Dziś, gdy ucichły dramatyczne apele przeciwników postmodernizmu, nareszcie możemy oglądać "Hamletmachine" Heinera Müllera z odpowiednim dystansem. Co widać z tego oddalenia? Choćby to, że chociaż w kulturze wiele się skończyło, a jeszcze więcej wyczerpało, jednak przetrwaliśmy i jakoś musimy sobie z tym faktem poradzić.
Oglądając klasyczny spektakl rumuńskiego teatru trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystkie współczesne interpretacje Hamleta zdają się w jakimś stopniu zamykać w formule müllerowskiego poematu. Obecna w tekście dekonstrukcja, dotykająca zarówno samego dramatu jak i towarzyszącej mu refleksji nad współczesną kulturą, wydaje się dziś obowiązującym kanonem.
Hamlet niedojrzały, Hamlet wątpiący, Hamlet szaleniec, Hamlet antybohater, Hamlet intelektualista i wreszcie Hamlet kobieta. W "Hamletmachine" znajdziemy wszystkie z możliwych interpretacji tej postaci. I jeszcze tekst - pokiereszowany, intymny, bliski poetyckiemu strumieniowi świadomości.
Jedyną rzeczą jaką dzieło sztuki może zrobić, to jeden wzbudzić tęsknotę do innego stanu bytu. Ta tęsknota jest rewolucyjna - pisał o swoich sztukach Müller, najpilniejszy uczeń Brechta, na długo przed upadkiem berlińskiego muru.
Kilkadziesiąt lat po napisaniu tych słów jasne jest, że z jakąkolwiek rewolucją daliśmy sobie już spokój. W spektaklu znajdziemy niemal wszystkie kanoniczne elementy niemieckiego teatru, łącznie z antypsychologiczną grą aktorską oraz swobodą w doborze scenicznych środków wyrazu. Z drugiej jednak strony, w zestawie tym zabrakło elementu istotnego, obecnych w tekście treści politycznych.
Unikanie tematu historii i polityki na rzecz kontestacji kultury, ewentualnie sytuacji rodzinnych, to symptomatyczna cecha współczesnych wystawień Szekspira. Dramatyczna wizja ludzkiej egzystencji na zgliszczach cywilizacji wzrusza, ale do tego zdążyliśmy się już chyba przyzwyczaić. Co więc zostaje? Być może, tak jak w rumuńskim "Hamletmachine", gorzka wycieczka tropem minionych symboli, znanych stylistyk i artystycznych inspiracji.