2015-08-24 19:04
Teatr Stocznia. Od sąsiada osobisty list w sprawie.
Jestem sąsiadem Stoczni. Od kilkudziesięciu lat..
I to poczucie sąsiedztwa-wspólnoty coraz bardziej narasta we mnie z biegiem lat,
Teatr Stocznia. Od sąsiada osobisty list w sprawie.
Jestem sąsiadem Stoczni. Od kilkudziesięciu lat..
I to poczucie sąsiedztwa-wspólnoty coraz bardziej narasta we mnie z biegiem lat, wydarzeń, w których starałem się uczestniczyć i ostatnio, gdy coraz głębiej wnikam w fascynującą historię tego miejsca przygotowując obszerną monografię na jej temat - odkrywam wciąż kolejne jej sekrety oraz nawet dla mnie zaskakujące fakty (nie tylko Grudzień i Sierpień!) - i jej zdumiewająco liczne odzwierciedlenia w dziełach kultury (literatura, teatr, muzyka, sztuka, film, multimedia) całego świata (od Kanady po Japonię).
Z wielkim zaciekawieniem przyszedłem więc na Wasz wieczorny niedzielny (23.08) spektakl Utwór o Stoczni i sąsiadach.
Cieszę się niezmiernie, że powstają takie interesujące grupy teatralne jak Teatr Stocznia i prezentują tak żywe emocjonalnie spektakle teatru zaangażowanego w istotnie dotyczące nas sprawy Historii i współczesności.
Cieszę się bo doznałem naprawdę poczucia takiej wspólnoty zarówno z występującą ekipą, jak i z relacjonowanym tematem.
Świetnie dobrane zostało theatrum działań artystycznych na okalających tereny stoczniowe robotniczych podwórkach i prowadzenie procesji widzów od stacji do stacji przez korowód dziejów do finalnej sceny rozgrywającej się w jej sercu historycznej stoczniowej hali.
Wielką wartością spektaklu jest też zauważenie, ze historia tego miejsca nie zaczyna się w 1945 roku, lecz dużo wcześniej, co ukazywał chociażby Günter Grass w Turbocie i innych gdańskich powieściach. Jest to o tyle dla mnie ważne, bo znam historię również przedwojennych gdańskich podwórek z opowieści mojej mamy, która opowiadała mi, że do 1933 roku (do czasu przysłania do Gdańska gauleitera A. Förstera z Rzeszy) była to naprawdę tolerancyjna, otwarta, wielonarodowa społeczność miasta portowego i na podwórku bawiła się z dziećmi polskimi, niemieckimi, kaszubskimi, żydowskimi i rosyjskimi i były też naturalnie konflikty, przezwiska, docinki i żarty, ale tylko chwilowe, a nazajutrz znów wszystkich łączyła wspólna zabawa.
Tego typu prezentacje teatru amatorskiego biorące na warsztat tak dramatyczne sprawy jak dzieje Stoczni Gdańskiej - zawsze ryzykują ogromne rozwarcie między potężną treścią, a prezentowaną formą. Tu niedostatki formy oczywiście również ujawniły się w niektórych miejscach.
Pewne nierówności scenariusza spektaklu utrudniły utrzymanie uwagi i koncentracji widzów podczas wędrówek między scenami pomimo prób rozegrania ich za pomocą inscenizowanych intermediów, choćby dziewczyny z kołowrotem dziejów w roli Parki. Trochę na tym pewnie zaważyła też przyjęta przez autorkę scenariusza i reżyserkę Ritę Jankowską metoda ćwiczenia za pomocą dramy, która pozwoliła aktorom uwewnętrznić prezentowane treści i dokształtować do własnego stylu wyrażania siebie. Problem w tym, że ekspresja doćwiczona w zamkniętym pudełku pomieszczenia nie zawsze się sprawdza w otwartej przestrzeni 1:1. Plener wymaga trochę innych akcentów: prostszych a wyrazistszych sformułowań, nieco innych środków ekspresji. Dlatego najlepiej zagrały sceny grane w bezpośredniej bliskości widzów: otwierająca scena gdańskich wdów, scena Grudnia lub stanu wojennego na Jaracza i szczególnie końcowa scena w hali 33B. Napięcie w spektaklu wyraźnie spadło za to w końcowych scenkach opowiadających historie powojennych podwórek na ul. Robotniczej rozgrywanych w zbytnim oddaleniu od widzów i mało czytelnych, poza czyniącą duże wrażenie powracającą ekspresyjnie kodą: Państwo dba o przekrój społeczny!
Grupa jest oczywiście nierówna pod względem umiejętności aktorskich, ale to się zdarza w każdym teatrze, nawet zawodowym, a tu widać początek rzetelnej pracy i wyraźny potencjał co najmniej kilkoro postaci. Słychać też dobrą pracę nad przeponową emisją głosu, co profitowało w kilku przypadkach faktyczną możnością pokrycia swym głosem znacznej przestrzeni w plenerze.
Ryzykowne w takiej początkującej grupie amatorskiej (od listopada 2014, jak słyszę) jest zastosowanie chórów, gdzie ujawnił się brak zgrania, który wyraźnie zaszkodził możliwości czytelnego odbioru treści, ale temu można stosunkowo łatwo zaradzić przez kolejne próby, różne techniki melorecytacyjne (np. podkład rytmiczny lub melodyczny, wyznaczenie przewodnika chóru, recytację kaskadową lub dopowiadającą chórem do przewodnika, itp.) ale pal diabli słowa! - w tym przypadku dla mnie ważniejsza od konkretnej treści była sama temperatura spektaklu: technikę można dopracować serducha nic nie zastąpi.
Spektakl broni się autentycznością emocji prezentujących go aktorów, nie wahających się odważnie i często ryzykownie odkrywać osobistych egzaltacji odmiany szlachetnej, przepracowanych w procesie ćwiczonej dramy sytuacyjnej i stopniowo uwewnętrznianej budującej odgrywaną postać wraz całą jej historią, światopoglądem i zaangażowaniem. Ogromną wartością całej prezentacji jest świeżość, otwartość, szczerość emocji i widoczna miłość do teatru jako sztuki wyrażania nie tylko idei, ale i siebie prezentowana przez cały zespół.
Myślę, że po tym chrzcie teatralnym wszyscy uczestnicy zasługują , aby w kolejnych spektaklach występowali w programach i na afiszach pod własnymi coraz bardziej rozpoznawalnymi imionami nazwiskami.
Reżyserka i scenarzystka sztuki Rita Jankowska jest już znana z pracy metodą dramy wcześniej z innymi grupami teatralnymi kultywując na gruncie polskim rodzaj teatru społecznościowego (community theatre) zwanego również teatrem interaktywnym, partycypacyjnym lub dialogicznym, a będącym częścią całego nurtu tzw. community (dialogical) art. Jest to świetna okazja do prezentacji sztuk spraw ważnych dla danej społeczności, a taką niewątpliwie jest dla gdańszczan strajk w Stoczni Gdańskiej im. Lenina i cała jej niezwykła historia ( i tu znów razi mnie napis na roboczych kombinezonach: Stocznia im. Lenina nie było takiej Stoczni!).
Reżyserka świadomie wykorzystała tu całe cytaty ze struktury formalnej Repliki VII Józefa Szajny: plany scen, kołowrót dziejów pchany tam przez półnagiego Syzyfa Antoniego (jak się sam przedstawiał) :tego lepszego Pszoniaka, a tu przez dziewczynę w postaci Parki. Wyraziście szajnowska jest również ostatnia scena wzywania pomocy jak w kolejnych wersjach Repliki przez postaci wygrzebujące się z wysypiska śmieci po upadłej cywilizacji.
Ale to dobre wzory i dobrze wykorzystane przez młody zespół.
Sumując, cieszę się, że zobaczyłem ten spektakl wraz z kilkoma setkami gdańszczan, myślę, że przefiltrowanie uczuć stoczniowców, ich żon i sąsiadów przez osobiste emocje młodych uczestników dramy znakomicie przypomniało nam, że bohaterowie tamtych wydarzeń, to nie tylko postaci z papierowych kart historii i celuloidowych archiwalnych filmów ale to także byli żywi ludzie, którzy czuli, bali się, ryzykowali dla swoich rodzin i sąsiadów.
I warto byśmy o nich pamiętali i wciąż ich gorące emocje sobie przypominali, szczególnie w te Sierpniowe Dni.
Z podziękowaniem
Tomasz Bedyński
Gdańsk, 24.08.2015
P.S. W latach 1991/92 zorganizowałem w Gdańsku Festiwal Szajny na Jego 70-lecie i zaprosiłem go na ten Festiwal na Jego cześć (byłem wówczas dyrektorem Wojewódzkiego Ośrodka Kultury, który właśnie przekształcałem w międzynarodowe Nadbałtyckie Centrum Kultury). Byłem zafascynowany jego spektaklami, m.in. kolejnymi Replikami V-VII, Dantonem itp. Ponieważ spędziliśmy w Gdańsku razem kilka dni przygotowując Festiwal, podczas jego prezentacji, a także odwiedzając inne sztuki teatralne zarówno teatrów Wybrzeża, jak i międzynarodowych zespołów występujących wtedy w Gdańsku miałem wiele czasu na osobiste rozmowy z Szajną. M. in. spytałem go, co by zrobili aktorzy, którzy w finalnej scenie wyciągali ręce wygrzebując się z gruzowiska cywilizacji i przejmująco jęczeli Pomóż mi!..., Pomóżcie mi!.. gdyby ktoś podszedł i faktycznie im pomógł, bo mną to tak silnie wstrząsnęło. I tu była znamienita odpowiedź Mistrza Szajny: Aktorzy są na to przygotowani niech Pan następnym razem spróbuje. Niestety nie było kolejnej Repliki.
Zresztą podobnie odpowiedział mi Tadeusz Kantor, kiedy w imieniu gdańskich stoczniowców wręczałem Jemu i innym artystom zaproszenie na premierę filmu Robotnicy80 w kinie Leningrad. Kantor prezentował wówczas w Wielkim Młynie swoją ostatnią sztukę - i był tak wzruszony uznaniem robotniczym, że zaprosił mnie na dłuższą rozmowę o przyczyny tego zaskakującego i zaszczytnego dla Niego zaproszenia i pamięci.
Wczoraj, podczas ostatniej sceny prezentacji młodzi uczestnicy dramy wyciągali ręce mówiąc Pomóż mi sąsiedzie!, Pomóż mi sąsiadko! przypomniała mi się wówczas scena rozmowy z Szajną i po dłuższym wahaniu podszedłem do jednej z najbardziej zaangażowanych uczestniczek, podałem jej rękę i zapytałem: W czym Ci mogę pomóc? (tak samo zresztą zareagowałem w realu w sierpniu 1980 roku przychodząc jako wspomagający student do Stoczni). Nie uzyskałem interaktywnej odpowiedzi, raczej zaskoczenie, że ktoś śmiał ingerować w świętą przestrzeń teatralną, zareagował jak w przestrzeni realnej, naruszając domniemany immunitet sztucznej Sztuki.
A chyba w community theatre powinno się liczyć na rzeczywistą reakcję społeczności, której problemy przedstawia się w jej przestrzeni i być gotowym do podjęcia postulowanego dialogu przekroczenia umownej granicy sceny?...
Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam.
Do następnego razu
Tomasz Bedyński
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.