stat
Impreza już się odbyła
PATRONAT

5 - 30 listopada 2024, g. 9:00 - 18:00

Wstęp wolny

22 czerwca 2024 - 9 lutego 2025, g. 18:00

bilety 15 zł
ulgowy 7 zł
W ramach 4. Bałtyckich Spotkań Ilustartorów Nadbałtcykie Centrum Kultrury i Akademi Sztuk Pięknych zapraszają na niezwykłą wystawę rysunków i rzeźb Józefa Wilkonia.

Józef Wilkoń to wybitny malarz, grafik, rzeźbiarz i ilustrator książek. Laureata wielu prestiżowych nagród, cenionego w Polsce i zagranicą. Artysta ma w dorobku ponad 200 książek wydanych w Polsce, głównie we Francji, Szwajcarii, Niemczech i Japonii.

Wystawa odbwya się w Galerii NCK oraz Auli ASP w godzinach 10.00 - 18.00

W 1956 roku skończyłem studia malarskie. Nastąpiło wtedy wielkie zamieszanie. To był ferment, który przyniósł korzyści, ale narobił też sporo zamętu i szkody. Wszystko to, co działo się na Zachodzie, wszystkie najnowsze tendencje, począwszy od taszyzmu przez informel czy art brut, w niebywały sposób odcisnęły piętno na młodych artystach. Ciśnienie było tak duże, że to, co w nich tkwiło, w ich umiejętnościach i talencie, zostało sparaliżowane. Potem się to jakoś uspokoiło. Wielu ludzi mogło się przecież rozwijać w sposób naturalny, bez konieczności obalania zasad. Gdy na przykład patrzę na swoje pejzaże z liceum, kiedy malowałem u rodziców w ogrodzie na wsi, i widzę, co umiałem wówczas, to dochodzę do wniosku, że gdybym to kontynuował spokojnie, mogłoby się z tego narodzić wiele ciekawych rzeczy. Bez ciśnienia i po swojemu. Po studiach musiałem się przenieść do Warszawy, ponieważ założyłem rodzinę. A utrzymanie rodziny z malarstwa w okresie wielkiego zamieszania, kiedy jeszcze nie było wiadomo, co się z tego wykluje, było bardzo trudne. Wykorzystałem więc to, czego się nauczyłem i co miałem w zanadrzu, czyli dużą łatwość rysunku, i zająłem się ilustracją. I wsiąkłem w nią, bo to była pułapka. Początkowo mi się wydawało, że zrobię trochę ilustracji, zarobię i wrócę do malarstwa, ale to było mylące, bo gdy się wchodzi do świata ilustracji, gdy staje się przed prawdziwymi trudnościami, okazuje się, że wszystko nie jest takie proste. Rzecz wygląda tak: robi się pierwszą książkę, widzi się błędy, chce się zrobić następną, lepszą, no i to jest właśnie ta pułapka. Początki polegały na tym, że urzekło mnie igranie z plamą. Wszystko musiało się kotłować. Moczyłem papier i malowałem po nim, zużywałem baniaki wody. Potem to wszystko wykorzystywałem w książkach. Po prostu zacząłem uprawiać w książce malarstwo. W pewnym momencie trochę przegiąłem. Doskonale wiadomo, ze książka jest jednak książką i że trzeba ją postrzegać jako graficzną całość - zarówno typografię, jak i ilustracje. One muszą się zmieniać jak w filmie, dlatego montowanie obrazów bez przerw i w dużej skali jest nadużyciem. Ale musiałem się nasycić, udowodnić, że do ilustracji można mieć taki sam stosunek, jaki się ma do obrazu na płótnie. Potem dopiero zacząłem myśleć: "Kolego, spokojnie, książka jest jednak książką". Nie można bez przerwy kreować chaosu.

Rzeźbię od wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Przyjechała do mnie niemiecka rodzina z dziećmi i bawiliśmy się rzeźbieniem dla zabicia czasu. Z prawdziwą rzeźbą nigdy nie miałem nic do czynienia. Wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, że będę rzeźbiarzem (jeżeli w ogóle nim jestem). Mogę powiedzieć, że obowiązkowe prace na akademii nigdy mi nie wychodziły. Każda rzeźba z gliny rosła mi w oczach, nie umiałem zachować proporcji. Potem okazało się, że nie wychodzi mi rzeźbienie metodą dodawania, ale gdy zacząłem odejmować, pojawiły się efekty. Prawdopodobnie na tym polega związek mojej rzeźby z ilustracją. Ona także powstaje pod wpływem redukcji. Tak więc rzeźba w jakimś sensie jest jej kontynuacją. Zresztą, moje ilustracje przestrzenne często fotografuję z przodu, niczym płaskorzeźby, jakby zostały namalowane. Jeśli chodzi o formę, koncepcję ruchu w ilustracji, wszystko to były moje pomysły. A jeżeli nawet do czegoś sięgałem, to do malarstwa japońskiego, chińskiego oraz do tych tradycji, w których idea tworzenia formy za jednym pociągnięciem pędzla realizowała się najpełniej. A jeżeli mówić o polskim malarstwie, to fascynował mnie ruch pędzla Michałowskiego. W mojej ilustracji nie ma nic statycznego, wszystko musi biec, pędzić. Moim głównym zadaniem było zawsze oddanie ruchu, rytmu. Zabawa w ruch materii, w to rozlewanie plamy i kontrolowanie przypadku, to również moje osiągnięcie, wynikające stricte z doświadczeń i warsztatu. Wpływ artysty na artystę nie polega zresztą tylko na zapożyczeniu. Czasem coś się bierze i przetwarza. Na tym polegała cała tajemnica osobowości Picassa. Gdy Braque zrobił coś dobrego, Picasso natychmiast robił to samo, ale po swojemu. To jedna strona medalu. Druga polega na czymś innym, znacznie chyba subtelniejszym. I to w dużej mierze dotyczy mnie. Zachwyt nad czymś cudzym jest dla mnie zastrzykiem energii. Po prostu jeśli widzę coś pięknego, tym bardziej sam chcę zrobić coś pięknego. To trwa do dziś.

Z tekstu do katalogu
Oprac. Janusz Górski

Przeczytaj także