Pałac Umarłych... jest odmienną od dotychczasowych realizacją teatru Ludwika Lubieńskiego.
To jakaś buda jarmarczna, w której smutne lecz nie pozbawione okrucieństwa żałosne manekiny odgrywają swoje tragikomiczne przedstawienia. Widowisko (realizowane w nietypowych przestrzeniach) oparte jest o technikę teatru lalek. Lalek - kukieł wielkości człowieka, a właściwie manekinów tworzonych i animowanych przez wykonawcę w trakcie przedstawienia, będącego kolażem sekwencji i obrazów. Spektakl ten - w swej formie - to przede wszystkim reminiscencje z wieloletniej działalności autora (teatr, malarstwo, poezja), ale również nawiązanie - poprzez własne doświadczenia i poszukiwania - do literatury i dramatu (B.Schulz, M.Maeterlinck). Pałac Umarłych, u kresu naszej ludzkiej wędrówki, to rzecz o nadziei narodzin człowieka dla życia i śmierci, dla siebie i drugiego człowieka, dla sztuki, dla teatru. To rzecz o nadziei narodzin z samotności wśród siebie i ludzi; samotności, którą tak bezwzględnie demaskują tu tworzone figury-demony, pozostające do końca obojętne na nasze próby porozumienia, nawet za cenę kolejnej zagłady. Świat to historia życia i śmierci. Pałac Umarłych ma swoje miejsce w tej historii. Wykonawca tego spektaklu "gra" tylko swoją Obecność. Obecność, która pozostając jedynie rolą... manekina, jest także, a może przede wszystkim nadzieją. Nadzieją wspólności teatru i życia, wspólności aktora i widza. Specyfiką tej realizacji jest materia teatralna złożona wyłącznie z przedmiotów "nieteatralnych" będących w zasięgu ręki twórcy, stanowiących - ze względów ideowych i formalnych - głównie pozostałość po zespołowych, aktorskich przedstawieniach jego teatru. To istotny warunek procesu tworzenia Pałacu Umarłych.
Nie jest to konwencjonalny spektakl, a raczej próba teatru, ciągłe przymierzanie się do jego stworzenia. Zostajemy zaproszeni do swoistego laboratorium na świadków rekonstruowania rzeczywistości po jakimś kataklizmie. Możemy wraz z autorem "wędrować" po scenie jak po cmentarzysku, szukając znaków życia; próbując choć na chwilę wskrzesić je we własnej wyobraźni. To sen. Widzimy powstające groteskowe, czasem melancholijne zjawy o zdeformowanych, nieokreślonych kształtach, które przemieszczane po scenie przez człowieka tworzą niepowtarzalną atmosferę, jakiejś żałosnej bajki o wielu naraz, pozornie dziwnych sensach. Sceny tego "cyrku" przemieniają się w wielopiętrową metaforę pokazującą w grze wyobrażeń sprawy człowieka i sprawy sztuki. Wszystko to oparte jest na wzajemnie sprzecznych, prostych na pierwszy rzut oka, banalnych wątkach. Niekończąca się seria przekształceń, przenikań, pokazuje metaforyczną siłę tych nieosobowych aktorów, których role- jak pisał B.Schulz - "będą krótkie, lapidarne, ich charaktery bez dalszych planów. Często też dla jednego gestu /.../ podejmujemy się trudu powołania ich do życia. Twory te będą prowizoryczne, na jeden raz zrobione". Oryginalnie dobrana (tu: znaleziona) muzyka dopełnia klimatu tego spektaklu-zdarzenia. Forma i materia widowiska, sposób oraz warunki realizacji, ze szczególna siłą ujawniają - niezależnie od zawartych treści - stosunek jego twórcy do otaczającej go rzeczywistości życia i współczesnego teatru; postawę pełną ironii i współczucia, szyderstwa i... fascynacji.
Specyfika teatru Lubieńskiego polegająca m.in. na prezentacji dzieł niejako "na surowo" i "w procesie" powoduje, że i Pałac Umarłych to jedynie wieczne oczekiwanie na właściwy spektakl, oczekiwanie, w którym być może objawia się... pełnia teatru.