2013-04-30 12:10
Sztuka najwyrazniej nie ma autora - wygląda to na zbiorowe, po częsci improwizowane, dzieło zespołu. Dla oszczędności nie ztrudniono reżysera i efekt jest jaki jest.
Na uwagę zasługuje jedynie młody aktor grający paralityka i ładna piosenka na koniec spektaklu.
2013-04-29 03:42
Do specjalistycznej kliniki wysyła widza wegierski reżyser filmowy. Klinika ta zajmuje się realizacją komercyjnych usług lekarskich dla ludności - ale tu nie chodzi o życie wręcz odwrotnie: o śmierć, która jest równie
Do specjalistycznej kliniki wysyła widza wegierski reżyser filmowy. Klinika ta zajmuje się realizacją komercyjnych usług lekarskich dla ludności - ale tu nie chodzi o życie wręcz odwrotnie: o śmierć, która jest równie prozaicznym i pożądanym towarem jak inne produkty dostępne na rynku dla każdego chętnego (potrzebującego i niepotrzebującego bo uśmiercane są jak się potem dowiadujemy również osoby zdrowe, którym to w zasadzie nie jest potrzebne... ale skoro już nadarza się okazja by kupić...). A popyt jak się widz przekonuje w dalszej części nie słabnie nawet gdy klinika jest już zamykana. Aby widz nie miał wątpliwości, że śmierć sprowadzona została do takiego konsupcyjnego towaru, jego nabycie i skonsumowanie odbywa się można powiedzieć niejako przy okazji trwającego karnawału (sylwestra), na marginesie konsupcji innych dóbr (rozrywki muzycznej, seksu, alkoholu, czekolady - jak widz zobaczy konsument sięga zachłannie po następny kawałek nawet już po wypiciu trucizny chociaż jest to niezalecane). Jak się przekonamy przy końcu konsument jak to konsument ma jednak jakiś wybór i (w odpowiednim rzecz jasna terminie) może jeszcze zmienić swoją decyzję. Całość odbywa się w iście mcdonaldycznym a co za to idzie racjonalistycznym procesie, zgodnie ze skrupulatnym przestrzeganiem wszystkich procedur - trochę to przypomina sterylność i racjonalność znanych z drugiej wojny światowej komór gazowych. Widok konsumowania śmierci budzi pewne zastanowienie. Bo czyż sama bezmyślna konsupcja nie jest swego rodzaju uśmiercaniem się? Faktycznie mam jednak watpliwości czy takie odczytanie tego spektaklu dane było przez reżysera. Bardziej mi się wydaje, że zdjęto po prostu z półki wyświechtane "być lub nie być" i połączono to na szybce z kilkoma scenicznymi efektami wokalno-muzyczno-wizualnymi wykrojonymi jak z dyskoteki dla nieco starszej publiczności. Niemal nic nie zostało z domniemanej operetki Starussa, może poza wampirycznym tytułem, który jednak kusi widza obeznanego z kulturą wyższą (z operami w szczególności). Przy tym tytuł ten sugeruje jednak, że połączono coś bardzo głębokiego filozoficznie z lekkością gatunku operetki. W istocie połączono jak się zdaje coś bardzo banalnego z czymś faktycznie nieprzyzwoicie przyjemnym. Reżyser chyba za dużo pracował z filmami, scenografia iście filmowa podobnie jak i scenki oraz dialogi - na scenie wykonana z dużym rozmachem replika kliniki - dość wiernie odtworzona. W sumie mnóstwo rzeczy, detali i osób tak, że widz nie wie na czym ma się skupić. Akcja co jakiś czas przerywana tak, że przypomina to raczej plan filmowy gdzie nagrywa się jakąś scenkę a potem zatrzymuje się wszystko, zmienia to i owo i gra się już nieco inaczej kolejną. Przy tym nikt się nie zastanawia czy to wszystko pasuje do siebie i czy się układa w harmoniczną całość. Aktorzy raz to zwracają się do widzów jak aktorzy a raz jako postacie ze sztuki co tylko powiększa całe zamieszanie podobnie jak i próby kontaktu z widzami, w które reżyser wpisał też pewien zaskakujący chwyt jednak trudny do odczytania. Kwestie wiary wpisane w to wszystko robią wrażenie zagadnień nie na miejscu choć może niektórym zdaje się, że łechcą one różne filozoficzne "czułe miejsca" ludzi mniej lub bardziej głęboko więrzących w Boga i wyznających zasadę, że smierć to sprawa zbyt poważna by mogła spoczywać w rękach człowieka. Pozostaje może kwestia granic wolności (zagadnienie typu jednostka-czy-społeczeństwo) jednak nie jest ono jednak w tej sztuce głębiej rozwijane czy dyskutowane (leży mogło by się zdawać nie jako na uboczu przedstawianej akcji, widz może sobie je najwyżej sam podjąć jeśli mu się zechcę pokusić na refleksję). Znów pojawiają się monitory/ekarany. Niektórym artystom zdaje się chyba, że czym więcej ze sobą prydźwigają sprzętu, komputerów, laptopów, kamer, monitorów to tym bardziej są nowocześni, bardziej na czasie i bardziej inteligentni. Jednak gartunek teatru jest przede wszystkim tym czym jest z uwagi na możliwości jakie daje wyrażanie na żywo czegoś ubiorem, słowem, gestem, ruchem twarzy i ciała. Jeśli wszystko zastąpimy technologią to co z tego gatunku zostaje? To połączenie horroru z kanawałem w sumie niestety nie robi jakiegoś rewelacyjnego wrażenia, pozostaje nijakie - chwilami pobudzające ale znów za chwile rozwlekłe i prozaiczne. Nie ratuje tego nawet doskonała gra aktorska np. córki (Roma Gąsiorowska) czy chłopaka chorego na białaczkę (Dawid Ogrodnik) bo aktrzy osadzeni są tu w dość rozklekotanej formie. Pomysł wybrania się do kliniki tego typu pewnie bardzo dobry ale jakby niezrealizowany w pełni - brak ciekawej oryginalnej treści, tematy filozoficzne słabo zarysowane, brak konsekwentnej formy estetycznej, dużo bałaganu na scenie, z której płynie momentami przyjemna choć wątpliwa rozrywka.
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.