" (czyli na niemieckich wodach terytorialnych).
Tymczasem zła pogoda nie przeszkodziła motocyklistom, "reprezentantom klubów Polski i Gdańska", którzy zjechali do Gdańska, by wziąć udział w dwudniowych "wielkich zawodach motocyklowych". Nie były to jednak wyścigi, lecz... "gymghana"! Dziwnym tym słowem (obecnie gymkhana, nie gymghana), pochodzącym z języka hindi, nazywano zawody w sprawnościowej jeździe konnej na czas, po trudnym, złożonym z przeszkód torze. W latach 20. dwudziestego stulecia Europejczycy wpadli na pomysł, by konia zastąpić motocyklem i w ten oto sposób narodziła się gymkhana motocyklowa.
Szkoda, że tych niezwykłych wyczynów motocyklowych nie udało się utrwalić "na taśmie filmu polskiego": a była ku temu doskonała okazja, ponieważ "warszawska firma "Petersile i Turbanicz" kręciła w Gdańsku "dwa filmy krótkometrażowe", które - "w porozumieniu z Min. Przemysłu i Handlu" - miały na celu "propagandę portów Gdańska i Gdyni".
Ale nie tylko sztuka filmowa przeżywała w Gdańsku dobre chwile, ponieważ - jak donosiła na swych łamach "Gazeta Gdańska" - dał się również zauważyć rozwój "polskiego życia muzycznego", które jesienią roku 1934 "znalazło się na dobrych torach". A wszystko to dzięki Kazimierzowi Wiłkomirskiemu (1900-1995), wiolonczeliście, kompozytorowi, dyrygentowi i pedagogowi, który objął posadę dyrektora i profesora Polskiego Konserwatorium Muzycznego Macierzy Szkolnej w Gdańsku. Dodajmy, że i po wojnie pan profesor związany był z Gdańskiem: w latach 1952-1957 pracował w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Sopocie (jej sukcesorem jest Akademia Muzyczna w Gdańsku), w latach 1952-1954 był kierownikiem artystycznym Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku, zaś od stycznia 1953 kierownikiem Studia Operowego w Gdańsku (przekształconego w Operę Bałtycką), gdzie - w latach 1955-1957 - pracował jako dyrygent.
Przy dobrej muzyce można dobrze się bawić, a przy okazji pomóc i Macierzy (choćby w odległym Toruniu) i najbiedniejszym - jak miało to miejsce "w salach Domu Polskiego, Wallgasse 16a" [obecnie Wałowa], gdzie bawiła się "młodzież polska zorganizowana w Związku Zjednoczenia Zawodowego Polskiego".
Wobec zbliżającej się zimy o zimowej pomocy najuboższym nie zapominali też Niemcy, choć w roku 1934 niemiecka "winterhilfe" przebiegała już tylko przy dźwiękach Horst Wessel Lied...
Nic w tym dziwnego, był to bowiem kolejny rok umacniania się narodowego socjalizmu zarówno w Rzeszy, jak i w Wolnym Mieście - mimo czarnych owiec we własnych szeregach, wypadków drogowych i przeciwników politycznych wśród nich "przywódcy centrum katolickiego w Gdańsku", aresztowanego za współpracę z Polską...
Dobrze, że chociaż nie popełnił samobójstwa "w obawie przed więzieniem", tak jak niejaki Lange z ulicy Johannisgasse [obecnie Świętojańska], oskarżony o "jakieś przestępstwo".
Dodajmy jednak, że na większości pospolitych przestępców groźba więzienia nie robiła chyba żadnego wrażenia, o czym zdają się świadczyć statystyki kryminalne "z Gdańska".
W tym miejscu umieszczamy zazwyczaj jakąś zabawną puentę, niestety jesienny spleen nie ułatwia autorowi tej prostej na pozór sprawy. Bo czy da się rozstrzygnąć dylemat: czy lepiej narazić się feministkom (bo "spirytusowa kuchenka to gospodyń prawa ręka"), czy zwolennikom poprawności politycznej (okazując zachwyt orchideą rozkwitłą na... "zwłokach murzyna")? Bo chyba "i tak źle, i tak niedobrze...".
Źródło: "Gazeta Gdańska" nr 235 z 17 października 1934 r. i nr 243 z 26 października 1934 r. "Dziennik Bydgoski" nr 246 z 26 października 1934 r. "Ilustrowany Kurier Codzienny" nr 298 z 26 października 1934 r. oraz "Słowo Pomorskie" nr 238 z 17 października 1934 r. i nr 246 z 26 października 1934 r. Skany pochodzą z Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej, Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej oraz Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej.
Opinie (6) 1 zablokowana
-
2019-10-25 16:40
"hitlerowiec Kendzia" (2)
- ładnie się nazywał - jak na hitlerowca...
- 3 0
-
2019-10-26 08:19
Propaganda Gdańska i Gdyni
w dzisiejszych czasach też jest niezła. Głównie "dzięki" dobrej zmianie :)
- 1 4
-
2019-10-26 09:26
Kazimierz Wiłkomirski
Piękna postać. Piękny wiek.
- 1 1
-
2019-10-27 20:45
To już nie wróci (1)
- 0 1
-
2019-10-27 22:54
Mówisz o hitlerowcach?
- 0 0
-
2019-10-30 23:45
Gospodyni z kuchenką spirytusowa
podoba się? Znowu - podobno - tak ma być... -
- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.