Opinie (1)

  • Aussiedlerblues

    We wtorek nie zaleźliście tutaj mojego wpisu, bo intensywnie przygotowywałem się do środowego spotykania autorskiego Krzysztofa Marii Załuskiego poświęconego jego prozie Wypędzeni do raju (Aussiedlerblues). Długo nie

    We wtorek nie zaleźliście tutaj mojego wpisu, bo intensywnie przygotowywałem się do środowego spotykania autorskiego Krzysztofa Marii Załuskiego poświęconego jego prozie Wypędzeni do raju (Aussiedlerblues). Długo nie udawało się nam ustalić żadnego odpowiedniego terminu na jej prezentację. Więc kiedy się znalazł, trzeba było zaprezentować tę książkę tak starannie, jak na to zasłużyła.

    Chociaż zdawałoby się że traktuje o sprawach zamierzchłych, takich jak wydarzenia cudownego roku 1989, gasnącego w późniejszych latach rozczarowań, sposób pisania o aussiedlerskiej rzeczywistości w obozach dla kandydatów na Niemca, bynajmniej się nie zestarzał. A to za sprawą przyjętej przez autora strategii narracyjnej trzymającej się blisko faktów, nieomal dokumentarnej, z wolna nasycanej emocjami.
    Aussiedlerzy nie są tu emigrantami wyjeżdżającymi za chlebem ni uchodźcami politycznych. Nie są nawet wysiedleńcami ni wypędzonymi. Są członkami przedziwnego między-narodu, barbarzyńcami, co wtargnęli do wypielęgnowanego ogrodu południowych Niemiec. Zmierzają do niemieckości drogą wątpliwą moralnie poprzez zaparcie się swojej polskiej, rumuńskiej, rosyjskiej, tożsamości. Wraz z nią wyrzekają się swojej biografii w dawnych ojczyznach, uznanych przez nich za niebyłe, nigdy nie istniejące. Ich uniemcowienie jest zaledwie faktem paszportowym. mało ma wspólnego z solidną germanizacją. Od Niemców z Reichu dzieli ich właściwie wszystko: obyczaje, zachowania, mowa, mentalność, wygląd, wreszcie skrywany kompleks nieprawego pochodzenia (narodowego). Może dlatego są postaciami upiornie groteskowymi. Albo na odwrót odpychająco przebiegłymi.

    W wirtemberskim Heimie wraz z nimi mieszkają wszystkie patologie Europy Wschodniej. Mieszka pijaństwo, chciwość, brzydota. Duch kolektywny tego miejsca wyraża się przede wszystkim w tendencji do uspołecznienia wszystkiego co w założeniu stanowi własność prywatną. Pisze Załuski: wspólne stają się nie tylko łyżki, noże i widelce, sprzęt grający, gazety, filmy wideo, płyty, kuchenki elektryczne i grill, lecz także długopisy, koperty, papier toaletowy, ręczniki, dezodoranty i mydło. Wspólne stają się wspomnienia i pomysły na przyszłość; wspólne picie wódki i wspólne, nie zawsze wspólnie kupowane, jedzenie. I tylko żony, szczoteczki do zębów, i samochody nie są wspólne. Mieszkańcy kołchozu z widokiem na Alpy wytworzyli nawet osobny, mieszany dialekt, który tyleż ich integruje, co izoluje od zewnętrznej rzeczywistości. Autor zrywa z męczeńsko-pielgrzymim stereotypem wychodźcy, pokazując nam nie tyle ofiary dziejowej niesprawiedliwości, ile postaci dla których szok cywilizacyjny okazuje się najtrudniejszą do pokonania granicą. Próba jej przekroczenia nader często kończy się porażką wykolejeniem, zamknięciem w getcie, szaleństwem.

    Im dalej w tekst, tym częściej eseista, piszący w imię własnej aspołecznej prawdy, bierze tu górę nad reporterem, dokumentalistą, świadkiem. Mówi wówczas językiem rozdrażnionym, nerwowym, jadowicie ironizuje.

    To książka bezceremonialna, przypominająca, że tak jak dwie dekady temu tak i obecnie, pomimo globalizacji, historia świata, wbrew efektownym prognozom publicystów o jej końcu, toczy się dalej i nie wiadomo, dokąd może nas za sobą pociągnąć.

    Krzysztof Maria Załuski: Wypędzeni do raju (Aussiedlerblues), Maszoperia Literacka, Gdańsk 2010.

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.