Lider Lao Che od pewnego czasu wspominał o solowym albumie. I słowo ciałem się stało. "Antyszanty" (...) to album w pełni solowy. Autorski. Spięty nie ograniczył się do przygotowania tekstów i muzyki, tylko całość w zasadzie sam nagrał (nie licząc ukulele i akordeonu) i w większości wyprodukował. W efekcie otrzymujemy bardzo spójne dzieło.
muzyka alternatywna - koncerty w Trójmieście
Hubert "Spięty" Dobaczewski - muzyk, kompozytor, poeta, filozof, satyryk, prowokator i żeglarz - przedstawiać go nie trzeba. Wraz z zespołem Lao Che, którego jest kapitanem, stał się niekwestionowanym liderem polskiej sceny alternatywnej. W końcu jednak przyszedł czas, by spróbować się również jako sternik, bosman i zwykły majtek w jednym, by bez oddanych kompanów, zmierzyć się z niespokojnym ogromem oceanu dźwięków. Efektem tego rejsu jest solowy debiut, album koncepcyjny "Antyszanty" (2009). Niech sceptyków knajpiano-szantowych, a są i tacy, nie odstrasza ten tytuł. Uznajmy, że jest to nowy gatunek muzyczny - Anty'n'Anty. Powiedzieć, że żeglarskie pieśni są wyłącznie punktem wyjścia dla dalszych eksperymentów to tak, jakby nic nie powiedzieć. Spięty pewną ręką prowadzi swój okręt, nie unika niebezpiecznych wód i z wrodzoną sobie pewnością wierzy, że żadne ograniczenia gatunkowe nie istnieją. Baksztagiem umocnił gitary i minimalistyczny puls, folkowe i elektryczne naleciałości, a całość okrasił siarczystymi tekstami, udowadniając tym samym, że nie straszne są mu nawet najgorsze sztormy. Obrazu morskiego wygi dopełnia wizerunek sceniczny artysty - sam obsługuje wszystkie instrumenty, jako szalony multiinstrumentalista i prawdziwe one-person show.
trwarszawa.pl
Oto więc Spięty zabiera nas w rejs. Choć sporo czasu spędzimy na poszukiwaniu tanich barowych uciech na lądzie, bo w końcu "nie ma to jak gorąca cipka i jeden głębszy" w "Opuszczonych portach". Jak już znajdziemy się na morzu, to będziemy mieć masę czasu na przemyślanie życia i śmierci. No, ale o zabawie nie zapomnimy, w końcu za morski wysiłek się ona należy, a śmierć - cóż - "jak chłop nie je miętki, nie gamoń, nie pizda, to na przemijanie chłop takowy gwizda". W szale zabawy wszystkim zażyczymy "Mele kalikimaka!". I w sumie, "kurde, szkoda, że Cię tu dzisiaj z nami nie ma". Tak, Spięty jak zwykle bawi się słowem i tematyką, mieszając niby poważne przemyślenia z rubasznym i jurnym humorem, wszystko to zalewając ironicznym sosem. Satyra króluje. Za to muzycznie bez fajerwerków - co nie oznacza, że źle. Ascetyczne aranżacje, łączące dźwięki instrumentów (głównie gitara i bębny, ale też ukulele, tamburyn, akordeon) z delikatną elektroniką. Wraz z warstwą werbalną daje to bardzo ciekawy klimat - czasem naprawdę czujemy się, jakbyśmy oczekiwali na rejs w jakiejś portowej spelunie. Daleko tu raczej do szant (może oprócz "Haba haba i ding ding dong"), widać, że to jedynie była inspiracja. Jakąkolwiek dynamikę usłyszymy w "Ma czar karma" i "Kalikimaka". Ciekawostką są też rytmy reggae w zamykającym album "Szkoda". Debiut solowy Spiętego wypada znakomicie. Z każdym kolejnym przesłuchaniem płyty w takiej ocenie się utwierdzam. Choć brak tu rozbudowanych aranżacji, to słowa rekompensują wszystko. Tekstów tych nie słucha się lekko i bezrefleksyjnie - zmuszają do myślenia; a najlepsze jest to, że ciągle można w nich odkryć nowe smaczki. Jak dla mnie: jeden z najlepszych albumów tego roku.
Marcin Szczepanek uwolnijmuzyke.pl