na podstawie "Hamleta" Williama Szekspira w tlumaczeniu Stanislawa Baranczaka
Przestrzeń: Stocznia Gdańska
Premiera 2 lipca 2004 r.
Reżyseria, sample i skrecze mentalne: Jan Klata
Aranżacja przestrzeni, kostiumy, reżyseria światła: Justyna Łagowska
Ruchy: Macko Prusak
Światło: Janusz Sławkowski
Obsada:
Joanna Bogacka - GERTRUDA
Marta Kalmus - OFELIA
Sławomir Sulej - POLONIUSZ
Maciej Brzoska - LAERTES
Marcin Czarnik - HAMLET
Jerzy Gorzko - DUCH OJCA HAMLETA
Grzegorz Gzyl - KLAUDIUSZ
Maciej Konopiński - FORTYNBRAS
Dariusz Szymaniak - OZRYK
Maciej Szemiel - VOLTEMAND
Wojciech Kalarus - ROSENCRANTZ
Rafał Kronenberger - GUILDENSTERN
Cezary Rybiński - HORACJO
Maćko Prusak - REYNALDO
Hamlet z żelaza
Stocznia Gdańska - jedno z najbardziej mitycznych, a zarazem mistycznych miejsc Gdańska. Ta historyczna przestrzeń już wkrótce stanie się scenerią dramatycznych wydarzeń rodem z Szekspira. Najnowszy spektakl Teatru Wybrzeże rozegra się w surowych, mrocznych przestrzeniach opuszczonej hali suwnicowej na terenie Stoczni Gdańskiej. Przedstawienie "H." na podstawie szekspirowskiego "Hamleta" reżyseruje jeden z najgłośniejszych reżyserów młodego pokolenia Jan Klata - twórca określany mianem "konstruktora katastrof międzyludzkich".
Dlaczego Gdańska Stocznia? - To niesamowicie znacząca sceneria - wyjaśnia reżyser. - Podobnie jak szekspirowski Elsynor ma swoją historię i legendę. Niegdyś wzorcowy socjalistyczny kombinat produkcyjny, później miejsce, gdzie wybuchła rewolucja zmieniająca losy Europy, obecnie nierentowny teren pełen opuszczonych, wybebeszonych gmachów, w których młódź urządza sobie rozgrywki turbogolfa.
Gdański "H" będzie grany w hali, w której wciąż znajduje się suwnica Anny Walentynowicz. Architektura tego miejsca jest niezwykła. Dwie nawy boczne i nawa główna sprawiają, że mamy do czynienia ze swoistym monumentalnym obiektem sakralno-industrialnym. Unoszą się tu duchy historii i niewyraźne widmo przyszłości. Czym bowiem będzie to miejsce za parę lat? Może dawne hale produkcyjne zostaną zrównane z ziemią, a na ich miejscu powstanie supermarket, ekskluzywny hotel albo osiedle mieszkaniowe dla elit?
- To idealne miejsce, aby opowiedzieć historię Hamleta - mówi Jan Klata i przewrotnie dodaje, że "Hamlet był przecież Polakiem". Elsynor także jest znajomy. Czy sytuacja miejsca, z którego uciekają ambitni, młodzi, ludzie - czegoś nam nie przypomina? Czy opowieść o Klaudiuszu i Poloniuszu - którzy doszli do władzy nie po to, aby pomóc krajowi, ale po to, by z władzy czerpać osobiste profity - nie wydaje się pochodzić z naszego rodzimego ogródka? Iście polski jest też buntowniczy zryw Hamleta przeciw władzy. Książę pobrzękuje szabelką, podejmuje samotną szarżę przeciwko czołgom w myśl romantycznej idei, że walkę warto podjąć nawet jeśli z góry jest skazana na niepowodzenie. Hamlet dojrzewa do tego, aby pięknie przegrać. Pozostaje mit rewolucyjnego zrywu i bohaterowie "zlustrowani" przez historię. - W stoczniowym przedstawieniu oczywiście aktorzy nie będą powiewać sztandarami "Solidarności" - uspokaja reżyser. - Nie mniej będzie to historia, która wydarza się tu i teraz. Dopiero z "tu i teraz" wyrasta wszelkie "zawsze i wszędzie", nigdy odwrotnie.
Tytułowy bohater wkracza "na scenę" uzbrojony w kij golfowy. Podążając za piłeczką uderzaną przez Hamleta widzowie docierają do kolejnych zakamarków i zaułków stoczni, równie mrocznych jak wewnętrzny świat mieszkańców Elsynoru. Spektakl rozegra się na kilku piętrach hali suwnicowej. Nie zabraknie mu rozmachu i widowiskowych scen: jeździec na koniu, topienie Ofelii w kanale Motławy, zaskakujące kostiumy, symbolika barw i tajemnicze rekwizyty: barek z trunkami w kształcie globusa (żartobliwe nawiązanie do Glob Theater), mata i maski szermiercze czy wyposażenie turbogolfisty... - Chcę tak zderzać postaci i postawy życiowe, żeby to było bolesne i efektowne - mówi Jan Klata. - Coś się musi zdarzać, wybuchać, eksplodować. W ślad za widowiskowymi efektami, idzie jednak przemyślane, konsekwentne odczytanie szekspirowskiej historii, którą Klata rozpisuje na tragedie pojedynczych bohaterów. Co najistotniejsze - bohaterów niedookreślonych i niejednoznacznych.
Poloniusz jako pięść Klaudiusza, jest cynicznym, sprawnym politykiem, a zarazem to "swój chłop", doskonały kompan do kieliszka, kochający ojciec, postać całkiem sympatyczna. Klaudiusz to z kolei król nie tylko Dani, ale i król życia. Wytrawny znawca win, dworskiej etykiety, światowiec z niekłamaną klasą bardziej niż mąż stanu. Gertruda to kobieta kochająca i oddana, nieświadoma polityki, jaka toczy się za jej plecami. Ofiarą tej - na poły politycznej, a na poły osobistej - gry pada też Ofelia. Jej upadek jest tym bardziej dramatyczny, że w interpretacji Klaty nie jest to naiwne, słabe, zmanipulowane dziewczę, lecz nonkonformistka, twarda, silna i zdecydowana, która załamuje się pod wpływem zdarzeń.
Uwikłani w elsynorski dramat ludzie, to nie czarne charaktery, lecz bohaterowie pozytywni, w punkcie wyjścia wręcz nieskazitelnie biali. Wraz z rozwojem akcji obraz się zaciemnia. Finał przedstawienia to feeria nieczystości. Brudne ręce, plamy na honorze i odzieniu, krew, pot, łzy...
Inscenizacja Klaty z pewnością zaskoczy znawców twórczości legendarnego Stratfordczyka, a zwolenników kanonicznych wystawień "Hamleta" może nawet zbulwersuje. Jak zwykle zresztą, kiedy reżyseruje Jan Klata. Jego nowatorskim i odważnym realizacjom za każdym razem towarzyszą żywe dyskusje.
Tak było w przypadku "Usmiechu gejpruta" - autorskiej opowieści Klaty o ekipie telewizyjnej, która czeka w Rzymie na śmierć papieża. Autentyczna historia z życia mediów posłużyła do analizy współczesnego nihilizmu. Podobnie stało się w przypadku, reżyserowanych przez Klatę, "Lochów Watykanu" na podstawie André Gide'a.
- Klata odnalazł u Gide'a arcypolski wątek walki między obozem tradycji i rewolucji, znany choćby z "Nie-Boskiej komedii" Krasińskiego. Obu grupom nadał jednak współczesny charakter. Tradycjonaliści u Klaty słuchają Radia Maryja, buntownicy - muzyki rockowej. Jedni śpiewają "Barkę" przy akompaniamencie gitary, drudzy - słynny song Micka Jaggera "Sympathy for The Devil", który wykonują na stojąco jak hymn. Tym, co ich łączy, jest wzajemna nienawiść. Spektakl Klaty świetnie pokazuje paranoiczny lęk przed masonerią i siłami ciemności, którym żywi się radykalny odłam polskiego Kościoła. Z zimną precyzją przedstawia jego konsekwencje - pisał na łamach "Gazety Wyborczej" Roman Pawłowski.
Z kolei eżyserując "Rewizora" Klata przeniósł akcję w rzeczywistość PRL-u lat 70. Odważna inscenizacja, atakująca polski odpowiednik gogolowskiego świata skorumpowanych urzędników zebrała świetne recenzje i została okrzyknięta wydarzeniem sezonu teatralnego w Polsce.
Czy stoczniowy Hamlet powtórzy ten sukces? Jest to bardzo prawdopodobne, tym bardziej, że jak zaznacza sam reżyser, jego bunt nie wyczerpał się po sukcesie "Rewizora". Nadal boli go rzeczywistość. - Tak naprawdę ja nie jestem bokserem, jestem wojownikiem. Walczę z guśnością, lenistwem, mierną jakością życia i sztuki - deklaruje jego ulubiona postać z "Uśmiechu grejpruta".
TWÓRCY
Jan Klata (ur. 1973), dramaturg i reżyser. Absolwent Wydziału Reżyserii Dramatu PWST w Krakowie. Realizacje: Uśmiech grejpruta (Teatr Polski, Wrocław, 2002) Rewizor Mikołaja Gogola (Teatr im. Szaniawskiego, Wałbrzych, 2003), Lochy Watykanu wg A. Gide'a (Teatr Współczesny, Wrocław, 2004). Określa siebie mianem "konstruktora katastrof międzyludzkich".
"Coś musi eksplodować..." - fenomen Jana Klaty
Wśród kilkuset utworów, nadesłanych w roku 1986 na konkurs dramaturgiczny Teatru Współczesnego we Wrocławiu i miesięcznika "Dialog" znalazła się sztuka, zatytułowana "Słoń zielony". Była to utrzymana w konwencji teatru absurdu historia z życia szkoły, w której pewnego dnia zjawia się tytułowy słoń i wywraca cały porządek do góry nogami.
Tekst bardzo się jurorom spodobał i postanowiono przyznać autorowi nagrodę. Kiedy jednak otwarto kopertę z jego danymi okazało się, że ma on... 12 lat i jest uczniem piątej klasy szkoły podstawowej z Warszawy. Żeby odebrać nagrodę musiał zwolnić się z lekcji, a do Wrocławia przyjechał z mamą. Sztuka warszawskiego ucznia zrobiła karierę: Wydrukował ją "Dialog", wystawił Teatr im. Witkacego w Zakopanem, a w roku 1987 autor został zaproszony na festiwal młodych dramaturgów Interplay do Australii, gdzie jego sztukę wystawiono w przekładzie na angielski.
Ten sukces, zdumiewający dla środowiska teatralnego, dla samego autora nie był wielkim zaskoczeniem. Jan Klata miał już wtedy za sobą pięć lat praktyki teatralnej. Od siódmego roku życia występował w amatorskim zespole teatralnym, który prowadziła jego matka w jednym z warszawskich domów kultury. Jego młodszy brat Wojciech od dawna występował w filmach, zagrał m.in. w "300 milach do nieba" Macieja Dejczera i "Korczaku" Andrzeja Wajdy, a także w "Dekalogu" Krzysztofa Kieślowskiego. U Kieślowskiego debiutował również Jan, zagrał jednego z kolędników, którzy przychodzą w Wigilię do domu bohaterów "Dekalogu 3". Był przebrany za Śmierć z kosą, ale na montażu jego zdjęcia zostały wycięte. Został tylko głos, fałszujący kolędę.
- Spotkanie z Kieślowskim wywarło na mnie olbrzymie wrażenie. Pamiętam każdą chwilę z planu na warszawskim Ursynowie. To wtedy zobaczyłem, że warto stać za kamerą.
Po ukończeniu renomowanego warszawskiego Liceum im. Batorego Klata zdał na wydział reżyserii warszawskiej szkoły teatralnej, ale wytrzymał tylko dwa lata.
- Punktem odniesienia na zajęciach były wyłącznie osiągnięcia profesorów uczelni z lat 60. i 70. Kiedy na przykład robiłeś Szekspira, musiałeś wziąć pod uwagę, jak Szekspira robił Bohdan Korzeniewski albo Aleksander Bardini trzydzieści lat wstecz.
W 1994 roku przeniósł się na wydział reżyserii do Krakowa. To był precedens, zwykle studenci z Warszawy musieli jeszcze raz zdawać egzaminy, Klatę przyjęto od razu na trzeci rok.
- W Krakowie odżyłem. Dziekanem reżyserii był wtedy Krystian Lupa, który pokazywał nam, że teatr jest przede wszystkim strefą wolności.
Na roku był m.in. z Grzegorzem Jarzyną. Razem kończyli studia w 1997 roku. Ale kiedy Jarzyna reżyserował jedno przedstawienie za drugim, Klata wciąż szukał teatru, w którym mógłby zrobić swój dyplom.
- To było błędne koło - wspomina - dyrektorzy deklarowali, że chętnie mnie zatrudnią, ale muszą zobaczyć jakiś mój spektakl. A ja przecież byłem przed debiutem!
Składał propozycje w kilkunastu teatrach, na prowincji i w wielkich ośrodkach, ale nikt go nie chciał, chociaż miał za sobą asystenturę przy spektaklach Jerzego Grzegorzewskiego, Jerzego Jarockiego i Krystiana Lupy.
- Byłem bez roboty, bez perspektyw, bez większych nadziei na cokolwiek. Miałem żonę, trzy córeczki i naprawdę dużo długów. Ja - absolwent Batorego, permanentnie dobrze zapowiadający się artysta!
Jedyną propozycją, jaką dostał po szkole było reżyserowanie filmów pornograficznych. Kolegi z prawa rozkręcał właśnie interes w seks biznesie. Odmówił. W proteście przeciw kapitalistycznej rzeczywistości, w której nie było dla niego miejsca postanowił zostać grabarzem, ale i tam go nie przyjęli. Gdyby nie żona, Justyna Łagowska, która jest scenografem, nie mieliby z czego żyć.
Imał się różnych zajęć, był copywriterem, pisał o muzyce alternatywnej do internetowych witryn, w Telewizji Puls reżyserował programy talkshow. Sytuacja ekonomiczna rodziny znacznie się poprawiła, gorzej było z ambicjami.
- Dobrze wtedy zarabiałem. Któregoś dnia wracam z pracy, a żona mówi: "Klata, coś niedobrego się z tobą dzieje, tobie brzuch rośnie". To nie była kwestia jedzenia, ale wewnętrznej zgody na to, co się wokół dzieje: zmieszczanienia, zadowolenia, że zarabiam na rodzinkę, co miesiąc przynoszę pieniądze i mogę sobie kupić każdą płytę w sklepie. Przestałem być wojownikiem i ona to zauważyła.
Postanowił, że kiedy tylko pojawi się propozycja z teatru, rzuca wszystko. I wtedy nadeszła wiadomość, że jego sztuka "Uśmiech grejpruta" została zakwalifikowana na konkurs dramaturgiczny Teatru Polskiego we Wrocławiu i miesięcznika "Dialog". Była to opowieść o ekipie telewizyjnej, która czeka w Rzymie na śmierć papieża. Autentyczna historia z życia mediów posłużyła do analizy współczesnego nihilizmu. Klata oparł się na własnych doświadczeniach z czasu, kiedy pracował dla katolickiej telewizji Puls.
- Przychodziliśmy tam, bo wierzyliśmy, że ta telewizja będzie inna niż wszystkie, ale po kilku miesiącach okazało się, że to nieprawda. Kierownictwo było tak samo cyniczne, jak w komercyjnych stacjach.
Jesienią 2002 roku Klata pojechał do Wrocławia reżyserować własny dramat. Premiera miała się odbyć w Teatrze Polskim podczas festiwalu Eurodrama.
- Jechałem z poczuciem, wóz, albo przewóz. Jeśli nie uda się przekonać dyrektora, żeby pozwolił mi reżyserować, aktorów, żeby zagrali i publiczności, żeby przyszła, to rzucam teatr na zawsze.
Jeszcze raz podróż do Wrocławia miała zdecydować o jego losach. To była super offowa produkcja, próby odbywały się po przedstawieniach nocą, budżet wynosił kilkaset złotych i składał się głównie z prywatnych pieniędzy. Mimo to spektakl stał się wydarzeniem Eurodramy. Tylko o jeden głos przegrał w plebiscycie publiczności ze sztuką Pawła Sali "Od dziś będziemy dobrzy". Po festiwalu Teatr Polski włączył go na stałe do swego repertuaru.
- Udało się zapalić grupę ludzi do tego projektu, bez nich "Uśmiech grejpruta" by nie wypalił.
Debiut dramatopisarski przerwał błędne koło: Piotr Kruszczyński, nowy dyrektor Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu zaproponował Klacie reżyserię. Wiosną 2003 roku reżyser zrealizował na tej scenie "Rewizora", którego akcję przeniósł w rzeczywistość PRL-u lat 70. Odważna inscenizacja, atakująca polski odpowiednik gogolowskiego świata skorumpowanych urzędników zebrała świetne recenzje i została zaproszony jesienią tego samego roku na prestiżowy festiwal Dialog do Wrocławia.
I nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozdzwonił się telefon, odezwali się dyrektorzy, którzy wcześniej nie mieli dla Klaty czasu. Tym razem jednak to reżyser odrzucał propozycje. Zdecydował się w końcu na Teatr Współczesny we Wrocławiu, dla którego przygotował adaptację "Lochów Watykanu" Andre Gide'a.
Dlaczego Gide?
- Opowieść o hochsztaplerach, żerujących na naiwności wiernych wydaje mi się nadzwyczaj współczesna: w Polsce też są ludzie, którzy wierzą w teorię spiskową i twierdzą, że nawet Papież jest masonem.
Wiara jest dla Klaty jednym z najważniejszych tematów. Do autorskiego przedstawienia "Uśmiechu grejpruta" we Wrocławiu wprowadził parę wiejskich śpiewaków, którzy wykonywali w finale starą, wielkopostną pieśń ludową. Był to ostry kontrapunkt do zdegenerowanego świata mediów.
- W Polsce temat wiary albo jest traktowany na klęczkach, albo trywializowany w antyklerykalnym kabarecie. Tymczasem mnie chodzi o tajemnicę, jaką zawiera w sobie religia - mówi Klata, powtarzając za jednym ze swych profesorów, Krystianem Lupą słowa o krzyżu, który każdy z nas ma wbity w osobowość. - To nie jest henna, którą się po sezonie zmywa i robi się na tym miejscu inny rysunek. Tego tatuażu nie można się wyprzeć.
Ale na kościelny kicz Klata nie może patrzeć. Woli pokazywać starcie wartości, niż ich apoteozę. Jego zdaniem czasem lepiej jest zburzyć porządek i zobaczyć, co się wydarzy, niż bezkrytycznie afirmować rzeczywistość.
- "Uśmiech grejpruta" wynikł z buntu, nawet błąd w pisowni słowa "grejprut" był zamierzonym protestem, czego nie rozumieją do dziś korektorzy z gazet, uporczywie poprawiający "grejpruta" na "grejpfruta" - mówi Klata.
Jego bunt nie wyczerpał się po sukcesie "Rewizora", nadal boli go rzeczywistość. Mówi, że kiedy emocje osiągną właściwą temperaturę, zacznie pisać. Na razie kupił sobie we wrocławskim lumpeksie mundur i nosi go na co dzień razem z irokezem na głowie. W ten sposob chce zamanifestować, że jest wojna. O tej wojnie mówi jeden z bohaterów "Uśmiechu grejpruta", Czempion w rozmowie ze swoim ojcem: "Tak na prawdę ja nie jestem bokserem, jestem wojownikiem. Walczę z guśnością, lenistwem i nadmierną jakością życia".
Ale niech was nie zwiedzie groźny wygląd dramaturga. Mundur, który nosi należy do najbardziej pokojowej armii świata - szwajcarskiej.
- Chcę tak zderzać postaci i postawy życiowe, żeby to było bolesne i efektowne. Coś się musi zdarzać, wybuchać, eksplodować - mówi Klata, poprawiając epolety.
[źródło: "Pokolenie porno"]
Justyna Łagowska - scenograf, aboslwentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie (1998 dyplom) w katedrze prof. Andrzeja Sadowskiego. Autorka scenografii do licznych przedstawień, w tym takich jak "Historia Jakuba" wg Wyspiańskiego w reżyserii PiotraCieplaka (1996, Teatr warszawskiej PWST), "Alpejskie zorze" Turriniego w reżyserii Rafała Sabary (1998, Teatr Dramatyczny w Warszawie), "Romeo i Julia" Szekspira w reżyserii Reinharda Simona (2000, Uckerkische Bühnen Schwedt), "Rewizor" Gogola (2003 Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu) i "Lochy Watykanu" Gide'a (2004, Teatr Współczesny we Wrocławiu) w reżyserii Jana Klaty.
Marcin Czarnik - aktor. Hamlet jest jego trzecim wcieleniem szekspirowskim po roli Antonia w "Dwóch panach z Werony" (warszawska Akademia Teatralna, 2000 rok) i Merkucja w "Romeo i Julii" (Teatr Miejski w Gdyni). Pracował z wieloma znaczącymi reżyserami, m.in. Krystianem Lupą, Maciejem Prusem, Piotrem Cieplakiem, Agnieszką Glińską i Pawłem Miskiewiczem. Zagrał w filmie "Ciało" Koneckiego i Saramonowicza. Ostatnio Lafcadio w "Lochach Watykanu".
asystent reżysera Cezary Rybiński / asystent scenografa Katarzyna Zawistowska / inspicjent Jerzy Gutarowski / sufler Julia Michalska/ kierownik produkcji Magda Raczek / rekwizytor Agnieszka Poroszewska / mistrzowie pracowni krawieckiej Brygida Szadkowska, Czesław Kasprzak /
dyrektor naczelny i artystyczny Maciej Nowak / kierownik literacki Paweł Demirski / kierownik muzyczny Andrzej Głowiński / kierownik techniczny Andrzej Drewniak / główny scenograf Bruno Sobczak / kierownik sceny Czesław Krok / kierownik działu dekoracji, brygadier sceny Krzysztof Puzio / pracownia fryzjerska i charakteryzacja Krystyna Winiarska / garderobiana Anna Serafin /
sprzedaż i rezerwacja biletów 301-13-28, 551-39-36, 94 72 * bilety@teatrwybrzeze.pl
Przestrzeń: Stocznia Gdańska
Premiera 2 lipca 2004 r.
Reżyseria, sample i skrecze mentalne: Jan Klata
Aranżacja przestrzeni, kostiumy, reżyseria światła: Justyna Łagowska
Ruchy: Macko Prusak
Światło: Janusz Sławkowski
Obsada:
Joanna Bogacka - GERTRUDA
Marta Kalmus - OFELIA
Sławomir Sulej - POLONIUSZ
Maciej Brzoska - LAERTES
Marcin Czarnik - HAMLET
Jerzy Gorzko - DUCH OJCA HAMLETA
Grzegorz Gzyl - KLAUDIUSZ
Maciej Konopiński - FORTYNBRAS
Dariusz Szymaniak - OZRYK
Maciej Szemiel - VOLTEMAND
Wojciech Kalarus - ROSENCRANTZ
Rafał Kronenberger - GUILDENSTERN
Cezary Rybiński - HORACJO
Maćko Prusak - REYNALDO
Hamlet z żelaza
Stocznia Gdańska - jedno z najbardziej mitycznych, a zarazem mistycznych miejsc Gdańska. Ta historyczna przestrzeń już wkrótce stanie się scenerią dramatycznych wydarzeń rodem z Szekspira. Najnowszy spektakl Teatru Wybrzeże rozegra się w surowych, mrocznych przestrzeniach opuszczonej hali suwnicowej na terenie Stoczni Gdańskiej. Przedstawienie "H." na podstawie szekspirowskiego "Hamleta" reżyseruje jeden z najgłośniejszych reżyserów młodego pokolenia Jan Klata - twórca określany mianem "konstruktora katastrof międzyludzkich".
Dlaczego Gdańska Stocznia? - To niesamowicie znacząca sceneria - wyjaśnia reżyser. - Podobnie jak szekspirowski Elsynor ma swoją historię i legendę. Niegdyś wzorcowy socjalistyczny kombinat produkcyjny, później miejsce, gdzie wybuchła rewolucja zmieniająca losy Europy, obecnie nierentowny teren pełen opuszczonych, wybebeszonych gmachów, w których młódź urządza sobie rozgrywki turbogolfa.
Gdański "H" będzie grany w hali, w której wciąż znajduje się suwnica Anny Walentynowicz. Architektura tego miejsca jest niezwykła. Dwie nawy boczne i nawa główna sprawiają, że mamy do czynienia ze swoistym monumentalnym obiektem sakralno-industrialnym. Unoszą się tu duchy historii i niewyraźne widmo przyszłości. Czym bowiem będzie to miejsce za parę lat? Może dawne hale produkcyjne zostaną zrównane z ziemią, a na ich miejscu powstanie supermarket, ekskluzywny hotel albo osiedle mieszkaniowe dla elit?
- To idealne miejsce, aby opowiedzieć historię Hamleta - mówi Jan Klata i przewrotnie dodaje, że "Hamlet był przecież Polakiem". Elsynor także jest znajomy. Czy sytuacja miejsca, z którego uciekają ambitni, młodzi, ludzie - czegoś nam nie przypomina? Czy opowieść o Klaudiuszu i Poloniuszu - którzy doszli do władzy nie po to, aby pomóc krajowi, ale po to, by z władzy czerpać osobiste profity - nie wydaje się pochodzić z naszego rodzimego ogródka? Iście polski jest też buntowniczy zryw Hamleta przeciw władzy. Książę pobrzękuje szabelką, podejmuje samotną szarżę przeciwko czołgom w myśl romantycznej idei, że walkę warto podjąć nawet jeśli z góry jest skazana na niepowodzenie. Hamlet dojrzewa do tego, aby pięknie przegrać. Pozostaje mit rewolucyjnego zrywu i bohaterowie "zlustrowani" przez historię. - W stoczniowym przedstawieniu oczywiście aktorzy nie będą powiewać sztandarami "Solidarności" - uspokaja reżyser. - Nie mniej będzie to historia, która wydarza się tu i teraz. Dopiero z "tu i teraz" wyrasta wszelkie "zawsze i wszędzie", nigdy odwrotnie.
Tytułowy bohater wkracza "na scenę" uzbrojony w kij golfowy. Podążając za piłeczką uderzaną przez Hamleta widzowie docierają do kolejnych zakamarków i zaułków stoczni, równie mrocznych jak wewnętrzny świat mieszkańców Elsynoru. Spektakl rozegra się na kilku piętrach hali suwnicowej. Nie zabraknie mu rozmachu i widowiskowych scen: jeździec na koniu, topienie Ofelii w kanale Motławy, zaskakujące kostiumy, symbolika barw i tajemnicze rekwizyty: barek z trunkami w kształcie globusa (żartobliwe nawiązanie do Glob Theater), mata i maski szermiercze czy wyposażenie turbogolfisty... - Chcę tak zderzać postaci i postawy życiowe, żeby to było bolesne i efektowne - mówi Jan Klata. - Coś się musi zdarzać, wybuchać, eksplodować. W ślad za widowiskowymi efektami, idzie jednak przemyślane, konsekwentne odczytanie szekspirowskiej historii, którą Klata rozpisuje na tragedie pojedynczych bohaterów. Co najistotniejsze - bohaterów niedookreślonych i niejednoznacznych.
Poloniusz jako pięść Klaudiusza, jest cynicznym, sprawnym politykiem, a zarazem to "swój chłop", doskonały kompan do kieliszka, kochający ojciec, postać całkiem sympatyczna. Klaudiusz to z kolei król nie tylko Dani, ale i król życia. Wytrawny znawca win, dworskiej etykiety, światowiec z niekłamaną klasą bardziej niż mąż stanu. Gertruda to kobieta kochająca i oddana, nieświadoma polityki, jaka toczy się za jej plecami. Ofiarą tej - na poły politycznej, a na poły osobistej - gry pada też Ofelia. Jej upadek jest tym bardziej dramatyczny, że w interpretacji Klaty nie jest to naiwne, słabe, zmanipulowane dziewczę, lecz nonkonformistka, twarda, silna i zdecydowana, która załamuje się pod wpływem zdarzeń.
Uwikłani w elsynorski dramat ludzie, to nie czarne charaktery, lecz bohaterowie pozytywni, w punkcie wyjścia wręcz nieskazitelnie biali. Wraz z rozwojem akcji obraz się zaciemnia. Finał przedstawienia to feeria nieczystości. Brudne ręce, plamy na honorze i odzieniu, krew, pot, łzy...
Inscenizacja Klaty z pewnością zaskoczy znawców twórczości legendarnego Stratfordczyka, a zwolenników kanonicznych wystawień "Hamleta" może nawet zbulwersuje. Jak zwykle zresztą, kiedy reżyseruje Jan Klata. Jego nowatorskim i odważnym realizacjom za każdym razem towarzyszą żywe dyskusje.
Tak było w przypadku "Usmiechu gejpruta" - autorskiej opowieści Klaty o ekipie telewizyjnej, która czeka w Rzymie na śmierć papieża. Autentyczna historia z życia mediów posłużyła do analizy współczesnego nihilizmu. Podobnie stało się w przypadku, reżyserowanych przez Klatę, "Lochów Watykanu" na podstawie André Gide'a.
- Klata odnalazł u Gide'a arcypolski wątek walki między obozem tradycji i rewolucji, znany choćby z "Nie-Boskiej komedii" Krasińskiego. Obu grupom nadał jednak współczesny charakter. Tradycjonaliści u Klaty słuchają Radia Maryja, buntownicy - muzyki rockowej. Jedni śpiewają "Barkę" przy akompaniamencie gitary, drudzy - słynny song Micka Jaggera "Sympathy for The Devil", który wykonują na stojąco jak hymn. Tym, co ich łączy, jest wzajemna nienawiść. Spektakl Klaty świetnie pokazuje paranoiczny lęk przed masonerią i siłami ciemności, którym żywi się radykalny odłam polskiego Kościoła. Z zimną precyzją przedstawia jego konsekwencje - pisał na łamach "Gazety Wyborczej" Roman Pawłowski.
Z kolei eżyserując "Rewizora" Klata przeniósł akcję w rzeczywistość PRL-u lat 70. Odważna inscenizacja, atakująca polski odpowiednik gogolowskiego świata skorumpowanych urzędników zebrała świetne recenzje i została okrzyknięta wydarzeniem sezonu teatralnego w Polsce.
Czy stoczniowy Hamlet powtórzy ten sukces? Jest to bardzo prawdopodobne, tym bardziej, że jak zaznacza sam reżyser, jego bunt nie wyczerpał się po sukcesie "Rewizora". Nadal boli go rzeczywistość. - Tak naprawdę ja nie jestem bokserem, jestem wojownikiem. Walczę z guśnością, lenistwem, mierną jakością życia i sztuki - deklaruje jego ulubiona postać z "Uśmiechu grejpruta".
TWÓRCY
Jan Klata (ur. 1973), dramaturg i reżyser. Absolwent Wydziału Reżyserii Dramatu PWST w Krakowie. Realizacje: Uśmiech grejpruta (Teatr Polski, Wrocław, 2002) Rewizor Mikołaja Gogola (Teatr im. Szaniawskiego, Wałbrzych, 2003), Lochy Watykanu wg A. Gide'a (Teatr Współczesny, Wrocław, 2004). Określa siebie mianem "konstruktora katastrof międzyludzkich".
"Coś musi eksplodować..." - fenomen Jana Klaty
Wśród kilkuset utworów, nadesłanych w roku 1986 na konkurs dramaturgiczny Teatru Współczesnego we Wrocławiu i miesięcznika "Dialog" znalazła się sztuka, zatytułowana "Słoń zielony". Była to utrzymana w konwencji teatru absurdu historia z życia szkoły, w której pewnego dnia zjawia się tytułowy słoń i wywraca cały porządek do góry nogami.
Tekst bardzo się jurorom spodobał i postanowiono przyznać autorowi nagrodę. Kiedy jednak otwarto kopertę z jego danymi okazało się, że ma on... 12 lat i jest uczniem piątej klasy szkoły podstawowej z Warszawy. Żeby odebrać nagrodę musiał zwolnić się z lekcji, a do Wrocławia przyjechał z mamą. Sztuka warszawskiego ucznia zrobiła karierę: Wydrukował ją "Dialog", wystawił Teatr im. Witkacego w Zakopanem, a w roku 1987 autor został zaproszony na festiwal młodych dramaturgów Interplay do Australii, gdzie jego sztukę wystawiono w przekładzie na angielski.
Ten sukces, zdumiewający dla środowiska teatralnego, dla samego autora nie był wielkim zaskoczeniem. Jan Klata miał już wtedy za sobą pięć lat praktyki teatralnej. Od siódmego roku życia występował w amatorskim zespole teatralnym, który prowadziła jego matka w jednym z warszawskich domów kultury. Jego młodszy brat Wojciech od dawna występował w filmach, zagrał m.in. w "300 milach do nieba" Macieja Dejczera i "Korczaku" Andrzeja Wajdy, a także w "Dekalogu" Krzysztofa Kieślowskiego. U Kieślowskiego debiutował również Jan, zagrał jednego z kolędników, którzy przychodzą w Wigilię do domu bohaterów "Dekalogu 3". Był przebrany za Śmierć z kosą, ale na montażu jego zdjęcia zostały wycięte. Został tylko głos, fałszujący kolędę.
- Spotkanie z Kieślowskim wywarło na mnie olbrzymie wrażenie. Pamiętam każdą chwilę z planu na warszawskim Ursynowie. To wtedy zobaczyłem, że warto stać za kamerą.
Po ukończeniu renomowanego warszawskiego Liceum im. Batorego Klata zdał na wydział reżyserii warszawskiej szkoły teatralnej, ale wytrzymał tylko dwa lata.
- Punktem odniesienia na zajęciach były wyłącznie osiągnięcia profesorów uczelni z lat 60. i 70. Kiedy na przykład robiłeś Szekspira, musiałeś wziąć pod uwagę, jak Szekspira robił Bohdan Korzeniewski albo Aleksander Bardini trzydzieści lat wstecz.
W 1994 roku przeniósł się na wydział reżyserii do Krakowa. To był precedens, zwykle studenci z Warszawy musieli jeszcze raz zdawać egzaminy, Klatę przyjęto od razu na trzeci rok.
- W Krakowie odżyłem. Dziekanem reżyserii był wtedy Krystian Lupa, który pokazywał nam, że teatr jest przede wszystkim strefą wolności.
Na roku był m.in. z Grzegorzem Jarzyną. Razem kończyli studia w 1997 roku. Ale kiedy Jarzyna reżyserował jedno przedstawienie za drugim, Klata wciąż szukał teatru, w którym mógłby zrobić swój dyplom.
- To było błędne koło - wspomina - dyrektorzy deklarowali, że chętnie mnie zatrudnią, ale muszą zobaczyć jakiś mój spektakl. A ja przecież byłem przed debiutem!
Składał propozycje w kilkunastu teatrach, na prowincji i w wielkich ośrodkach, ale nikt go nie chciał, chociaż miał za sobą asystenturę przy spektaklach Jerzego Grzegorzewskiego, Jerzego Jarockiego i Krystiana Lupy.
- Byłem bez roboty, bez perspektyw, bez większych nadziei na cokolwiek. Miałem żonę, trzy córeczki i naprawdę dużo długów. Ja - absolwent Batorego, permanentnie dobrze zapowiadający się artysta!
Jedyną propozycją, jaką dostał po szkole było reżyserowanie filmów pornograficznych. Kolegi z prawa rozkręcał właśnie interes w seks biznesie. Odmówił. W proteście przeciw kapitalistycznej rzeczywistości, w której nie było dla niego miejsca postanowił zostać grabarzem, ale i tam go nie przyjęli. Gdyby nie żona, Justyna Łagowska, która jest scenografem, nie mieliby z czego żyć.
Imał się różnych zajęć, był copywriterem, pisał o muzyce alternatywnej do internetowych witryn, w Telewizji Puls reżyserował programy talkshow. Sytuacja ekonomiczna rodziny znacznie się poprawiła, gorzej było z ambicjami.
- Dobrze wtedy zarabiałem. Któregoś dnia wracam z pracy, a żona mówi: "Klata, coś niedobrego się z tobą dzieje, tobie brzuch rośnie". To nie była kwestia jedzenia, ale wewnętrznej zgody na to, co się wokół dzieje: zmieszczanienia, zadowolenia, że zarabiam na rodzinkę, co miesiąc przynoszę pieniądze i mogę sobie kupić każdą płytę w sklepie. Przestałem być wojownikiem i ona to zauważyła.
Postanowił, że kiedy tylko pojawi się propozycja z teatru, rzuca wszystko. I wtedy nadeszła wiadomość, że jego sztuka "Uśmiech grejpruta" została zakwalifikowana na konkurs dramaturgiczny Teatru Polskiego we Wrocławiu i miesięcznika "Dialog". Była to opowieść o ekipie telewizyjnej, która czeka w Rzymie na śmierć papieża. Autentyczna historia z życia mediów posłużyła do analizy współczesnego nihilizmu. Klata oparł się na własnych doświadczeniach z czasu, kiedy pracował dla katolickiej telewizji Puls.
- Przychodziliśmy tam, bo wierzyliśmy, że ta telewizja będzie inna niż wszystkie, ale po kilku miesiącach okazało się, że to nieprawda. Kierownictwo było tak samo cyniczne, jak w komercyjnych stacjach.
Jesienią 2002 roku Klata pojechał do Wrocławia reżyserować własny dramat. Premiera miała się odbyć w Teatrze Polskim podczas festiwalu Eurodrama.
- Jechałem z poczuciem, wóz, albo przewóz. Jeśli nie uda się przekonać dyrektora, żeby pozwolił mi reżyserować, aktorów, żeby zagrali i publiczności, żeby przyszła, to rzucam teatr na zawsze.
Jeszcze raz podróż do Wrocławia miała zdecydować o jego losach. To była super offowa produkcja, próby odbywały się po przedstawieniach nocą, budżet wynosił kilkaset złotych i składał się głównie z prywatnych pieniędzy. Mimo to spektakl stał się wydarzeniem Eurodramy. Tylko o jeden głos przegrał w plebiscycie publiczności ze sztuką Pawła Sali "Od dziś będziemy dobrzy". Po festiwalu Teatr Polski włączył go na stałe do swego repertuaru.
- Udało się zapalić grupę ludzi do tego projektu, bez nich "Uśmiech grejpruta" by nie wypalił.
Debiut dramatopisarski przerwał błędne koło: Piotr Kruszczyński, nowy dyrektor Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu zaproponował Klacie reżyserię. Wiosną 2003 roku reżyser zrealizował na tej scenie "Rewizora", którego akcję przeniósł w rzeczywistość PRL-u lat 70. Odważna inscenizacja, atakująca polski odpowiednik gogolowskiego świata skorumpowanych urzędników zebrała świetne recenzje i została zaproszony jesienią tego samego roku na prestiżowy festiwal Dialog do Wrocławia.
I nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozdzwonił się telefon, odezwali się dyrektorzy, którzy wcześniej nie mieli dla Klaty czasu. Tym razem jednak to reżyser odrzucał propozycje. Zdecydował się w końcu na Teatr Współczesny we Wrocławiu, dla którego przygotował adaptację "Lochów Watykanu" Andre Gide'a.
Dlaczego Gide?
- Opowieść o hochsztaplerach, żerujących na naiwności wiernych wydaje mi się nadzwyczaj współczesna: w Polsce też są ludzie, którzy wierzą w teorię spiskową i twierdzą, że nawet Papież jest masonem.
Wiara jest dla Klaty jednym z najważniejszych tematów. Do autorskiego przedstawienia "Uśmiechu grejpruta" we Wrocławiu wprowadził parę wiejskich śpiewaków, którzy wykonywali w finale starą, wielkopostną pieśń ludową. Był to ostry kontrapunkt do zdegenerowanego świata mediów.
- W Polsce temat wiary albo jest traktowany na klęczkach, albo trywializowany w antyklerykalnym kabarecie. Tymczasem mnie chodzi o tajemnicę, jaką zawiera w sobie religia - mówi Klata, powtarzając za jednym ze swych profesorów, Krystianem Lupą słowa o krzyżu, który każdy z nas ma wbity w osobowość. - To nie jest henna, którą się po sezonie zmywa i robi się na tym miejscu inny rysunek. Tego tatuażu nie można się wyprzeć.
Ale na kościelny kicz Klata nie może patrzeć. Woli pokazywać starcie wartości, niż ich apoteozę. Jego zdaniem czasem lepiej jest zburzyć porządek i zobaczyć, co się wydarzy, niż bezkrytycznie afirmować rzeczywistość.
- "Uśmiech grejpruta" wynikł z buntu, nawet błąd w pisowni słowa "grejprut" był zamierzonym protestem, czego nie rozumieją do dziś korektorzy z gazet, uporczywie poprawiający "grejpruta" na "grejpfruta" - mówi Klata.
Jego bunt nie wyczerpał się po sukcesie "Rewizora", nadal boli go rzeczywistość. Mówi, że kiedy emocje osiągną właściwą temperaturę, zacznie pisać. Na razie kupił sobie we wrocławskim lumpeksie mundur i nosi go na co dzień razem z irokezem na głowie. W ten sposob chce zamanifestować, że jest wojna. O tej wojnie mówi jeden z bohaterów "Uśmiechu grejpruta", Czempion w rozmowie ze swoim ojcem: "Tak na prawdę ja nie jestem bokserem, jestem wojownikiem. Walczę z guśnością, lenistwem i nadmierną jakością życia".
Ale niech was nie zwiedzie groźny wygląd dramaturga. Mundur, który nosi należy do najbardziej pokojowej armii świata - szwajcarskiej.
- Chcę tak zderzać postaci i postawy życiowe, żeby to było bolesne i efektowne. Coś się musi zdarzać, wybuchać, eksplodować - mówi Klata, poprawiając epolety.
[źródło: "Pokolenie porno"]
Justyna Łagowska - scenograf, aboslwentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie (1998 dyplom) w katedrze prof. Andrzeja Sadowskiego. Autorka scenografii do licznych przedstawień, w tym takich jak "Historia Jakuba" wg Wyspiańskiego w reżyserii PiotraCieplaka (1996, Teatr warszawskiej PWST), "Alpejskie zorze" Turriniego w reżyserii Rafała Sabary (1998, Teatr Dramatyczny w Warszawie), "Romeo i Julia" Szekspira w reżyserii Reinharda Simona (2000, Uckerkische Bühnen Schwedt), "Rewizor" Gogola (2003 Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu) i "Lochy Watykanu" Gide'a (2004, Teatr Współczesny we Wrocławiu) w reżyserii Jana Klaty.
Marcin Czarnik - aktor. Hamlet jest jego trzecim wcieleniem szekspirowskim po roli Antonia w "Dwóch panach z Werony" (warszawska Akademia Teatralna, 2000 rok) i Merkucja w "Romeo i Julii" (Teatr Miejski w Gdyni). Pracował z wieloma znaczącymi reżyserami, m.in. Krystianem Lupą, Maciejem Prusem, Piotrem Cieplakiem, Agnieszką Glińską i Pawłem Miskiewiczem. Zagrał w filmie "Ciało" Koneckiego i Saramonowicza. Ostatnio Lafcadio w "Lochach Watykanu".
asystent reżysera Cezary Rybiński / asystent scenografa Katarzyna Zawistowska / inspicjent Jerzy Gutarowski / sufler Julia Michalska/ kierownik produkcji Magda Raczek / rekwizytor Agnieszka Poroszewska / mistrzowie pracowni krawieckiej Brygida Szadkowska, Czesław Kasprzak /
dyrektor naczelny i artystyczny Maciej Nowak / kierownik literacki Paweł Demirski / kierownik muzyczny Andrzej Głowiński / kierownik techniczny Andrzej Drewniak / główny scenograf Bruno Sobczak / kierownik sceny Czesław Krok / kierownik działu dekoracji, brygadier sceny Krzysztof Puzio / pracownia fryzjerska i charakteryzacja Krystyna Winiarska / garderobiana Anna Serafin /
sprzedaż i rezerwacja biletów 301-13-28, 551-39-36, 94 72 * bilety@teatrwybrzeze.pl
Treść tworzona na podstawie materiałów prasowych organizatora.