2015-05-23 05:47
Oto egzemplarz teatru przyrodniczego. Na umieszczonym na scenie niedużym ekranie przez większość czasu pokazywane są sceny z życia owadów. Jednak ciekawsze w tym spektaklu są sceny z życia ludzi, ci jednak wydają się
Oto egzemplarz teatru przyrodniczego. Na umieszczonym na scenie niedużym ekranie przez większość czasu pokazywane są sceny z życia owadów. Jednak ciekawsze w tym spektaklu są sceny z życia ludzi, ci jednak wydają się prowadzić równie owadzie, nieświadome, bezmyślne życie. Pod przewodnictwem miejscowego księdza niczym mrówki pracują nad budową pomnika swojej potronki, który swoją wielkością mógłby konkurować z Egipskimi piramidami. Bohaterzy to głównie górnicy z pobliskiej kopalni, uwaga skupia się jednak mocno na kobietach (co ciekawe te reżyser pozbawił obuwia czym być może chciał je upodobnić do niewolnic choć faktycznie podkreślił ich seksualność). Mamy więc i "górnicze" rodzinki, mężów - głowy rodziny, ich żony. Jest w jednej z nich córka sztygara i jej brat.
Sceny stroszących się mężczyzn i traktowanych przez nich z lekceważeniem kobiet przewijają się przez całe przedstawienie. Nietrudno się domyślić, że kopalnie jako miejsca ciężkiej pracy fizycznej to oazy kultury patriarchalnej (podobnie zresztą jak wojsko czy kościół) . Dla kobiet miejsca w nich nie ma chyba, że na marginesie. Kobietom pozostaje kuchnia w domu, drylowanie (!) wiśni, rodzenie dzieci niczym ślepa suczka, przybłęda z miejscowego osiedla . Czy więc reżyser stworzył kolejny manifest feminizmu? Czy więc pokazał jedynie oczywistości (nie od dziś wiadomo jaka jest rola kobiet w polskim społeczeństwie) ?
Tak pewnie myślą krytycy, którzy wiele w głowach nie mają więc i wiele nie widzą. Raczej wątpię by taką sztukę chciała wyreżyserować kobieta. Paradoksalnie pokazane sceny z kobietami pokazują nie to jakie miejsce kobiety faktycznie zajmują ale raczej jakie by mężczyźni chcieli by, starają się by zajęły. Córka sztygara choć niby bawi się z przygarniętą suczką sama zajmuje jej rolę - okazuje się, że podobnie jak psina jest w ciąży i trochę jak drzewo wiśni, które "obrodziło jak wariatka" (tak, jak wariatka!) .
Zwraca jednak uwagę niejednoznaczność obrazu kobiety, jej wielopostaciowość: pracuje usługując mężowi w domu jak koń choć może też i jest delikatna jak kanarek (żółta bluzka córki sztygara i liczne ściany krat w scenogarfii), płodna jak suczka albo wiśnia. Jednak nad społeczeństwem góruje olbrzymia postać świętej Barbary, opiekunki górników - tych co w łonie ziemi. Reżyser dokonał ciekawego zestawienia: święta Barbara niczym matka ziemia ma w swojej opiece tych co pod ziemią podobnie jak kobieta ma w swoim łonie tych, którzy na ten świat jeszcze nie przyszli. Kult świętej Barbary, świętej Marii jednak miał swoje poprzedniczki Fatimę, Wenus i liczne inne boginie. Te były zwykle łagodniejsze i bardziej przychylnie od męskich bogów stąd też miały spore powodzenie wśród wierzących. Często symbolizowano te boginie drzewami czy zwierzęcymi matkami. Wszak to wilcza suczka wychowała Romulusa i Remusa, którzy założyli miasto Rzym! Pokazana tu w wizerunkach święta Barbara (figurka, potem widzimy też wnoszone olbrzymie fragmenty posągu - niczym części ciała rodzącego się dziecka a może części ciała wycięte z obrazów pornograficznych) z mieczem w ręku przypomina bardziej Kassandrę. I czy rola kobiety nie jest tu faktycznie kassandryczna? Wszak to kobieta pozostaje ostateczną depozytariuszką i dysponentką życia. To ona może dać życie albo sprowadzić zagładę niczym bomba atomowa. W ostatniej scenie końcowej córka sztygara, która "odkryła", że wcale nie chce mieć dziecka nawiązuje do słów byłego polskiego papieża, który porównał aborcję do bomby atomowej.
O ile jednak męski nakaz dziewictwa dla kobiet wynika z męskich gier rozrodczych (zachowując dziewictwo nie oddaje się innym mężczyznom) to zakaz aborcji wynika nie tyle z moralnej "walki o nienarodzone życie" co jest krzykiem (również płynącym najczęściej z męskich środowisk patriarchalnych, ktorych oazą jest szczególnie kościół) wynikającym z braku faktycznej władzy mężczyzn nad seksulnością a co za tym idzie nad życiem - tym życiem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. "Kobieta musi być płodna jak suczka albo wiśnia, musi mi urodzić syna" - tak myślą mężczyźni, tak by chcieli ale faktycznie nie mają oni nad tym władzy (nigdy nie mogą być pewni swojego ojcostwa, przekazania dalej swych genów). To jednak bogini w swoim łonie nosi bombę atomową - albo życie, tylko ona ma nad tym faktyczną kontrolę i nigdy nie musi się martwić o to czy dziecko faktycznie jest jej.
Teatralny obraz kobiety Remigiusza Brzyka z pewnością nie jest więc jednorodny, to obraz wieloraki. Choć niektórzy mogą go odczytać jako manifest feminizmu inni równie dobrze mogą odczytać jako męski protest, płynacy z męskiej bezsilności, przeciwko kassandycznej postawie kobiet, które choć tak uparcie spychane przez mężczyzn na margines dominują ciałem, wizerunkiem (tu doskonała, bogata scenografia widowiska). Protest przeciwko kobietom, które trzymają w ręku miecz a w łonie "bombę atomową".
Po obejrzeniu wszystkich sztuk konkursowych muszę przyznać, że ta sztuka wywarła na mnie największe wrażenie, spore bogactwo znaczeń, błyskotliwie sportretowane postacie - obrazy na miarę Dudy-Gracza. Bo choć wszystkie sztuki zasłużyły na uwagę to tu poruszona tematyka dotyka rzeczy dla życia najistotniejszych, prezentuje ciekawe oryginalne artystyczne ujęcie. Wydaje się, że zasłużyła na nagrodę. Ciekaw jestem czy zostanie faktycznie doceniona na tym festiwalu.
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.