W 1980 roku, kiedy działalność rozpoczynał zespół The Legendary Pink Dots, świat nie słyszał jeszcze o płytach CD. U szczytu popularności były kasety magnetofonowe i zestawy stereo, winyle nie traciły na popularności, ale ich okładki stały się wyjątkowo paskudne.
Był to czas globalnego napięcia wytworzonego przez Stany Zjednoczone Ameryki i Związek Radziecki, znany w historii jak "Zimna wojna". Komputery były wielkie, ciężkie i powolne. Muzycy The Legendary Pink Dots nagrywali się na kaseciakach w domu ponieważ wynajęcie studia było zbyt drogie. Ten wczesny materiał był wyjątkowo surowy i psychodeliczny, nie był ani odrobinę popularny.
Po trzydziestu latach Holendrzy wciąż nagrywają. Ich muzyka dostępna jest w internecie (legalnie i nielegalnie), na kompaktach, DVD, winylach, a nawet w dalszym ciągu na taśmach magnetofonowych. Ameryka i Rosja wciąż sprzeczają się, co jednak nie odstrasza Pink Dots od koncertowania na terytorium obydwu państw. Ludzie podłączają swoje iPody do samochodowych zestawów stereo, słuchają muzyki tkwiąc w korkach.
Można ich kochać albo nienawidzić, ale nie można przejść obok ich muzyki obojętnie. Krytycy mogą ich nazywać bandą podstarzałych hipisów nie mających nic wspólnego z rock'n'rollem, być może mają rację. Mimo to niezwykłe teksty Edwarda Ka'Spela i unikalna muzyka Dots sprawiają, że od trzech dekad wciąż jest głośno o tej wyjątkowej ekipie artystów. A jeśli chodzi o rock'n'roll to czy właściwie jest? Każdy może tańczyć do melodii Pink Dots, mogą mieć industrialny dźwięk brzmiący jak wprost z fabryk Ditroit albo spokojną, nastrojową nutę niczym delikatny wiatr na Wenus.
The Legendary Pink Dots przybywają wolni od granic. Bez religii i bez eskapizmu. Przybywają dokładnie tacy, jacy są i liczą na taką samą publiczność.