• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Nie chcemy festiwalu filmowego online - Leszek Kopeć o przyszłości FPFF

Tomasz Zacharczuk
7 marca 2021 (artykuł sprzed 3 lat) 
- Marzymy wręcz o tym, by już więcej nie wracać do formuły, na którą zdecydowaliśmy się podczas 45. edycji FPFF. Przyjęliśmy założenie, że w tym roku zrealizujemy festiwal we wrześniu. W formie jak najbliższej naszej dotychczasowej tradycji - tak o przyszłości gdyńskiego festiwalu mówi jego dyrektor Leszek Kopeć. - Marzymy wręcz o tym, by już więcej nie wracać do formuły, na którą zdecydowaliśmy się podczas 45. edycji FPFF. Przyjęliśmy założenie, że w tym roku zrealizujemy festiwal we wrześniu. W formie jak najbliższej naszej dotychczasowej tradycji - tak o przyszłości gdyńskiego festiwalu mówi jego dyrektor Leszek Kopeć.

- Mamy na liście już około 43 filmów, które mogłyby być zgłoszone do Konkursu Głównego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Marzymy o tym, by już nigdy nie wracać do formuły online - mówi Leszek Kopeć, dyrektor imprezy. Jednocześnie podkreśla, że festiwal ma tak piękną historię, że nie można dopuścić do jej przerwania. Tegoroczna 46. edycja festiwalu filmowego zaplanowana jest wstępnie w dniach 20-25 września. Jakie są szanse na powrót widzów? Czego organizatorów nauczyła poprzednia edycja w wersji online? Czy 2021 będzie rokiem polskiego kina? O to pytamy dyrektora gdyńskiej imprezy.



Tomasz Zacharczuk: Mija rok, od kiedy koronawirus pojawił się w Polsce. Jak te pandemiczne 12 miesięcy wpłynęło Pana zdaniem na kondycję kina i filmowy przemysł?

Leszek Kopeć: Fatalnie. Wszyscy pamiętamy, jak pandemia i podejmowane stopniowo obostrzenia fundowały nam prawdziwą huśtawkę nastrojów. Decyzje związane z wprowadzaniem restrykcji i nowych zasad również falowały. Mieliśmy przez bardzo długi czas zamknięte kina. Nie udało się także przeprowadzić naszego festiwalu we wrześniu i nadal bardzo tego żałuję. Przekładaliśmy go na listopad, później na grudzień. Wówczas jedyną możliwą w świetle przepisów formułą była wersja online. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że specyfiką gdyńskiej imprezy jest przede wszystkim kontakt - środowiska filmowego z widzami, widzów z twórcami. U nas nie tylko jury, ale także publiczność ocenia filmy. Produkcje są szeroko dyskutowane podczas spotkań, paneli, debat.

Pandemia wszystkie te atuty wytrąciła wam z rąk?

Tak. Marzymy wręcz o tym, by już więcej nie wracać do formuły, na którą zdecydowaliśmy się podczas 45. edycji FPFF. Przyjęliśmy założenie, że w tym roku zrealizujemy festiwal we wrześniu. W formie jak najbliższej naszej dotychczasowej tradycji. Zakładamy, że uda się to osiągnąć, podobnie jak organizatorom dwóch ubiegłorocznych festiwali: Millennium Docs Against GravityNiepokorni Niezłomni. Obie imprezy odbyły się we wrześniu w Gdyni z udziałem widzów. Oczywiście nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, na ile będzie to realne. Pozostaje mieć po prostu nadzieję, bo przecież nie jestem w stanie prorokować ani wysuwać pogłębionych analiz. To już leży w gestii ekspertów od zdrowia i pandemii. Liczę, że okres wakacyjny nie wywoła czwartej fali zakażeń i uda nam się spotkać we wrześniu. Nawet jeśli formuła festiwalu miałaby być nieco okrojona.

Czytaj też: Z wizytą na planie filmu "Iluzja"

Czy okres pandemii sparaliżował produkcję filmową w Polsce?

Na pewno skomplikował proces produkcji, ale pomimo pandemii nadal powstaje dużo filmów. Mamy już na liście około 43 produkcji, które mogłyby być zgłoszone do Konkursu Głównego. Realnie zapewne będzie tych tytułów mniej więcej 30. Do tego siedem "mikrobudżetów" i kilkadziesiąt krótkich form. Na pewno będzie co pokazać. Pytanie tylko, komu i w jakich okolicznościach.

Czy plac Grunwaldzki ponownie zapełni się w tym roku miłośnikami kina? Organizatorzy będą czekać na rozwój sytuacji epidemiologicznej. Czy plac Grunwaldzki ponownie zapełni się w tym roku miłośnikami kina? Organizatorzy będą czekać na rozwój sytuacji epidemiologicznej.
Wielokrotnie wypowiadał się już Pan o powodach organizacji ubiegłorocznego festiwalu w takiej, a nie innej formule. Zapytam więc inaczej, czy z perspektywy czasu uważa Pan tę decyzję o zachowaniu festiwalowej ciągłości za słuszną?

Ciągłość to był jeden z kluczowych argumentów. Cały czas mieliśmy nadzieję, że uda się otworzyć kina, a filmy wejdą na ekrany. Platformy cyfrowe nie zaspokajają, moim zdaniem, potrzeb producentów czy dystrybutorów, zarówno tych finansowych, jak i promocyjnych. Dlatego tak kluczowe jest pokazywanie filmów w kinowej sali dla ludzi, którzy doceniają wartość, jaka płynie z bezpośredniego obcowania z filmem. To się nie udało, ale i tak jestem pozytywnie zaskoczony, bo łączna liczba widzów podczas naszego ubiegłorocznego festiwalu online wyniosła 42 tys., z czego 16 tys. obejrzało filmy, a 24 tys. wzięło udział w pozostałych wydarzeniach. Widać było więc, że głód i tęsknota za kontaktem z kinem, nawet w takiej dość ograniczonej formule, były ogromne.

Faktycznie, imponująca liczba, szczególnie gdy zestawimy ją z frekwencją podczas festiwalu w tradycyjnej formule.

W 2019 r. odnotowaliśmy rekordową frekwencję 72 tys. uczestników naszego festiwalu. 42 tys. uważam więc za niezły wynik, zważywszy na okoliczności. Ta liczba jest świadectwem tego, że zainteresowanie polskim kinem, pomimo ograniczeń, nie maleje. W pewnym sensie aspekt promocyjny został spełniony. Widać to choćby po zainteresowaniu, jakim cieszą się seanse w naszym kinie studyjnym po ponownym otwarciu. Większość pozycji w repertuarze zajmują polskie produkcje, które zapełniają sale do maksimum. Oczywiście w ramach obowiązujących limitów. Na pokazy nagrodzonego Złotymi Lwami "Zabij to i wyjedź z tego miasta" brakowało nawet biletów. Równie chętnie widzowie korzystają z nielicznych zagranicznych propozycji. Dużym obłożeniem cieszyły się choćby seanse komedii "Palm Springs".

Czytaj też: Wrzesień bez festiwalu filmowego. Jak było w poprzednich latach?

Podczas pierwszej w historii festiwalu edycji online filmy za pośrednictwem platformy cyfrowej obejrzało 16 tys. widzów. 24 tys. wzięło udział w wydarzeniach towarzyszących. Podczas pierwszej w historii festiwalu edycji online filmy za pośrednictwem platformy cyfrowej obejrzało 16 tys. widzów. 24 tys. wzięło udział w wydarzeniach towarzyszących.
Nowa formuła wymagała też nowych przygotowań. Jakie były największe wyzwania organizacyjne?

Mieliśmy właściwie cztery wyzwania. Wiosną Komitet Organizacyjny, przy mojej negatywnej opinii, podjął decyzję o całkowitym odwołaniu festiwalu. I nie kto inny, a właśnie środowisko filmowe wymusiło, by jednak za wszelką cenę szukać nowej formuły. Padał też emocjonalny i historyczny argument, że tylko w stanie wojennym nie odbył się festiwal. Komitet uległ. Najpierw dwukrotnie były przymiarki do festiwalu w formule hybrydowej, a ostatecznie skończyło się na festiwalu online.

Same przygotowania to był istny rollercoaster. Mieliśmy zaledwie pięć tygodni na zorganizowanie własnej platformy cyfrowej, co wcale nie jest takie proste. Zbudowaliśmy własne studio telewizyjne, obsłużyliśmy otwarcie, małą galę, współpracowaliśmy z TVP przy transmisji wirtualnej gali. Musieliśmy nagrać kilkadziesiąt wypowiedzi laureatów i wręczających. Nie było to może arcydzieło sztuki telewizyjnej, ale najważniejsze, że się udało. Jestem pełen podziwu dla całej ekipy.

Mam już niemałe doświadczenie zawodowe i życiowe i z różnymi perypetiami przyszło mi się mierzyć. Pamiętam, jak 20 lat temu zaczynałem jako dyrektor festiwalu. Były wówczas głosy o odwołaniu festiwalu, wyprowadzeniu go z Trójmiasta. Udało się go utrzymać w Gdyni. Podobnie teraz podołaliśmy wyzwaniu. Zadziałał aspekt psychologiczny - nie poddajemy się, nie rezygnujemy, robimy wszystko, co można. Przede wszystkim zależało nam na tym, by było bezpiecznie i to się udało. Nikt nie zachorował podczas festiwalu, mimo że nad obsługą imprezy pracowała spora ekipa. Staraliśmy się nadać temu bardziej uroczysty charakter niż coś na wzór ubogich transmisji przy półce z książkami i kwiatku na oknie. Należy podziwiać tę ponad 20-osobową ekipę, która pracowała nad zeszłoroczną edycją. Wszystkie te osoby wykonały heroiczny wysiłek, śpiąc po cztery godziny na dobę przez pięć tygodni.

Czy wygrana "Zabij to i wyjedź z tego miasta", filmu animowanego, była dla Pana zaskoczeniem?

Nie. Przez pierwsze pół godziny oglądałem film z mieszanymi uczuciami, a potem byłem już pełen podziwu dla tego niezwykłego dzieła. Zwykle przeciętnemu zjadaczowi chleba animacja kojarzy się z filmem dla dzieci, a przecież to stereotyp. Polska szkoła animacji kolejny raz pokazała wielki pazur, w nietuzinkowej formie i ze wzruszającym przesłaniem. Niebagatelna w tym zasługa Mariusza Wilczyńskiego. Jest to człowiek o niezwykłym sposobie patrzenia na rzeczywistość. Film "Zabij to i wyjedź z tego miasta" był odmienny i odrębny od tego, z czym corocznie na festiwalu się spotykamy. Jego oryginalność i niebanalność zasługiwały na nagrodzenie.

Film Mariusza Wilczyńskiego, podobnie jak wiele innych polskich tytułów, gości teraz na ekranach kin studyjnych. Czy 2021 może być rokiem polskiego kina? Szczególnie w świetle problemów związanych ze wstrzymaniem najgłośniejszych i największych światowych premier.

Są na to spore szanse i wcale mnie to nie dziwi. Na razie zresztą promocja polskiego kina jest wymogiem. Chcąc korzystać ze wsparcia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, mamy narzucony obowiązek wyświetlania 50 proc. polskich filmów w godzinach od 18 do 21. Bez trudu ten warunek spełniamy, bo wiele tych tytułów pokazujemy premierowo i przedpremierowo. Zainteresowanie jest ogromne.

Liczymy na kolejne polskie produkcje, w tym także na tytuły Gdyńskiej Szkoły Filmowej. Jak wygląda teraz działalność placówki w pandemicznych warunkach?

Większość zajęć nasz ostatni rocznik miał online. Mamy kilka filmów, co najmniej cztery, które pokazane zostaną teraz na egzaminie końcowym. Pozostałe są jeszcze w postprodukcji. Myślę, ze 2-3 filmy mają spore szanse, by się wybić. Są bardzo dopracowane i przemyślane, mogą pozytywnie zaskoczyć. Liczymy, że uda się wywołać efekt poprzednich roczników, których produkcje pokazywane były w Berlinie czy Cannes. Niektórzy z naszych absolwentów kręcą też swoje debiuty. Mam nadzieję, że jako szkoła wkrótce pochwalimy się nie tylko filmami dyplomowymi, ale i tytułami, które wejdą do szerokiej dystrybucji kinowej.

Czytaj też: Niezwykły film z Gdyni walczy o Złote Lwy

Wszyscy widzowie i przyjaciele FPFF będą oczekiwać na wrzesień. Życie, co pokazał dobitnie ubiegły rok, pisze różne scenariusze. Czy dopuszcza Pan możliwość zorganizowania tegorocznej edycji festiwalu w takiej formule jak kilka miesięcy temu?

Z największą niechęcią. Nie chciałbym nawet głośno wypowiadać takiej deklaracji. Zawsze jest jednak lepiej zorganizować festiwal, niż w ogóle go odwołać. FPFF ma tak piękną historię i tradycję, że nie można jej narażać na przerwanie. To wciąż impreza, która jak żadna w Polsce podsumowuje dorobek rodzimej kinematografii. Festiwal jest potrzebny widzom, by doceniali te filmy. Dziennikarzom i krytykom, by promowali sztukę. By było po prostu wiadomo, że polskie kino żyje.

Quiz Filmowe Trójmiasto Średni wynik 55%

Filmowe Trójmiasto

Rozpocznij quiz

Miejsca

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (27)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Wielka Szama na Stadionie - wielkie otwarcie sezonu w Gdańsku! (12 opinii)

(12 opinii)
street food

Kwiat Jabłoni "Nasze ulubione kluby" (8 opinii)

(8 opinii)
pop

Daria ze Śląska "Pierwsza trasa c.d."

89 - 129 zł
Kup bilet
pop

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

W którym roku oficjalnie zostało otwarte gdańskie zoo?