Przedostatnie okrążenie. Recenzja filmu "Szybcy i wściekli 9"
"To tylko matma i fizyka" - słyszymy podczas jednej z najbardziej niedorzecznych scen nie tylko w filmie, ale i w całej serii spod szyldu "Szybcy i wściekli". Nie do końca wiadomo, czy scenarzyści kwestią jednego z bohaterów chcieli uwiarygodnić niewiarygodne, czy może świadomie puszczali oko w kierunku widowni. Pewne jest za to, że na liczniku odmierzającym poziom filmowego absurdu wskazówka dobiła do końca. Producentom już brakuje skali, a na pewno pomysłu, by w zmotoryzowaną sagę wpompować jeszcze trochę świeżego paliwa. "Dziewiątka" to jazda bez trzymanki, ale niestety na autopilocie.
Zaczynali od ulicznych wyścigów i okradania ciężarówek, by kilka lat później fruwać sportowymi autami pomiędzy dubajskimi drapaczami chmur, taranować miasto czołgiem i ścigać się z okrętem podwodnym. Byli szybcy i wściekli, stali się niezniszczalni, kuloodporni i niepodatni na ziemską grawitację. Po premierze dziewiątej odsłony serii listę przymiotników określających bohaterów jednej z najpopularniejszych filmowych franczyz znów trzeba będzie zaktualizować i wydłużyć. Opowieść o zmotoryzowanych buntownikach najpierw wyewoluowała w naoliwioną samochodowym smarem hybrydę "Mission Impossible" i filmów o Bondzie, a teraz ociera się już o kino spod znaku Marvela.
Superbohaterowie za kółkiem niewzruszeni mkną przez pole minowe, za pomocą elektromagnesów przerzucają auta jak kartonowe pudła, a nawet pędzą przez zapadający się most. Linowy (!). To i tak tylko rozgrzewka, bo w finale "Szybkich i wściekłych 9" filmowcy w równie spektakularny, co niedorzeczny sposób puszczają wodze fantazji, a dotychczasowe fanaberie wydają się już mocno... przyziemne. Fred Durst z charakterystyczną czerwoną czapeczką na głowie w jednym z kawałków Limp Bizkit śpiewał "Keep rollin', rollin', rollin', rollin'". Ale "rollin'" w "Szybkich i wściekłych" już dawno przestało wystarczać. Dziś to - jak brzmi jeden z utworów Metalliki - "Seek And Destroy".
Podostrzenie tonu całej serii oczywiście u jednych entuzjazm wyhamowało, u innych napędziło zainteresowanie przygodami Dominica Toretto i jego ekipy. "Dziewiątka" zadowoli jedynie tych drugich i to raczej częściowo. Realizacyjnego rozmachu i obłędnych wręcz ewolucji nie brakuje, a twórcy efektów specjalnych pokazują nieprzeciętny kunszt w pełnej okazałości. Film wbija w fotel. Dokładnie tak, jakbyśmy siedzieli w Chargerze u boku Vina Diesla i gnali dwie stówy na godzinę. Skąd więc tylko częściowe zadowolenie? Bo wspomniane wyżej uczucie towarzyszy nam zdecydowanie zbyt rzadko.
Pomiędzy imponującymi scenami w południowoamerykańskiej dżungli (otwarcie) a szaloną demolką na ulicach gruzińskiego Tbilisi (finał) zasadniczo wieje nudą. A to pewne novum, bo jakkolwiek licha byłaby fabuła poprzednich części, to niemal zawsze scenariuszowe niedoróbki nadrabiało znakomite tempo akcji. W "dziewiątce" tymczasem filmowcy serwują nam mało ekscytujące podchody braci Toretto poszatkowane co prawda kilkoma niezłymi sekwencjami (jak choćby pościg w Edynburgu), ale w dużej mierze przykopane toną czerstwego już humoru (autentycznie bawi już tylko wsiadająca za kółko Ramsey) i mądrości, które wielokrotnie powtarzano przy okazji poprzednich epizodów.
Najnowszej części doskwiera też nieznośna przewidywalność i powtarzalność schematów. Scenarzyści kolejny raz wyciągają historyjkę o superbroni zagrażającej ludzkości. Kolejny raz także o powodzeniu misji decydują siła Doma (Vin Diesel), szczęście Romana (Tyrese Gibson), przebojowość Letty (Michelle Rodriguez) czy informatyczne sztuczki Teja (Ludacris). Żadne z nich nie jest nas w stanie czymś zaskoczyć. Nowa fryzura Charlize Theron czy debiut w serii Johna Ceny również nie dostarczają fabule zbyt wielu ożywczych impulsów. Znów także trzeba tłumaczyć nieobecność filmowego Bryana O'Connera, co robi się już nie tyle nużące, co nawet niesmaczne.
Wraz z przedwczesnym niestety odejściem Paula Walkera samochodowa saga bezpowrotnie straciła pewnego rodzaju zawadiacki luz i naturalną swobodę. Aby zrekompensować braki, producenci dorzucali systematycznie kilogramy mięśni w postaci Dwayne'a Johnsona czy Jasona Stathama. I trzeba przyznać, że obaj wnieśli do serii sporo świeżej energii i humoru. Gdy jednak kilku napakowanych gości gramoli się do jednej sportowej "gabloty", z upływem czasu w środku robi się po prostu za ciasno. Tarcia i konflikty na planie spowodowały, że przetasowania w obsadzie stały się niezbędne.
Pod nieobecność Shawa i Hobbsa pojawił się więc wątek wyklętego przez rodzinę Jacoba Toretto (John Cena), dzięki któremu zagłębiamy się nieco w przeszłość samego Dominica. Kierunek całkiem słuszny, gorzej z wykonaniem, bo pomiędzy Dieslem a Ceną w zasadzie niewiele się dzieje poza nieustanną wymianą złowrogich spojrzeń. To, że wątek ma jednak potencjał, pokazują natomiast retrospekcje - być może zbyt często stosowane, bo rozbijają tempo filmu, ale bardziej interesujące niż współczesne relacje obu braci. Jeżeli producenci planują kolejny, poza "Hobbs i Shaw", spin-off, to może być świetny sposób na reanimację serii. Tym bardziej że Vinnie Bennett i Finn Cole, grający młodszych Toretto, wypadli co najmniej przyzwoicie, a przy okazji przypomnieliśmy sobie, jak to wszystko się zaczęło.
Nie ma szans, by "Szybcy i wściekli" wrócili na ulice, porzucili technologiczne gadżety, odstawili do hangaru pancerne wozy i przestali ratować świat. Strategia łamania kaskaderskich barier i praw fizyki zaprowadziła bohaterów zbyt daleko, by szukać drogi powrotnej. Jaką drogę natomiast wytyczą sobie producenci? Przed nimi piekielnie trudne zadanie w dziesiątej i wiele wskazuje na to, że ostatniej części.
Pod pewnym względem poprzeczka osiągnęła maksymalny pułap. Bardzo łatwo ją teraz strącić. Fabularnie można natomiast tu jeszcze sporo ugrać. "Dziewiątka" tymczasem może być filmem najlepszym, a zarazem najgorszym w serii. Wiele zależy od indywidualnego podejścia widza. Nieuchronnie jednak sygnalizuje, że czas schować do garażu czterokołowe zabawki, odkapslować Coronę i pomachać widzom flagą w czarno-białą szachownicę. Pozostało jeszcze tylko jedno okrążenie. Oby bez awarii silnika.
OCENA: 5/10
Film
Opinie wybrane
-
2021-06-28 19:13
Dla mnie super (5)
Pierwsza cześć obejrzałem w 2000 r w Californi w jakimś małym kinie. Poniewaz pracowałem przy naprawie szybkich aut a akcja filmu tez była w californi wiec automatycznie się zidentyfikowalem z bohaterami. Minęło ponad 20 lat seria trwa nadal a mnie wyciąga do kina 17 letnia córka która ma benzynę zamiast krwi i dla której anerykanskie auta typu charger czy japońska supra i skyline stały się pasja na całe życie :) także historia zatacza koło a seria super
- 30 29
-
2021-07-01 11:10
u mnie podobnie :))
tylko, ze przygode z "szybkimi" zaczalem dopiero od tokio drif, ogladalem w tokio, poniewaz naleze do tamtejszej yakuzy i tak sie zlozylo, ze kino nalezalo do bossa, wiec nie mielismy problemu zeby sobie taki filmik obejrzec ;) a zeby bylo smieszniej to bohater, ktory pojawia sie w tokio drifcie po raz pierwszy to moj kuzyn, takze udalo sie byc
tylko, ze przygode z "szybkimi" zaczalem dopiero od tokio drif, ogladalem w tokio, poniewaz naleze do tamtejszej yakuzy i tak sie zlozylo, ze kino nalezalo do bossa, wiec nie mielismy problemu zeby sobie taki filmik obejrzec ;) a zeby bylo smieszniej to bohater, ktory pojawia sie w tokio drifcie po raz pierwszy to moj kuzyn, takze udalo sie byc pare razy na planie. jako, ze musze sie ukrywac to wrocilem do polski z 4 dzieci, gdzie pobieram sobie 500+ i az mi sie lezka w oku zakrecila, poniewaz cala 4 wspolnie poszla teraz na 9 czesc do kina. super film :)
- 1 0
-
2021-06-29 22:39
Pytanie
Ale żalisz się czy chwalisz?
- 0 0
-
2021-06-29 13:22
I się obudziłeś
Zlany potem i cały śmierdzący, bo zapomniałeś przed snem wziąć prysznic.
- 1 1
-
2021-06-29 07:19
(1)
A tak właściwie, to warsztat był w stodole pod Kartuzami i specjalizowaliśmy się w Golfach trójeczkach.
- 21 2
-
2021-06-29 10:13
Ogólnie to nie był warsztat
Tylko dziupla, ale pasją do samochodów ta sama ;)
- 14 0
-
2021-07-02 09:38
Dramat kinematografii
Nic w tym filmie nie trzyma się kupy, brak jakiejkolwiek logiki, konsekwencji, o realności już nie wspomnę, całkowita abstrakcja. Pierwsza część i Tokyo drift miały to coś, dobry klimat, przemyślany scenariusz a przede wszystkim były jako tako realistyczne i zostawiły w kulturze motoryzacyjne swój ślad, filmy absolutnie kultowe na swoje czasy. A ten ulep to po prostu sr@nie na widza.
- 4 0
-
2021-06-29 09:17
Ta seria skończyła się dla mnie (1)
po Tokio Drift. Resztę obejrzałem tylko dla przyzwoitości ,ale z filmu na film było tylko gorzej.
- 26 0
-
2021-06-29 11:41
Tokio drift nie byl przypadkiem spin offem? Nie wnosil nic do fabuly takze technicznie seria skonczyla sie na sequelu
- 4 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.