Piekielne pomysły działają na zmysły, a dusza gdzieś skryta, nikt o nią nie pyta... to jedna z dedykacji dla Klubu Żak od zakopiańskiego
Teatru Witkacego, który gościł w Gdańsku. Zespół
Andrzeja Dziuka przyjechał ze świetnymi spektaklami, które zauroczyły publiczność. W niezwykły sposób, udało się stworzyć nastrój teatralnego święta, kiedy to widz jest oczekiwanym i ważnym gościem.
Teatr Witkacego, mieszczący się w Zakopanym w budynku Zakładu Wodoleczniczego dra Andrzeja Chramca z 1910 r. już od pierwszego spektaklu wystawionego w 1985 roku zyskał uznanie krytyków i ogromne zainteresowanie publiczności. Tytuł pierwszego przedstawienia brzmiał prowokacyjnie: "Witkacy - Autoparodia. Niesmaczny góralsko-ceperski skecz. Zakopiańczykom prawdziwym (!) poświęcone". Na kolejne przedstawienia... trudno już było się dostać.
Zespół od początku bardzo konsekwentnie prowadzi
Andrzej Dziuk, nadając teatrowi niepowtarzalny charakter. Jak przyznał w rozmowie z "Głosem", bardzo starannie dobiera aktorów, do każdego pomysłu stara się ich przekonać, a wybiera tylko te teksty, które są dla niego ważne. Najważniejszy w tym teatrze zawsze jest widz, czego mogła doświadczyć trójmiejska publiczność.
Hol Żaka każdego dnia był inaczej zaaranżowany na spotkanie z widzem, przed którym już od wejścia otwierał się teatralny świat. Aktorzy witali widzów przy wejściu na salę, stwarzając nastrój ważnego spotkania. I tak na przykład wchodząc na "Caligulę" widzowie dostawali szare okrycia, aby stać się uczestnikami dramatu.
- Może zabrzmi to patetycznie, ale takie bycie ze sobą nawzajem jest w teatrze istotne i trzeba po prostu uznać, że to ważne, bez używania pustych frazesów o tym, że bez widza nie ma teatru - powiedział "Głosowi" Andrzej Dziuk. O ile
"Kurka wodna" Ignacego Witkacego w reżyserii Andrzeja Dziuka podzieliła publiczność, to
"Caligula" Alberta Camusa (także w reż. A. Dziuka) nie pozwolił nikomu wyjść obojętnym. To jeden z tych poruszających spektakli, które na długo pozostają w pamięci. Z dramatu przypominającego filozoficzny traktat o wartościach i próbie "wyobrażenia sobie Boga bez nieśmiertelności człowieka" - jak pisał Camus - Dziuk stworzył spektakl o dążeniu do niemożliwego. Caligula, który po śmierci ukochanej Drusilli próbuje zagłuszyć cierpienie morzem okrucieństw i niepotrzebnych, bezsensownych śmierci, marzy o zdobyciu księżyca. Chce go dostać, by poczuć ulgę.
W przejmującej, niezwykłej kreacji Krzysztofa Łakomika oglądamy bezwzględnego tyrana, niebezpiecznego intelektualistę, nieszczęśliwego człowieka i szaleńca jednocześnie. Przedstawienie rozgrywa się w szarej scenografii, gdzie miejscem zdarzeń jest miękka mata. Widzowie, siedzący w kregu i przyodziani w szare szale, biora udział w absurdalnym konkursie poetyckim. Wszystko dzieje się "blisko" i nie ma możliwości skrycia się w wygodnym teatralnym fotelu, pozwalającym na bezpieczny dystans. Spektakl staje się ważna rozmową o ludzkim życiu - bez niepotrzebnego patosu i wytartych banałów.
Bezpretensjonalny, urokliwy i zabawny wieczór "pełen niespodzianek" zaproponowano publiczności późną nocą. Warto jednak było czekać. Znane piosenki - jak chociażby ta o seksapilu, czyli kobiecej broni wykorzystywanej przeciw mężczyznom i skecze w wykonaniu zespołu Teatru Witkacego wprowadziły w nastrój znakomitego teatralnego kabaretu w najlepszym stylu. Na niedzielny wieczór zaplanowano "C'est la vie!, czyli camiczne wariacje" - minidramaty Henri-Pierre'a Cami w reż. Piotra Dąbrowskiego.