Orgia Opinie o spektaklu

Orgia

Opinie (32) 3 zablokowane

  • Nie tylko dla zboczonych (a raczej tylko dla niezboczonych)

    Plakat jak i pierwsza strona programu Orgii przedstawia postać siędzącą na plastykowym fotelu w jakimś publicznym miejscu, w dali motocykl jakby właśnie ta osoba przyjechała, odstawiła go i na wspomnianym fotelu siadła.

    Plakat jak i pierwsza strona programu Orgii przedstawia postać siędzącą na plastykowym fotelu w jakimś publicznym miejscu, w dali motocykl jakby właśnie ta osoba przyjechała, odstawiła go i na wspomnianym fotelu siadła. Nogi ma wygodnie wyciągnięte do przodu, na sobie kilka warstw odzieży, torebka przy biodrach a na głowie coś w rodzaju kominiarki albo kaptura. Trochę to jakby przypomina zdjęcia z Iraku robione irackim jeńcom przez armistów amerykańskich. Tam też więzieni jeńcy mieli na głowie worki i byli eufemistycznie to ujmując cieleśnie upokarzani. Drogi widzu! Takie to właśnie miejsce wyznaczyli ci autorzy tego happeningu, który za spektakl się podaje. Jeśli już zdecydujesz się udać na czarną salę przekonasz się, że nie zostaniesz potraktowany inaczej niż wyżej wspomniani jeńcy. Trudno powiedzieć jaka przypadnie ci rola ale musisz się liczyć z tym, że nie tylko naruszona może zostać twoja prywatność (ktoś może zajrzeć ci do torebki i dzwonić z twojego telefonu) ale też i zostaniesz faktycznie zgwałcony fizycznie lub mentalnie, choć może dość subtelnie to zupełnie realnie. Jednak jeśli zostaniesz w wygodnym fotelu własnego spokojnego domu nie myśl sobie, że coś cię ominie. Gdyż rolę taką jak na wyżej wspomnianym obrazku i tak wyznaczyło ci społeczeństwo, w którym żyjesz - choć może nie do końca sobie zdajesz sprawę z tego jak dalece na codzień gwałci się twoje ciebie a mówiąc konkretniej gwałci się ciebie ingerując w twoje ciało, w twoje praktyki cielesne. Co tu się więc dzieje? Socjologicznie wyedukowany reżyser zainscenizował dzieło włoskiego dość nawiedzonego komunisty. Na dzień dobry widzowie rozsadzani są ku swojemu zaskoczeniu po czymś co miało być sceną a okazuje się być "pułapką", w którą "wpadają" widzowie. Każdy dostaje tu swoje miejsce (niektórzy dostają niższe a inni wyższe stanowisko - krzesła też stoją na pudłach), a z czasem trwania tego samozwańczego spektaklu również można otrzymać pewną "społeczną rolę". Scena nie jest już sceną - bardziej przypomina klasę szkolną lub wykładową, w której zgromadzono uczniów. Taka klasowa sala jednak bardziej jest rodzajem "społecznego więzienia", w którym widz pozostaje ze swoją bierną rolą widza i momentami równie biernego, posłusznego wykonawcy poleceń aktorów. Innej roli tu dla niego nie ma (chyba, że całkowicie wyjdzie z sali ale to byłby swego rodzaju odpowiednik samobójstwa). To co się dzieję nieco przypomina szkolenia dla nuczycieli, podczas których prowadzący zadaje szkolonym zadania robiąc to jednak tak, że w choć dość subtelny to jednak nieodparty sposób narusza nie tylko prywatność ale i godność osób, które zadania do wykonania otrzymały. Po zakończeniu ćwiczenia szkoleni dopiero się dowiadują, że wszystko miało swoje drugie dno, że faktycznym celem było uświadomienie szkolonych jak bardzo łatwo pogwałcić czyjąś podmiotowość i upokorzyć. Na marginesie takie szkolenia jak zdaje się wiele nie dają bo i tak, szczególnie starsza, generacja uczelnianych edukatorów na codzień gwałci do cna godność ludzką tak, że nawet gdy w końcu jakiś studencki wariat z siekierą zabije pracownika uczelni nic to nie zmienia. Wracając jednak do tego co widz doświadcza na czarnej sali trzeba przyznać, że dotknięto tu tematu ciekawego: cielesności i seksualności ale może bardziej kwestii władzy a raczej związków jednego z drugim. Nie chodzi tu jednak o jakieś marginalne odchyłki sado/macho, których istnienie tu i ówdzie przypomina o tym, że seks jako taki pełni być może jakieś role społeczne zgoła inne od tych związanych z reprodukcją (być może czasami łagodzi konflikty, być może czasami wspomaga porządkowanie hierarchii społecznej). Myślę, że autor tesktu bardziej miał na myśli szersze kwestie związane z biowładzą. Piere Paolo Pasolini żyjący w XX wieku był być może ideologicznie nawiedzony ale jego spostrzeżenia co do życia społecznego były jednak trzeba przyznać bardzo przenikliwe. Czasy gdy żył były czasami żywej jeszcze teorii Freuda, którą ostatecznie z końcem XX zakopano do grobu razem z jej ojcem. Tu jednak widz zobaczy obrazy stworzone przez Piere Paolo Pasoliniego przypominające o wszystkim co psychoanaliza wymyśliła (np. kwestia wpływu doświadczeń dzieciństwa, związki z matką, relacje sado-macho w kontekście damsko-męskim, być moze jakiś popęd śmierci). Wszystko to już dziś wygląda mało poważnie, bo psychoanalityczne sprowadzanie wszystkiego do seksu i władzy trąci intelektualną myszką. Żywy natomiast jest dyskurs związany z biowładzą - z gwałtem, piętnem jaki społeczeństwo poprzez różne siły społeczne (kryjące się za religią, mechanizmami rynku, polityką) wywiera na jednostkę. Innymi słowy społeczeństwo zadaje gwałt ciału jednostki poprzez narzucanie jej pewnych społecznych modeli - określanie praktyk cielelnych i społecznych, przedstawianie ich jako oczywistości tak, że jednostka internalizuje je tak głeboko, że nie może się od nich uwolnić. Faktycznie widzowie rozlokowani na czarnej sali są jak członkowie społeczeństwa, w którym wszyscy egzystujemy. Biernie poddają się roli i czasami poleceniom aktorów. Oprócz wspomnianej wyżej psychoalnalizy jest tu też spora dawka podejścia pomodernistycznego (a postmoderniści jak wiadomo lubują się w opisywaniu zjawisk językiem i stylem, którego chyba nawet kosmici czasami nie są w stanie zrozumieć). Co więcej reżyser spektaklu niestety popełnił tu pewien błąd perspektywy nie zdając sobie sprawy, że "zielony" widz wchodzący na salę zupełnie inaczej odbiera to co się dzieje. W sumie reżyser zna zwykle do nudzenia wszystko na pamięć natomiast widz po wejściu jest poprostu zagubiony, inaczej wszystko wygląda na próbach przy pustej spokojnej sali - inaczej znów gdy "tłum" ludzi na sali utrudnia odbiór treści mimo, że aktorzy chodzą po sali (jak nauczyciele po klasie), słyszalność dość słaba, widoczność też przez to wszystko nie najlepsza i nagle spada na widza istna bomba intelektualna. Skutek tego jest taki, że jak sądzę większość ratuje się ignorujac to co się tu dzieje i zupełnie nie wie o co tu chodzi. Faktycznie trzeba się mocno skupić by czytać to co pisane jest na takiej niby-scenie w ten sposób. Ogólnie efekty artystyczne ciekawe ale mimo wszystko ciężkie to jest w odbiorze i chyba tylko nieliczni są w stanie taką bombę intelektualną utrzymać na swych barkach. Szczególnie, że przy takiej ilości osób, dość niekomfortowej (być może celowo) dla widza sytuacji trudno się skupić na tym co odbywa się na sali. Sporo inteakcji aktorów z widzami daje efekty ciekawe i bardzo oryginalne. W końcu teatr ma być pewną formą niemego porozumienia pomiędzy aktorami i widzami. W sumie wszystko oceniam bardzo wysoko głównie za oryginalność ujęcia, wydobycie wnikliwych treści z tekstów z lat 70. XX wieku, które do dziś nie tracą na aktualności. Trzy duże minusy to 1) końska dawka pseudonaukowej psychoanalizy 2) sporo pustosłowia postmodernistycznego i 3) ta bomba intelektulana zrzucona na widzów przez reżysera. Jednak to i tak jeden z niewielu spektakli Teatru Wybrzeże które można ocenić (w szkolenej skali od 2 do 5) na 5- (choć z uwagi na powyższe trochęto ocena naciągana). Równie wysoko oceniam np. Na początku był dom i Amatorki (oba spektakle oparte na tekstach noblistek), Czarownice z salem czy Genialną epokę. Najniższe noty na przeciległym biegunie to farsy i dzieła farsopodobne w reżyserii orzechowskiej (choć i tu jest nierówno - trochę lepiej i gorzej). Tym niemniej Orgię warto na pewno polecić, oby nie wypadła z repertuaru ale z góry ostrzegam widzów, że to spektakl z etykietką NDI (czytaj: Nie Dla Idiotów) - nie tylko odbiór jest trudny, trzeba się dobrowolnie zgodzić na to, że zostanie się faktycznie zgwałconym.

    • 1 0

  • bez sensu

    Ani smieszne, ani podniecajace, ani zaskakujace... Czy w tekscie jest w ogole jakis sens??? Mi sie nie podobalo. Myslalam, ze okreslenie performans z udzialem publicznosci oznacza realny udzial publicznosci, a nie pozorny... niewazne co ludzie mowili lub robili, to atorzy i tak wyglaszali swoje kwestie :/

    • 1 3

  • Rewelacja

    Spektakl dobrze rozwinięty już na poziomie konceptu...ekscentryczne wrażenie sceniczne.Polecam.

    • 2 0

  • zaskakujące :) (2)

    sztuka naprawde ciekawa i bardzo zaskakująca, musze przyznac sie do pewnego podniecenia jakie towarzyszy juz na poczatku przy szukaniu swojego miejsca, co dobrze nastawia do odbioru trudnego jednak tematu całości... to

    sztuka naprawde ciekawa i bardzo zaskakująca, musze przyznac sie do pewnego podniecenia jakie towarzyszy juz na poczatku przy szukaniu swojego miejsca, co dobrze nastawia do odbioru trudnego jednak tematu całości... to co sie dzieje w trakcie spektaklu to prawdzia orgia, dawka bodźców na jakie jest wystawiony nasz umysł wręcz oszałamia. no właśnie - jedno co nie do końca mi sie podobalo - mam wrazenie ze forma spektaklu troche przesłoniła treść, często nawet gdy starałem się wsłuchać w temat i dialogi i po prostu skupic sie na treści, bylem bardziej zajety krzykami, bieganiną i totalnie surrealistycznymi rzeczami ktore sie działy na "scenie" i koniec końców opuszczałem teatr z poczuciem ze nic nie zrozumialem z tego wszystkiego.. ale moze to i dobrze, bo jakos wiecej o tym potem rozmawialem z innymi i wiecej nad tym myslalem :)
    w kazdym razie POLECAM - ciekawa odskocznia od tego do czego przyzwyczaił nas teatr.

    • 40 12

    • Żenująca wypowiedź (1)

      Proponuję orgię (nie spektakl) by poczuć podniecenie... Chyba, że podnieca Cię kobieta biegająca w Pampersie. Wtedy polecam udać się do seksuologa...

      • 6 23

      • Sęk w tym, że to wbrew pozorom nie jest spektakl o seksie. Kobieta biegająca w pampersie nie ma podniecać. Pampers, czy dziecinna sukienka to rodzaj metafory. Ta kobieta dźwiga na sobie bagaż doświadczeń z dzieciństwa,

        Sęk w tym, że to wbrew pozorom nie jest spektakl o seksie. Kobieta biegająca w pampersie nie ma podniecać. Pampers, czy dziecinna sukienka to rodzaj metafory. Ta kobieta dźwiga na sobie bagaż doświadczeń z dzieciństwa, niekoniecznie dobrych, które ukształtowały część tego, kim ta kobieta jest teraz. Każdy z nas nosi pampersa. Tylko nie każdy jest tego świadomy...

        • 6 0

  • POLECAM! (2)

    Byłem na wszystkich przedstawieniach w TW większość była super ale to ... dla mnie super! Szacunek dla aktorów !! za pamięć ..


    MAGICZNE MIEJSCE

    • 35 12

    • podtekst seksualny

      to dziś jedyny sposób na przyciągnięcie widza... no chyba że ktoś naprawdę potrafi grać.

      • 0 0

    • KLAKIER SIĘ ODEZWAŁ

      DNO!!! TAKĄ OTO KULTURĄ KARMI NAS EUROPEJSKA STOLICA KULTURY.
      ORGIA I NIECENZURALNE SŁOWNICTWO. MOŻNA SIĘ JESZCZE KULTURANIE STOCZYĆ NIŻEJ? PEWNIE TAK - DO WYDZIAŁU D/S KULTURY PRZY BUDYNIU LUB DO "INSTYTUTU KULTURY MIEJSKIEJ"

      • 5 4

  • chyba pójdę 10 kwietnia, na odtrutkę posmoleńską (1)

    może pomoże

    • 5 4

    • Jesteś tak młody duchem, że chyba jeszcze nie ukształtowany. Co znaczy odtrutka posmoleńska?

      • 0 2

  • przeciętnie co 4 kobieta po 30 roku życia ma problemy z nietrzymaniem moczu (1)

    • 7 6

    • tym bardziej idąc na tę sztukę

      powinna zaopatrzyć się w pampersy

      • 0 1

  • na całe szczęście

    Na całe szczęście w artykule opisano to wydarzenie jako postmodernistyczne. Dzięki temu nie muszę się zastanawiać, czy tytuł mam traktować jako przenośnię, czy dosłownie.

    Zachęcam wszystkich "artystów" do

    Na całe szczęście w artykule opisano to wydarzenie jako postmodernistyczne. Dzięki temu nie muszę się zastanawiać, czy tytuł mam traktować jako przenośnię, czy dosłownie.

    Zachęcam wszystkich "artystów" do dumnego obnoszenia się ze swoim postmodernizmem. Dzięki temu będę dokładnie wiedział, które miejsca omijać.

    Postmodernizm to duchowa pustka, zastąpiona bodźcami, szokiem i paranaukowym bełkotem. Brzydzę się tą "sztuką", i czekam na lepsze, bardziej cywilizowane czasy.

    • 7 6

  • zdecydowanie polecam (2)

    Wspaniałe przeżycie, nietuzinkowa realizacja, sztuka przez duże "SZ", potrafi pozytywnie zaskoczyć widza, wielkie brawa dla aktorów - kawał dobrej roboty, dużo energii.

    Zdecydowanie polecam!

    • 31 9

    • Przez duże "SZ"?

      znaczy jak Szmatławiec?

      • 2 2

    • Mówisz o orgii?

      Czeka cię pewnie w kolejnym spektaklu kolejna niespodzianka - zgwałcą cię na oczach widzów. Ale może to cię podnieca?

      • 2 2

  • A dwa lata temu na tym portalu pisaliście co innego:

    "Orgia" Teatru Wybrzeże jest półtoragodzinną próbą zaktywizowania widzów. To jedno z tych przedstawień, przy których zwyczajowy zwrot "idę na spektakl" wypada zastąpić innym, pokroju - "biorę w nim udział". Szkoda, że

    "Orgia" Teatru Wybrzeże jest półtoragodzinną próbą zaktywizowania widzów. To jedno z tych przedstawień, przy których zwyczajowy zwrot "idę na spektakl" wypada zastąpić innym, pokroju - "biorę w nim udział". Szkoda, że ambitny w założeniu eksperyment okazuje się zupełnie nieudany.

    Wiktor Rubin, reżyser przedstawienia, wybrał do realizacji niewystawiany jeszcze w Polsce tekst znanego skandalisty i nonkonformisty Piera Paolo Pasoliniego, którego twórczość dużo bardziej kojarzona jest z filmem niż dramatem. "Orgia" stanowi właściwie wykładnię anarchistycznych i lewicujących poglądów Pasoliniego. Znajdziemy w niej więc wszechobecną ideę wolności, uwielbienie życia, hedonizm, fascynację śmiercią, cielesność, seksualność, czy kwestię władzy.

    Reżyser likwiduje niepisaną granicę między aktorami a widzami. Za pomocą przeróżnych prowokacji usiłuje sprawdzić jak skutecznie skrywamy się za konwenansami i czy można dzisiaj wskrzesić zakurzoną już ideę buntu jednostki. Na to jednak w spektaklu Wybrzeża tak naprawdę nie ma miejsca.

    Już po wejściu do Czarnej Sali zamiast tradycyjnych krzeseł witają nas rozmaite, przypadkowo ponumerowane bryły przestrzenne, pośród których każdy z widzów musi odszukać swoje miejsce (scenografia Mirka Kaczmarka). Cała przestrzeń stanowi scenę, po której poruszają się aktorzy. Stale są więc tuż obok nas, poruszają między bryłami na których siedzimy - wcześniej, czy później wszyscy staniemy się mimowolnymi współbohaterami spektaklu.

    Marek Tynda i Dorota Androsz robią wiele, aby pozbawić nas komfortu oglądania, na rzecz dyskomfortowego uczestnictwa w toku przedstawienia. Kwestie rozpisane na role męskie i damskie wypowiadane są więc widzowi prosto w twarz. Aktorka dotyka widzów, zagląda paniom w dekolt, niektórym panom siada na kolana (w bardzo skąpym ubraniu). Aktor głaszcze i przytula panie, całuje je w rękę. Ktoś pomaga się aktorce ubrać, ktoś inny otrzyma od niej buziaka. Na tym się oczywiście nie kończy. Tytułowa orgia, choć w wymiarze symbolicznym, odbywa się również z czynnym udziałem widzów.

    Nie wiemy kiedy i z kim Androsz czy Tynda spróbują wejść w interakcję i do czego są gotowi się posunąć. Czyjaś torebka zostanie przeszukana, ktoś zmieni swoje miejsce, czyjąś twarz aktor pokaże za pomocą kamery na ekranach otaczających salę...

    Wiktor Rubin nie po raz pierwszy podejmuje kwestię zachowania widzów w sytuacji opresyjnej i działania jednostki wobec tłumu - tak było we wrocławskim "Terrordromie Breslau", gdzie jeden z aktorów wyszukiwał kamerą widzów i prezentował ich twarze lub elementy fizjonomii na wielkim monitorze umieszczonym na scenie (w tamtym spektaklu mierzono również do widzów z karabinu). Natomiast w bydgoskim "Przebudzeniu wiosny" zapraszano publiczność na do radosnej zabawy połączonej z rozbieraniem jej uczestniczek.

    Tam jednak istotną rolę odgrywało zaskoczenie, którego w gdańskim przedstawieniu szybko zaczyna brakować. "Sytuacje zagrożenia" okazują się kluczem inscenizacyjnym "Orgii". Dlatego w końcu uodparniamy się na zaczepne zachowania aktorów-performerów. Z czasem widzowie przyjmują konwencję gry i coraz chętniej podejmują dialog w sposób zaproponowany przez aktorów.

    Winnymi takiego obrotu sprawy są sami aktorzy, którzy większość swoich działań wykonują bardzo delikatnie, często poprzedzając je jakimś wprowadzeniem, próbą oswojenia z podejmowaną akcją. Dlatego inaczej niż np. monodramie Iwony Głowińskiej "Lubię być zabijana" warszawskiego Teatru Studio, nie są ani wyzywająco wulgarni, ani rzeczywiście agresywni, a co za tym idzie - nie są autentyczni, bo żadna granica tak naprawdę nie zostaje przekroczona.

    "Orgia" jest próbą wprowadzenia na gdański grunt niespotykanego tutaj teatru postdramatycznego. Chaotyczny tekst Pasoliniego tonie jednak w narzuconej przez reżysera, silnej i bardzo absorbującej uwagę formie. Obawiam się, że z anarchistycznych i filozoficznych haseł wypowiadanych, wykrzykiwanych, czy wyduszanych z siebie przez Dorotę Androsz i Marka Tyndę w najprzeróżniejszy sposób, po wyjściu z teatru bardzo niewiele zostaje.

    Szkoda zwłaszcza wysiłku Doroty Androsz, która nie pierwszy raz udowadnia swój talent do kreowania nietypowych, granicznych postaci. A bunt i opozycja wobec zastanych zasad, tak opiewane przez Pasoliniego, w "Orgii" Wiktora Rubina pozostają pustym, choć barwnie opakowanym frazesem.

    • 10 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.