- 1 Zmiany na GUMed i UCK - jakie plany mają kandydaci na rektora? (42 opinie)
- 2 16 chętnych na budowę nowej szkoły w dzielnicy Piecki-Migowo (14 opinii)
- 3 Nowy rektor Akademii Sztuk Pięknych wybrany (93 opinie)
- 4 Studenci oczami AI mają trzy ręce. Zdjęcie UG śmieszne czy straszne? (67 opinii)
- 5 Jakie nowe kierunki ruszają na trójmiejskich uczelniach? (60 opinii)
- 6 Podwyżki na Politechnice Gdańskiej. Związki odrzucają propozycję rektora (353 opinie)
To ja, złodziej. Recenzja filmu "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje"
Inspirowana historią peerelowskiego "króla ucieczek" opowieść Mateusza Rakowicza pędzi na złamanie karku niczym wypuszczony z fabrycznej taśmy Polonez, pachnie Zachodem bardziej niż niejeden "Pewex" i gwarantuje szaloną zabawę rodem z upojnego dancingu do białego rana. Pochodzący z Gdańska reżyser szarą monotonię "czasów słusznie minionych" przesączył przez pastelowe filtry i refreny muzycznych szlagierów, udowodniając przy tym, jak brawurowo można na filmowym parkiecie wywijać różnymi gatunkami i konwencjami. Takich produkcji jak "Najmro" w polskim kinie potrzeba znacznie więcej.
Szufladka opatrzona tytułem "Najmro" musiałaby mieć co najmniej podwójne dno lub kilka przegródek, bowiem pełnometrażowego debiutu Mateusza Rakowicza zwyczajnie nie da się umieścić tylko w jednej filmowej kategorii. Widowiskowe pościgi "dużymi fiatami" i śmiałe napady na napęczniałe od zachodnich bogactw "Peweksy" sugerują porywające kino akcji. Sporo komediowych elementów wprowadzają gamoniowaci stróże prawa, którym główny bohater wymyka się w najmniej spodziewanych okolicznościach. Jest też w "Najmro" odrobina satyry na peerelowskie absurdy i moment ustrojowej transformacji. Znajdzie się nawet miejsce na zwiewne love-story czy szorstkie, ocierające się już o brutalność, kino gangsterskie.
Przeczytaj także: Wywiad z Mateuszem Rakowiczem, reżyserem "Najmro"
Komiksowy PRL, czyli szafa gra
Jakby tego było mało, gdański reżyser w karkołomny nieraz sposób łamie gatunkowe schematy i bawi się filmową strukturą z polotem godnym Guya Ritchiego. Kombinuje z ustawieniami i filtrami kamery, przemeblowuje chronologię wydarzeń, stosuje ultra-szybki montaż czy efekciarskie slow-motion. Pstrokaty styl, ocierający się momentami nawet o kicz, może początkowo razić i irytować, ale gdy już przyzwyczaimy oczy do tej komiksowej formy, w każdej niemal scenie znajdziemy oryginalny podpis reżysera i wyborną zabawę różnymi gatunkami. Ogromna kreatywność autora towarzyszy zarówno sekwencjom akcji, jak i nawet tak nużąco ogrywanym w rodzimych produkcjach scenom erotycznym. Rakowiczowi udało się stworzyć film, który na polskim gruncie trudno zestawić z innymi tytułami. Takowych po prostu brakuje.
Podobnie jak brakuje filmów, w których przyszarzałe peerelowskie realia nabrałyby kolorowych rumieńców. Wszak miniona epoka, choć obfitowała oczywiście w ogólnonarodowe tragedie i dramaty jednostek, nie była odarta z codziennych radości, fantazji i marzeń. Właśnie na tym wycinku tej - bądź co bądź raczej smutnej w ogólnym rozrachunku - rzeczywistości skupili uwagę twórcy "Najmro", i to w mniej sentymentalnym tonie niż Kinga Dębska w "Zupie nic". U Rakowicza specyfika schyłkowego PRL-u (akcja rozpoczyna się w 1988 roku) jest integralnym elementem filmu, a nie tylko jego tłem. Od paździerzowych fryzur i stylizacji po nieśmiertelne szlagiery Zauchy, Jantar, Maanamu czy Niemena, które kapitalnie ilustrują poszczególne sceny. Ścieżka muzyczna z filmu mogłaby zresztą posłużyć jako świetna playlista niejednej imprezy w retro klimacie.
Ogrodnik to nie Saszłyk, film to nie biografia
Wbrew pozorom, "Najmro" nie jest typowym kinem biograficznym. Ba, nie jest takim w ogóle. To raczej film z elementami biografii, bowiem scenarzyści historię Zdzisława Najmrodzkiego (słynny złodziej aut, król ucieczek, specjalista od "włamów" do "Peweksów" i bohater niejednego odcinka programu "997") potraktowali bardziej jako luźną inspirację niż ścisłe wytyczne. Umożliwiło to filmowcom stworzenie na ekranie postaci, którą z pierwowzorem łączy zamiłowanie do wytwornych garniturów, złotych łańcuszków, pięknych kobiet, cudzych Polonezów i oczywiście zjawiskowych ucieczek z policyjnych cel i więziennych "spacerniaków".
Filmowy Zdzisiek to jednak bardziej szlachetna i ugrzeczniona wersja samego "Saszłyka" (prawdziwy pseudonim Najmrodzkiego). W wydaniu Dawida Ogrodnika mamy do czynienia ze złodziejem-dżentelmenem i amantem-romantykiem, który - jak sugeruje podtytuł - jeśli kocha, to namiętnie, jeśli kradnie, to z honorem. Jeśli zestawimy to z życiorysem prawdziwego Najmrodzkiego, to, pomimo kilku podobieństw, łatwo zauważyć sporo kontrastów.
Tych natomiast zbyt wielu nie znajdziemy w roli Dawida Ogrodnika. To raczej jednowymiarowa postać, która z miejsca zaskarbi sobie przychylność i sympatię widowni, ale niczym szczególnym jej nie zaskoczy ani nie zaimponuje. Poprzednim wcieleniom Ogrodnika często towarzyszyło przekonanie, że na ekranie stawał się konkretną postacią. W "Najmro" bardziej gra Zdziśka niż nim jest. Oczywiście nadal robi to z ogromną gracją, swobodą i doskonałym wyczuciem bohatera, lecz nie jest to rola, którą w CV Ogrodnika można byłoby zestawić z kreacjami w "Ostatniej rodzinie" czy w "Cichej nocy".
Większą głębią można byłoby zresztą obsadzić wszystkie pozostałe postaci w filmie, co nie znaczy, że ich odtwórcy poszli na łatwiznę. Świetnie na drugim planie wypada bardzo naturalna, pozornie tylko schowana w blasku Najmro, Masza Wągrocka jako Tereska. Wypranego z emocji milicjanta Barskiego doskonale sportretował Robert Więckiewicz. Na momenty Jakuba Gierszała trzeba poczekać, ale - nawet pomimo lekkiego przeszarżowania - dają piorunujący efekt. Wybornie w komediowym wydaniu jako matka Najmrodzkiego prezentuje się także znana szczególnie trójmiejskiej publiczności Dorota Kolak.
Najmro kocha, kradnie, szanuje i może podbić kina
Debiutując z "Najmro" Mateusz Rakowicz - wzorem swojego bohatera - stawia bardzo pewne, a zarazem taneczne kroki w pełnometrażowym polskim kinie. Udało mu się stworzyć w pełni autorski, dynamiczny, wciągający i wizualnie dopracowany film, który posiada wszystkie atuty, by podbić kina, zapełnić sale i dostarczyć widzowi rozrywki na naprawdę różnorodnym poziomie. Ogólnego wrażenia nie zdyskredytuje nawet naciągane chwilami efekciarstwo czy nakreślony trochę niezdarnie i zbyt powierzchownie finał, będący zarazem chyba najsłabszym elementem filmu.
Warto z "królem ucieczek" uciec w zupełnie nowe rejony polskiego kina i, tak jak tytułowy bohater oglądający w filmie "Klątwę Doliny Węży", dać się porwać przygodzie. Będzie to wyprawa bardziej w znane niż nieznane, ale na pewno w zaskakującej formie przywołującej na myśl hollywoodzki rozmach i czar PRL-u zarazem. Próżno w ostatnich latach szukać tak udanej komedii sensacyjnej w naszym kraju. "Berek!" - krzyczy w jednej ze scen Najmro do Barskiego, po czym daje nogę z komisariatu. Warto gonić za nim prosto do kina.
OCENA: 8/10
Film
Opinie wybrane
-
2021-09-18 15:54
Tylko czy wierzyć tu recenzentowi? (2)
Na temat "Czarnej owcy" też się niedawno rozpływał w zachwytach, a był to bardzo słaby, przewidywalny i mało śmieszny film.
- 32 5
-
2021-09-18 21:36
Polecam!
Byłam i potwierdzam, byłam miło zaskoczona - fantastyczny film, warto się wybrać.
- 3 1
-
2021-09-18 19:55
Może po prostu dla ciebie są filmy Vegi. Czarna owca to mega świetny film.
- 5 6
-
2021-09-19 10:46
Tamte czasy wcale nie były "szare i monotonne". (5)
A nawet rzekłbym że ludzie wtedy żyli bardziej swoim życiem niż teraz. Nie tracili np. tyle czasu na tv, bo były 2 kanały. A jeśli już, to często oglądali coś wartościowego, zamiast tasiemcowych seriali o niczym.
Nie tracili też czasu na oglądanie życia "gwiazd" w internecie :D
Dużo więcej było spotkań towarzyskich w domach, z przyjaciółmi, sąsiadami, rodziną.
Itd itp.- 90 5
-
2021-09-20 10:27
Jak ktoś za Giewont życia uważa łojenie wódy i gadanie andronów... (1)
...to oczywiście. Ale jak ktoś chciał być odrobinę bardziej kreatywny, to tylko ciągle kopał się z koniem. Jak nie z cenzurą, to z zaopatrzeniem. Bo jak już kogoś dopadła wena poety, to często musiał sobie najpierw samodzielnie wyciąć nożyczkami kartki A4 i podpieprzyć taśmę do maszyny z zakładu pracy.
- 8 4
-
2021-09-20 16:41
Chrzanisz androny...wlasnie przez cenzurę ludzie byli o wiele bardziej kreatywni niz dzisiaj.
A androny to walą dzisiejsze celebryty i tzw. "gwiazdy"lans na sciankach i internecie. Pustosłowie i brak klasy. Tak więc mimo faktycznie niełatwych warunków w ówczesnych PRL-owskich czasach ludzie żyli naprawdę.
- 1 0
-
2021-09-19 12:24
(2)
Dużo więcej było spotkań towarzyskich z przyjaciółmi, sąsiadami, rodziną, ale nie w domach, tylko w kolejkach po każdy możliwy towar. No chyba, że się pracowało dla komunistycznego aparatu.
- 12 7
-
2021-09-20 00:23
Nie wiem jak u ciebie, ale u mnie, w dużym bloku, prawie wszyscy się znali.
I imprezy sąsiedzkie były bardzo często, raz u jednych, raz u drugich itd.
A starsze dzieciaki opiekowały się młodszymi w czasie gdy rodzice się bawili.
Kolejki swoją drogą, ale życie towarzyskie ludzi dorosłych było dużo bardziej intensywne niż teraz.- 14 3
-
2021-09-19 12:47
"Już za pięć minut trzynasta" jak śpiewał kiedyś Shak'n Dudi
- 3 1
-
2021-09-18 17:57
Wielki nieudany ''szpan ''.
Uczą się niektórzy , jak tu zrobić kasę .Kiedyś filmy o tej tematyce były pokazywane w kinach studyjnych .Szybko zejdzie z kin.
- 17 30
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.