Kiedy zaczynamy nagrywać nowy album, ludzie zawsze pytają o to, jak będzie brzmieć nowa płyta. Dyskusja o muzyce, która jeszcze nie istnieje, jest prawie niemożliwe, jednak zaczynając pracę nad naszym szóstym krążkiem, miałem już pewien dobry pomysł. Ujmując to jak najprościej - "Observator" miał być naszą płytą z Los Angeles. A przynajmniej, taki koncept kiełkował w mojej głowie.
18:00 - otwarcie klubu
19:00 - THE SUNLIT EARTH /PL/
19:50 - THE LOLLIPOPS /PL/
21:00 - THE RAVEONETTES /DK/
23:00 - Afterparty: TWIN PRIX / ADAM FAZ / MAD / wstęp wolny/
muzyka alternatywna - koncerty w Trójmieście
Chociaż uwielbiam Nowy Jork, inspirujący mnie swoim hałasem i chaosem, to magia zachodniego wybrzeża zawsze bardzo silnie działała na Raveonettes. Większość materiału z naszego debiutu - "Whip It On"- zostało napisane podczas mojej pierwszej wizyty w mieście Aniołów. Była tam zresztą piosenka - "Pretty in Black" - nazywana Odą do LA, a poza tym, jak większość ludzi wie, Sharin obecnie nawet zamieszkała tam na stałe. Kiedy zaczęliśmy pracę nad tym albumem, okazało się, że nie jesteśmy w stanie oprzeć się sile przyciągania ciepłego Pacyfiku. Dodatkowo, cały czas słuchałem the Doors, co tylko podkreślało kuszący urok zachodzącego słońca. Chociaż jestem bardzo dumny z poprzedniego krążka - "Raven in the Grave" - to przypominał on trochę soundtrack do jeszcze nie nakręconego filmu. Musieliśmy się porządnie wysilić, aby nagrać ten album, jednak i tak chciałem wrócić do takich kompozycji, jakie świetnie wychodziły the Doors na ich najlepszych singlach. Zazdroszczę im też, jak dobrze potrafili oddać ducha LA w swoich piosenkach; słuchanie the Doors zawsze przywołuje na myśl obrazy związane z Jimem Morrisonem, bądź grupą nagrywającą w domu Raya Manzarka na plaży. To bardzo sugestywne uczucie, i chciałem je jakoś wydobyć. Podróż na zachód wydawała się najlepszym sposobem na to, aby to osiągnąć.
Szczerze mówiąc, chciałem też wyjechać na trochę z Nowego Jorku, bo zacząłem odczuwać pewien dyskomfort. Ubiegłego lata miałem kontuzję pleców i rehabilitacja okazała się bardzo ciężka. To paskudne uczucie, kiedy jest się młodym i nie można założyć skarpetek bez dojmującego uczucia bólu. W zasadzie człowiek ma wrażenie, że jest już przeterminowany. Kiedy pewne sprawy, które uważamy za proste i oczywiste, przychodzą z wielkim trudem, to nie pozostaje to bez wpływu na naszą psychikę. W końcu zdiagnozowano u mnie kliniczną depresję, nakazano skończyć z piciem i zalecono ćwiczenia fizyczne oraz utrzymywanie częstszych kontaktów osobistych. Nawet mi się to udało realizować przez krótki okres czasu. Jednak wraz z nadejściem świąt Bożego Narodzenia mój stan się ponownie pogorszył. W okolicach Nowego Roku powiedziałem dość, i postanowiłem wyjechać na plaże zachodniego wybrzeża. Uważałem, że kalifornijskie powietrze pomoże mi wytrzeźwieć i skoncentrować się na komponowaniu. Myślałem, że może i ja spotkam tam piękną rudowłosą muzę o imieniu Pamela.
Niestety, wszystko co znalazłem to strach i rozpacz, straszną samotność, powodującą że zacząłem przyjmować jeszcze więcej różnych, dziwnych środków. Nie mogłem się skoncentrować, a inspiracja gdzieś się ulotniła, jeśli w ogóle była obecna. Całkowicie opanowało mnie uczucie niepokoju. Sharin parę razy przyszła do hotelu, aby pogadać o nowej płycie i posłuchać paru pomysłów, które zdążyłem napisać, ale oprócz kawałka "Til the End" (z tego okresu to jedyny koncept, znajdujący się na nowym albumie), nie byliśmy w stanie w ogóle wymyślić, jaki kształt ma mieć przyszła płyta. Planowałem spędzić tam osiem dni, a wyjechałem już po czterech.
Paradoksalne jest to, że jak dotąd podróżowałem, licząc na odnalezienie duchów z przeszłości rock'n'rolla, podczas gdy tak naprawdę potrzebowałem kipiących energią istot, żyjących tu i teraz. Po znużeniu, jakie odczuwałem na plażach, wezwałem taksówkę i rzuciłem się w wir Hollywoodu. Następne cztery dni spędziłem pijąc, jedząc, rozmawiając i przesiąkając życiem napotkanych ludzi. Tak było zawsze - wiele z moich pomysłów pojawiało się podczas takich wypraw. Upijam się i miewam olśnienia - wtedy to robię notatki, zapisując przychodzące do głowy koncepty. Następnego dnia staram się uporządkować to, co chaotycznie pojawiło się poprzedniego dnia. Kiedyś wyczytałem, że Lars von Trier wymyśla swoje filmy w podobny sposób. Idzie do domu, upija się, zaczyna pisać, a wszystkie poprzednie zahamowania gdzieś znikają. Ja funkcjonowałem podobnie, jednak musiałem przejść długą drogę, aby to sobie ponownie uświadomić.
Po powrocie do Nowego Jorku, smutne piosenki o nieodwzajemnionej miłości i straconych nadziejach przyszły z lekkością motyla. To sprawia, że "Observator" jest piękny w brzmieniu, a jednocześnie ponury i smutny w głębi. Przypomina niejako niebiański sen, który - jak powoli sobie zdajemy sprawę - odbywa się w piekle. Życie ludzi, których napotkałem, zostało także wplecione w moje piosenki. "She Owns the Streets" na przykład jest o nowojorskiej tancerce ulicznej. Zauważyłem ją, jak tańczyła pomiędzy taksówkami i przerażonymi przechodniami. Mój kumpel nas przedstawił i tak zostaliśmy przyjaciółmi. W 20 minut napisałem kawałek o upadkach i wzlotach osoby postrzeganej jako ćpunka i wariatka, tylko dlatego, że miała odwagę nie poddać się powszechnym konwenansom i konformizmowi. Odosobnienie to cudowna sprawa, ale uniemożliwia skorzystanie z tego typu inspiracji. Czasem, aż boję się pomyśleć, ile takich doznań mógłbym utracić, gdybym został sam ze sobą na kalifornijskiej plaży.
Jak się jednak okazało, LA znalazło swoje miejsce na albumie. Aby nagrać "Observatora", razem z Sharin postanowiliśmy spędzić tydzień w legendarnym Sunset Sound Studios, gdzie the Doors wyprodukowali wiele ze swoich klasyków. To właśnie tam można powiedzieć, że przed naszą grupą pojawiły się nowe wymiary. Piosenka "Observations" jest ważna w tym znaczeniu, że po raz pierwszy wykorzystaliśmy pianino, i wydobywane z niego cudowne, zarazem mroczne, dźwięki. Od razu zdaliśmy sobie sprawę, że było to coś, co wymaga dalszego rozwinięcia. Dlatego też, pianino pojawia się na "You Hit Me(I'm Down" i "Young and Cold too". Pomimo tego, ciągle należy traktować "Observator", jako przede wszystkim gitarowy album. W "Raven in the Grave" dużą rolę odgrywały syntezatory, więc tym razem postanowiliśmy to zrekompensować wielowarstwowymi partiami gitarowymi. Dodatkowym plusem była ponowna współpraca z Richardem Gottehrerem (Blondie, Go-Gos, Richard Hell), z którym rozstaliśmy się po "Pretty in Black". Był dla nas kimś w rodzaju mentora, a jego obecność w studio z pewnością dodała nam pewności siebie, co przełożyło się na jakość kompozycji.
W sumie, nagranie "Observatora" zajęło nam siedem dni, i w tym znaczeniu jest to najszybciej i najłatwiej wyprodukowany album, jaki wyszedł spod naszej ręki. Z drugiej strony, doprowadzenie się do stanu, umożliwiającego komponowanie piosenek zajęło mi kilka traumatycznych miesięcy. Bardzo długo szukałem natchnienia i drogi, którą moglibyśmy podążać w przyszłość. Podróżowałem przez tysiące kilometrów, aby odnaleźć to uczucie, doświadczając przez cały czas wszelkich możliwych stadiów szaleństwa. Nie zdawałem sobie sprawy, że przyszłość Raveonettes zależy od otaczających mnie ludzi, wydarzeń i relacji międzyludzkich. To nie jest LA album, to nie jest nawet nowojorski album. To tak naprawdę to zbiór spostrzeżeń i obserwacji. Nauczyłem się, że prawdziwe życie jest wszędzie.
Sune Rose Wagner,NYC Czerwiec 2012.
SUPPORTY:
Support: The LOLLIPOPS wymykają się jednoznacznemu określeniu i przypisaniu do jednego gatunku. Nie oznacza to bynajmniej muzycznego bałaganu i niezdecydowania. Właśnie zdecydowane trzymanie się swojego własnego klimatu cechuje The LOLLIPOPS. Ten klimat to z jednej strony gitarowe granie, czerpiące garściami z klasyki alternatywy, a z drugiej strony niemalże filmowe napięcie i niepokój w melodyjnych, ale niekoniecznie wesołych piosenkach. Utwory The LOLLIPOPS niekiedy przypominają pocztówki z amerykańskich przydrożnych barów, kiedy indziej to porywające szlagiery z młodzieżowych potańcówek, a także to są utwory, które ze zwiewnej melodii przechodzą w gitarowy zgiełk.
Po wydaniu debiutanckiego albumu i zagraniu serii koncertów z tym repertuarem, zespół zajął się przygotowaniem materiału na drugi studyjny krążek. Nowe utwory są jeszcze bardziej zróżnicowane, poszukujące i eksplorujące inne obszary rock'n'rollowej muzyki. Większe skupienie na rytmie piosenek powoduje, że stały się one bardziej emocjonalne, niemalże intymne, ale nadal z pazurem, do którego są przyzwyczajeni fani The LOLLIPOPS.
Grupa powstała w 2008 r. w Olsztynie. Dzisiaj zespół to: Kasia STASZKO (śpiew, klawisze), Jacek RUCZKO (gitara), Romek BAŁTUSZKA (gitara, klawisze), Jakub ROSZKIEWICZ (bas), Wojciech ZAMARO (perkusja).
www.youtube.com/watch?v=gOG-1JLZVn4support:
The Sunlit Earth The Sunlit Earth pochodzą z zapomnianego i w dodatku najzimniejszego miasta w Polsce - Giżycka. Formacja powstała jako akt samoobrony w obliczu nadchodzącej najokrutniejszej zimy stulecia. W celu ochrony rodzin, przyjaciół i przypadkowych osób członkowie zespołu skomponowali kilkanaście rozgrzewających krew w żyłach utworów, które od tamtej pory skromnie, lecz uparcie prezentują na scenach dla przyjemności i dobra publiczności.
The Sunlit Earth grają alternatywny rock - w ich muzyce słychać drapieżne, nowojorskie brzmienie przywołujące skojarzenia z wczesnym The Strokes, połączone z melodyjnością i młodzieńczą energią charakterystyczną dla niezależnej sceny brytyjskiej.
Mimo, że dział a od niedawna, zespół może pochwalić się wyróżnieniem na Festiwalu Fama, pierwszym miejscem w przeglądzie festiwalu Metropolia Jest Okey 2012, zwycięstwem w drugiej edycji Muzycznego Ugięcia oraz zaproszeniem do najnowszej edycji Męskiego Grania (koncert finałowy w Żywcu, sierpień 2013).
Obecnie zespół najaktywniej udziela się na trójmiejskiej scenie muzycznej. W lutym 2013 wydali pierwszą EPkę There's Something in the Air nakładem wytwórni Nasiono Records.
The Sunlit Earth to: Maciej Minikowicz (wokal, gitara), Maciej Komisarczyk (perkusja), Michał Prażmo (gitara basowa, wokal), Paweł Idek (gitara).