Spektakl walczy o nagrodę na tegorocznej edycji Sopockich Konsekwencji Teatralnych.
Mit o Orfeuszu i Eurydyce to symbol niekończącej się miłości, silniejszej nawet od śmierci, bo grecki heros, poeta i genialny śpiewak nie waha się wyruszyć do Hadesu, krainy umarłych i cieni, by odzyskać swą utraconą ukochaną. Na ogół wszystkie adaptacje mitu koncentrują się na Orfeuszu, redukując Eurydykę do roli swoistego trofeum i ozdobnika. Ale nie u Elfriede Jelinek, austriackiej skandalistki i feministki par excellence, i nie u aktorki Kamili Sammler, która swój monodram oparła na sztuce Noblistki Cienie. Eurydyka mówi. Godzinny monolog Eurydyki to potok słów kobiety, która, pokornie żyjąc w cieniu męża, całe życie milczała. Paradoksalnie dopiero teraz, w zaświatach, Eurydyka emancypuje się, uczy artykułować siebie i sama już tylko jako bezcielesny cień uwalnia się z cienia Orfeusza. Który święty nie był. Zaskakująca jest ta przewrotność. I powalająca huśtawka emocji, którą serwuje nam Kamila Sammler w scenografii jej autorskich zdjęć cieni i w dialogu z przez nią jak u Becketta puszczanymi z magnetofonu głosami, szeptami i skrawkami wspomnień. Trudno pozostać obojętnym na te intymne wyznania. Po takim świecie jeszcze chyba
nikt nas nie oprowadzał.
tekst: Elfriede Jelinek / wizualizacje: Sergiusz
Sachno / muzyka i dźwięk: Eryk Kotys / reżyseria,
scenografia, kostiumy, obsada: Kamila Sammler