Efekt Motyla - "Król kier znów na wylocie"
Na motywach powieści
Hanny Krall.
Zespół: Piotr Aleksandrowicz, Gianna Benvenuto, Piotr Borowski, Waldemar Chachólski, Martina Rampulla.
Kostiumy: Agata Nowicka.
Scenografia: Marta Białoborska.
Muzyka oparta na motywach
Johna Zorna.
Głównym wątkiem spektaklu jest historia młodej Żydówki, która w trakcie II wojny światowej po ucieczce z getta udaje Polkę i Niemkę, by w ten sposób odnaleźć swojego męża i wyciągnąć go z obozu koncentracyjnego.
Jej miłość staje się wstrząsającym "sposobem" na przetrwanie. Koleje życia bohaterki to historia jej "nie-obecności", "nie-istnienia", to los, w którym przestaje być ważne, kim ona sama jest. Liczy się tylko ten, komu pragnie pomóc i w tym celu gotowa jest zrobić wszystko. Wydaje się, że przestaje obowiązywać ją moralność, że nie ma tam miejsca na Boga, że w obliczu sytuacji przerastających ludzką wyobraźnię, konwencjonalne wartości stają się czymś abstrakcyjnym.
W spektaklu widz powinien odnieść wrażenie, że jest to historia opowiadana współcześnie, na jego oczach, że czas nie płynie tutaj linearnie, że dzisiaj jest tylko kolejnym ogniwem w bardzo długim i starym kontinuum. Nie chodzi nam o zrobienie dokumentalnej rekonstrukcji czy też o zbudowanie mitu ofiary, lecz o to, by ukazać ponadczasową moc ludzkiego oddania i miłości.
Beckett u kresu
Studium Teatralne, Król kier na wylocie
(fragment)
(...) Człowiek z białą kredą prowadził mnie za rękę, Rysował linie, wypowiadał nazwy miejsc, ulic, miast, przedmiotów. Przerzucał w czasie i przestrzeni, wyrysowując świat. Gdy w pierwszej chwili zobaczyłem na zaskakująco wielkiej scenie (wchodziło się tam, jak do mieszkania) ascetyczną scenografię w postaci zaledwie kilku krzeseł i jednego metalowego biurka, pomyślałem: "Beckett". Gdy pustka zaczęła zapełniać się białymi liniami, które w mojej wyobraźni zamieniały się w niezliczoną ilość miejsc (a to dlatego, że gdy usłyszałem "schody na strych" przypominałem sobie wiele schodów, które dotąd widziałem i te kilka białych linii na scenie było jednocześnie tymi wszystkimi schodami), zostałem zmuszony porzucić wcześniejsze spostrzeżenie. Biała kreda, niewiele, a stworzyła nieograniczone możliwości. Jedno miejsce stawało się w przeciągu kilku pociągnięć kredy, zupełnie innym, by po chwili ustąpić miejsca kolejnemu.
Spektakl rozpoczął się etiudą niezrozumiałych słów i gestów, które pod koniec wróciły z niespotykaną siłą, dlatego właśnie, że pojawiły się na początku. Utrzymany był w szybkim rytmie wytyczanym przez dynamiczne gesty i ruch, zakrawające niekiedy o taniec. Zmiany natężenia białego światła i wzmocnienia akcentów muzycznych podkreślały silne emocje, od których scena niemal pękała w szwach. W słowach skrywało się życie, i pragnienie życia, więcej, pragnienie życia drugiej osoby.
Paweł Siechowicz