obowiązuje selekcja.
ALIEN AUTOPSY
Wszystko zaczęło się zimą 2003 roku w Poznaniu, kiedy to David Leonard (gitara) i Brian Dixon (wokal) podzielili się swoimi twórczymi zasobami i napisali zestaw trzech piosenek, których premiera odbyła się w poznańskim Zamku. Jeden z kawałków z pierwotnego setu, „Abducted” do dziś pozostaje mocnym faworytem w repertuarze Alien Autopsy.
„Ten koncert to była tylko zabawa, nic więcej – mówi Leonard – nigdy bym się nie spodziewał, że zespół będzie istniał tak długo”.
Dołączenie Jamesa Shanahana (gitara) i jego maszyny perkusyjnej na początku 2005 roku pomogło wzmocnić brzmienie zespołu.
„Nie miałem pojęcia w co się pakuję. Nie grałem w żadnym zespole od lat. Hobby, myślałem, nic więcej” – wspomina.
Nowo wyrzeźbione rockowe piosenki, będące pod ścisłą kontrolą perkusyjnego tła trzęsły posadami poznańskiej „rezydencji” zespołu, o każdej porze dnia i nocy.
„Nie nazwałbym tego najbardziej idealnym miejscem do mieszkania, bo nie mieliśmy tam nic, ale to tam właśnie narodziła się inspiracja. Nasze życie i ludzie wokół nas” – dodaje Leonard.
Uzależnienie Alienów od syntetycznego basu zmieniło się z chwilą, kiedy to Steve Sibbald (bas)niechętnie bo niechętnie, ale dołączył do załogi.
„Myślałem, że są nienormalni, kiedy zaprosili mnie do siebie. Podłoga była rozwalona, nie było mebli ani ciepłej wody. Obserwowałem Jamesa „robiącego pranie”, tzn. sypiącego sproszkowane mydło na swoje ciuchy leżące na podłodze i lejącego na nie wodę. Jedli z tego samego talerza i myli zęby tą samą szczoteczką. Żyli jak świnie” – mówi Sibbald.
Szeregi bandu zostały uzupełnione chwilę później, kiedy to wkroczył w nie Dave Quail (perkusja) i zastąpił starą wysłużoną Electribe Er-1. Kompletny rock’n’rollowy zespół był uformowany.
„Kupiliśmy mu używaną perkusję PolMuza, w którą walił tak zajadle, że rozwalił ją już na pierwszym koncercie”.
„Nie mam pojęcia co stało się z tą perkusją” – wspomina Dave.
Zespół zaczął grywać regularne koncerty w wielu alternatywnych klubach i barach Poznania. Shanahan uciekł nawet ze szpitala, ubrany w sam szlafrok i klapki, żeby tylko dotrzeć na jeden z koncertów.
„Musiałem tylko wymknąć się z oddziału i dostać do windy. Na zewnątrz już czekała taksówka. To stało się później inspiracją do napisania ‘Rip Out The Drip’” – rozrzewnia się Shanahan.
Monstrualna osobowość sceniczna Dixona rekompensowała jego, nazwijmy to, „niezbyt idealny sposób wokalnego wyrazu”, a brzmienie zespołu, które można by opisać jako coś na kształt electro punk / country, potrafiły zadziwić niejednego.
Tak było też podczas koncertu, który zagrali jako support przed pewnym bardziej znanym polskim zespołem w Klubie Kukabara. To wtedy Alien Autopsy umocnili swoją pozycję jako prawdziwi muzycy na lokalnej scenie.
„Wszystko zdawało się składać do kupy tego wieczoru. Zdecydowaliśmy się zagrać nasz najmocniejszy zestaw, bez względu na to jak długi miałby być. Wyszło jakieś trzydzieści pięć minut, ale byliśmy z siebie dumni i czuliśmy się z tym świetnie. Publika była zachwycona” – mówi Steve.
Jednak szykowały się niespokojne czasy dla zespołu. Dixon złożył swoją rezygnację, a Quail musiał wracać do rodzinnej Irlandii. Podwójny cios!
Potrzebny był nowy pałkarz...i tu jak na zawołanie pojawił się Michał Młodnicki.
„Znałem chłopaków z Dragona, ale nie byliśmy kumplami. Prawdę mówiąc, myślałem że to dupki. Zaryzykowałem jednak, kiedy poprosili mnie, żebym z nimi grał” – mówi Michał.
Nabycie nowego perkusisty zbiegło się ze znalezieniem nowej przestrzeni do prób i koncertów w pubie Brogans. Modernizacja sprzętu podniosła ich morale i wyostrzyła brzmienie. Leonard i Shanahan dzielili się odpowiedzialnością za wokale, podczas gdy spółka rytmiczna Sibbalda i Młodnickiego miała okazję, by też coś razem urodzić.
Brzmienie Alien Autopsy zaczynało się doszlifowywać i formować w coś, co można by określić mianem klasycznego brytyjskiego punk rocka, chociaż ich umiejętność do zapożyczania stylów z wszystkich generacji i gatunków muzycznych sprawia, że to co tworzą jest wciąż świeże.
Z biegiem czasu ich koncerty zaczynały się przekształcać w dwugodzinne słodkie szaleństwo, którym raczyli publiczność już nie tylko Poznania, ale i innych miast.
Rock’n’roll nie był jednak zarezerwowany tylko dla sceny. Podczas drugiego dnia koncertowego weekendu w Krakowie, Leonard wchłonął troszeczkę zbyt mocno tamtejszą gościnność i... zaginął, przyprawiając wszystkich o niemałe nerwy, tylko po to by odnaleźć się w jednym z poznańskich lokali dwa dni później.
Klasyczny występ w wykonaniu Alienów podczas poznańskich Juwenaliów miał swoją kontynuację w formie nawet bardziej klasycznego występu w strefie dla VIP-ów, gdzie darmowy bar był rytualnie osuszany do ostatniej kropli przez zespół i jego przyjaciół.
„Nie jestem pewien, czy pozostałe zespoły wiedziały dokładnie co się dzieje. Nie jestem pewien, czy my wiedzieliśmy co się dzieje. To było jak podwójna whiskey z colą, i jeszcze jedna, i jeszcze jedna… Miejmy nadzieję, że zaproszą nas znowu za rok” – mówi z obawą Steve.
Niestety, Shanahan złamał nadgarstek na krótko przed jesiennym sezonem koncertowym. To nie przeszkodziło jednak zespołowi w jego koncertowych planach. Przystosowali się do sytuacji, dokoptowując do składu Jarka Krawczyka (gitara) i umieszczając czasowo upośledzonego instrumentalnie Shabahana na pozycji frontmana. Nawet w tych nadzwyczajnych okolicznościach, chłopaki nie mieli najmniejszego problemu, żeby jednogłośnie wygrać eliminacje na Mayday Rock Festival w Głogowie.
„Nie wierzymy w odwoływanie koncertów, to nie dla nas. Zrobiliśmy to, co musieliśmy zrobić, żeby jakoś przetrwać, i zadziałało” – dodaje James.
W międzyczasie tych wszystkich turbulencji, przygód i ekscesów udało się chłopakom stworzyć ich debiutancki album.
Ta punkowo-rockująca, skoczna, wymuszająca mniej lub bardziej skoordynowane ruchy ciała i głowy muzyczna podróż poprzez całą gamę zebranych wspólnie doświadczeń opowiada i pięknie podkreśla dotychczasową historię zespołu.
Miłość („Honda”), sex („Russian Graffiti”), samoloty wojskowe („F16”), samochodowy romans („340”), to tylko niektóre z tematów, jakimi zajmują się Alien Autopsy na swoim debiutanckim i jakże ważnym dla nich albumie.
Wiosna 2008 zapowiada się zatem dla zespołu intensywnie i pracowicie. A to za sprawą rozpoczynającej się polskiej trasy promującej ich pierwsze dziecko. Zapytany o to czego można po niej oczekiwać, Leonard odpowiedział:
„This isn't kids TV, this is rock'n'roll. We don't pull any punches, we're here to rock”.
www.myspace.com/alienautopsypoznan
ŻELKI - to poznański zespół założony w 2006 roku. Jego członkowie określają się mianem „herosów komercyjnego undergroundu”, co dobrze oddaje klimat ich twórczości. Połączenie muzyki z pogranicza rocka, funky, jazzu, reggae i szeroko rozumianej alternatywy zderzone jest z zabawnymi, choć często głupawymi tekstami. „Skoro Michał Wiśniewski napisał głupie piosenki i kupił sobie samolot – my napiszemy głupsze i kupimy rakietę” - tłumaczą muzycy.
I tak podczas koncertów usłyszeć można jazzową opowieść o Alfredzie szukającym
sztucznej szczęki, popową balladę o uzależnieniu od pasztetu, czy pieśń o Romanie obcinającym w tramwaju paznokcie, utrzymaną w rytmie reggae. A wszystko w konwencji popkulturowego muzycznego show rodem z festiwalu w Sopocie i MTV.
Zespół przygotowuje właśnie debiutancką płytę pt: „Przeboje Lata”, której premiera zapowiadana jest na wiosnę 2008.
Żelki koncertują w składzie:
- Jarek Krawczyk (gitara, wokal)
- Michał Kluga (perkusja,wokal)
- Franek Sterczewski (gitara basowa, wokal)
- Michał Kmieciak (instrumenty klawiszowe)
www.myspace.com/herosi