PIOTR ZIOŁA
OLA BILIŃSKA / LIBELID
PIOTR ZIOŁA"Jeśli ktoś tak debiutuje, to aż strach pomyśleć, co będzie dalej? Jeśli Piotr Zioła pogubi się i przepadnie, to całe Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego powinno w ramach politycznej odpowiedzialności podać się do dymisji. Ale raczej do tego nie dojdzie. Zioła prowadzony jest bardzo roztropnie i mądrze. (...)
Czym Zioła tak zachwyca na "Revolving Door"? Przede wszystkim tym, z czego dał się poznać. Świetną barwą głosu, trochę łobuzerską, delikatnie szorstką jak drobnoziarnisty papier ścierny. Jeśli taki głos opakujemy w podane bez zbędnej egzaltacji i kompleksów aranże całymi garściami czerpiącymi z lat 60. i 70., dorzucimy do tego produkcję na naprawdę światowym poziomie, to otrzymamy właśnie TO. Czyli jeden z jaśniejszych debiutów ostatnimi czasy na polskiej scenie.
(...)
Słabych momentów nie ma "Revolving Door". To doskonale wyważona płyta. Kupuję ją w całości. Pal licho te chórki, jeśli są takie gitary, i skoro sekcja pracuje z takim feelingiem a klawisze rozlewają tak wyważone dźwięki, jakby miały zastąpić smyki (sprawdźcie tytułowy utwór). Mamy więc jedną z lepszych w tym roku płyt w Polsce, mamy jeden z najważniejszych debiutów i gigantyczny apetyt na więcej. Piotrze, nie spierdol tego."Artur Rawicz / CGM.pl
"Smakowita stylizacja na brzmienia z lat 50. i 60. Zioła czuje ten klimat. Parę lat temu błysnął w telewizyjnym talent show, śpiewając numer "Valerie" w wersji wylansowanej przez Amy Winehouse. Teraz na płytowym debiucie rozwija ten pomysł na siebie (jest tu nawet utwór "Amy", który brzmi momentami jak krewniak Niemenowskiego "Wspomnienia"). Głos ma zaskakująco dojrzały, niski, trochę zachrypnięty - w numerach balansujących na granicy doo-wopowej ballady, northern soulu i zadziornego rhythm and bluesa brzmi niesamowicie rasowo.
Kiedy śpiewa po angielsku, chwilami sprawia wrażenie polskiego Paolo Nutiniego; ale zapomnijmy o tym skojarzeniu - to po prostu nasz Piotr Zioła. Gdy sięga po polski tekst, robi coś jeszcze lepszego. Większość naszych artystów sięgających po brzmienia sprzed pół wieku ociera się o bigbitowo-knajpiany pastisz. Zioła brzmi raczej jak spadkobierca Polan - grupy, która jak mało która czuła wtedy w Polsce soulową konwencję. Na koncertach Piotra pod sceną kłębią się głównie popiskujące fanki. Mam nadzieję, że za bardzo się tym nie sugeruje - znakomity debiut to dowód, że Zioła jest stworzony do czegoś większego niż odgrywanie roli idola nastolatek." Robert Sankowski / wyborcza.pl / 6.05.2016
folk / reggae / world - koncerty w Trójmieście
OLA BILIŃSKA / LIBELID Ola Bilińska - śpiew, syntezator OP-1, gitara elektryczna, looper / Edyta Czerniewicz - wiolonczela, śpiew / Katarzyna Kolbowska - harfa, śpiew / Kacper Szroeder - trąbka, flugelhorn, śpiew / Michał Moniuszko - kontrabas, mandolina, śpiew
"Liebelid" to cykl pieśni miłosnych w języku jidysz opracowanych przez Olę Bilinska z towarzyszeniem zespołu doświadczonych muzyków z Gdańska, Warszawy i Sejn. Stanowi on kontynuację płyty "Berjozkele - kołysanki i pieśni wieczorne jidysz", wydana przez Żydowski Instytut Historyczny, która zdobyła tytuł Folkowego Fonogramu Roku 2014, przyznawany przez Program II Polskiego Radia oraz Folkowej Płyty Roku 2014 w konkursie portalu folk.pl. Projekt "Liebelid", rozwijający rozpoczęty z Berjozkele wątek nowoczesnych adaptacji muzyki żydowskiej w jidysz, miał swoją premierę w 2015 roku na finale festiwalu Nowa Muzyka Żydowska w Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie, a rok później został wydany nakładem Żydowskiego Instytutu Historycznego.
W tekstach pieśni wyraźne są wątki z obyczajowości żydowskiej, która silnie wpływała na życie uczuciowe i rodzinne członków społeczności: małżeństwa kojarzone, silne więzy rodzinne, obrazy z codziennego życia - takim, jakie było przed Zagłada. Z drugiej strony teksty takich poetów jak przyjaciółka Brunona Schultza Debora Vogel, czy Mojsze Lejb Halpern, obfitują w obrazy poetyckie o wymiarze uniwersalnym, w którym miłość nie mierzona jest czasem, obyczajowością i pochodzeniem. Są one wciąż zaskakująco świeże i aktualne, ujmują poczuciem humoru i delikatnością nastroju.
"W studiu do grupy muzyków znanej z poprzedniego albumu Bilińskiej, Berjozkele, dołączyły harfistka Kasia Kolbowska i wiolonczelistka Edyta Czerniewicz. Już w "Mamenju, lubenju" połączenie brzmień tych instrumentów z trąbką Kacpra Szroedera daje efekt nieziemski, a jeśli dołączyć do tego znaną jeszcze z Babadag słabość Bilińskiej do zapuszczania się w rejony starego 4AD (tutaj skojarzenia z Dead Can Dance wracają co jakiś czas) mamy obraz muzyki niosącej lirykę zawieszoną poza czasem, której powolne podziały rytmiczne odmierza kontrabas Michała Moniuszki. Autorka śmiało idzie w drony (kapitalny In der fincter), albo dokłada do katalogu archiwalnych także nowy motyw: tytułowy utwór napisany przez Raphaela Rogińskiego do tekstu dwujęzycznej przedwojennej poetki Debory Vogel. Wokalowo - dykcja z innej epoki i precyzja niczym u Josephine Foster. To duża, ważna, świetnie wymyślona i dopracowana płyta, której wartość wykracza poza rekonstrukcję zagubionych w przeszłości pieśni, często tradycyjnych, ludowych. To brawurowe ożywienie melodii i tekstów, których dziś już nikt nikomu by w innych warunkach nie zaśpiewał." Bartek Chaciński / Polityka
"W 2014 r. Bilińska wydała płytę "Berjozkele" z kołysankami w jidysz, a teraz "Libelid", zbiór pieśni miłosnych w jidysz. O uczuciach mówi się: nie wiem, jak to wyrazić, brak mi na to słów. Płyta o miłości stworzona przez Bilińską z poezji opisującej świat, który od ponad 70 lat nie istnieje, jest nowym słownikiem dla miłości napisanym w dawnym alfabecie. Bilińska stworzyła pięcioosobowy zespół muzyków grających na instrumentach akustycznych. To był tylko punkt wyjścia, bo zostali oni wykorzystani np. do śpiewania na kilka głosów. W dodatku tak jak na debiucie liderka sama sporo gra na gitarze i syntezatorach. Temat niby jest jaśniejszy, ale opowieść wciąż krucha i delikatna, momentami mroczna." Jacek Świader / Gazeta Wyborcza
Program:
G.20.00 / OLA BILIŃSKA / LIBELID
G.21.30 / PIOTR ZIOŁA