• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Teoria wielkiego upojenia. Recenzja filmu "Na rauszu"

Tomasz Zacharczuk
13 lutego 2021 (artykuł sprzed 3 lat) 

Gdy toniesz pod naciskiem codziennej frustracji i rutyny, to nawet najbardziej absurdalna terapia wydaje się być jedyną sensowną próbą wypłynięcia na powierzchnię. Bohaterowie duńskiego komediodramatu decydują się na niekonwencjonalny alkoholowy eksperyment, by w przesiąknięte marazmem życie wlać, nomen omen, odrobinę wysokoprocentowego paliwa. Mające spore szanse na oscarową nominację "Na rauszu" dobitnie pokazuje, iż upojenie od ukojenia, ale też upodlenia, dzieli naprawę niewiele. I niekoniecznie różnicę należy mierzyć w mililitrach.



Repertuar kin w Trójmieście


Wypaleni zawodowo, wycofani w życiu prywatnym, oswojeni z przeciętnością, zatopieni w marazmie codzienności. Tacy są bohaterowie najnowszego filmu Thomasa Vinterberga. Podczas zakrapianej kolacji czterej przyjaciele uczący w prowincjonalnej szkole dyskutują o kontrowersyjnej teorii jednego z norweskich psychologów. Według Finna Skårderuda człowiek rodzi się z niedoborem alkoholu w organizmie, dlatego codzienna dawka około pół promila we krwi ma znacząco poprawiać funkcjonowanie i efektywność jednostki. Nie ryzykując zbyt wiele, pedagodzy decydują się na własnej wątrobie przetestować śmiałe założenia.

Zakładają więc dziennik badań i skrupulatnie opisują efekty eksperymentu. Piją tylko w tygodniu, wyłącznie w pracy, nie później niż do godziny 20 i tak, by utrzymywać w organizmie niezmienne pół promila. Zaopatrzeni w "małpki" nauczyciele historii, muzyki, wychowania fizycznego i psychologii podczas szkolnych przerw wymykają się ukradkiem do toalety czy składziku, by systematycznie uzupełniać niedobory promili. Wkrótce na alkoholowym "dopingu" zaczynają osiągać pierwsze sukcesy: poprawiają komunikację z uczniami, rewolucjonizują metody nauczania, zyskują pewność siebie. "Nie czułem się tak dobrze od lat" - stwierdza nawet jeden z nich.

Bohaterowie "Na rauszu" rozpaczliwie poszukują impulsu, który reaktywuje ich życiową radość. Sięgają więc po alkohol i dość odważną teorię norweskiego psychologa, którą zamierzają udowodnić w praktyce. Bohaterowie "Na rauszu" rozpaczliwie poszukują impulsu, który reaktywuje ich życiową radość. Sięgają więc po alkohol i dość odważną teorię norweskiego psychologa, którą zamierzają udowodnić w praktyce.
Stojący za kamerą Thomas Vinterberg kolejny raz udowadnia, że realizm i ekranowa prawda są dla niego kluczowe w kształtowaniu filmowego przekazu. W świetnym "Festen" i wybitnym "Polowaniu" reżyser konsekwentnie zajmował pozycję obserwatora, a nie sędziego, który wydaje kategoryczne wyroki i narzuca publiczności określoną narrację. Podobny schemat zastosowano w "Na rauszu". To głównie po stronie widza leży ocena postawy i motywacji poszczególnych bohaterów. Można im kibicować, można się z nimi bawić, lecz równie dobrze można także poczuć obawę czy wręcz wstręt, gdy sympatycznych belfrów coraz mocniej pochłania alkoholowy eksperyment.

Vinterberga bardziej od skutków alkoholizacji interesują przyczyny i pod tym względem "Na rauszu" nabiera już szerszego, uniwersalnego kontekstu. Wykraczającego poza duńską prowincję i specyfikę małomiasteczkowego funkcjonowania. Poniekąd oczywiście reżyser rozmywa nieco mit skandynawskiej sielanki i otwartości tamtejszego społeczeństwa, lecz przede wszystkim zwraca uwagę na emocjonalne wypalenie współczesnego człowieka. Bohaterowie filmu rozpaczliwie wręcz szukają impulsu, który wywoła u nich wewnętrzny restart i sprawi, że ponownie zacznie im zależeć. Gotowi są nawet sięgnąć po najbardziej absurdalną terapię, by zmienić coś w swoim życiu. Alkohol traktują jak antidotum na dotychczasowe porażki, frustracje i długoletnią apatię. Problem w tym, że początkowe dawki szybko przestają wystarczać.

W swoim najnowszym filmie Thomas Vinterberg znacznie więcej niż o skutkach mówi o przyczynach sięgania po alkohol. I to nie tylko przez sfrustrowanych nauczycieli, ale także licealną młodzież. W swoim najnowszym filmie Thomas Vinterberg znacznie więcej niż o skutkach mówi o przyczynach sięgania po alkohol. I to nie tylko przez sfrustrowanych nauczycieli, ale także licealną młodzież.
Bohaterem, który wydaje się być najbardziej pogubionym jest portretowany przez Madsa Mikkelsena Martin. Historyk, którego ignorują uczniowie, własne dzieci, a nawet żona. Poniekąd on sam także ignoruje kryzys, w jaki popadł lata temu. Snuje się więc po ścieżkach życia, którego nie potrafi zmienić i nie za bardzo wie jak. Przypomina pacjenta nie do końca wybudzonego z hipnozy. Wiarygodność i szczerość wypływająca z tej postaci to w głównej mierze zasługa fenomenalnego Mikkelsena, który porywa widza zarówno w restauracyjnej scenie bolesnego rozrachunku z życiową bezsilnością, jak i w musicalowej sekwencji euforycznego tańca w rytm "What a Life". Dzięki jego zakamuflowanej czasami ekspresji i magnetyzmowi to dwa najbardziej zapadające w pamięć obrazki, które długo będą nam towarzyszyć po seansie.

"Na rauszu" nie jest solowym popisem jednego artysty, bo koncertowo wybrzmiewa cały kwartet głównych bohaterów uzupełniony jeszcze o znakomite role Thomasa Bo Larsena (Tommy), Magnusa Millanga (Nikolaj) i Larsa Ranthe (Peter). Każdy z nich kreuje na ekranie intrygującą osobowość, zaś razem tworzą różnorodnie skontrastowaną mieszankę charakterów, których wspólnym mianownikiem jest uporczywie poszukiwanie emocji, zaangażowania i przekonania o własnej wartości. Drobiazgowe przygotowanie postaci to kolejny niezawodny od niemal zawsze atut w rękach Vinterberga, który wynosi "Na rauszu" o kolejny poziom.

"Na rauszu" to kolejna brawura kreacja Madsa Mikkelsena, która na długo zapada w pamięci po seansie. Absolutnie oscarowa rola. "Na rauszu" to kolejna brawura kreacja Madsa Mikkelsena, która na długo zapada w pamięci po seansie. Absolutnie oscarowa rola.
Wielbiciele skandynawskiego kina znajdą w filmie sporo charakterystycznego poczucia humoru i specyficznego dla tej części europejskiej kinematografii klimatu. Jednocześnie "Na rauszu" (nie licząc "Kurska") to bodaj najbardziej przystępny dla szerszej publiczności obraz z dotychczasowego dorobku Vinterberga. Z komediową (choć do czasu) konwencją, sprawnym tempem opowieści i dość przejrzystą narracją. Jeśli coś w najnowszym filmie duńskiego reżysera mogło wypaść lepiej, to zdecydowanie będzie to kwadrans poprzedzający finałową scenę. Wydawało się, że jednego z czołowych reprezentantów manifestu Dogma 95 stać na zafundowanie widzowi emocjonalnego wstrząsu. W "Na rauszu" odczujemy natomiast raczej perturbację, która nie wyrzuci nas poza strefę komfortu. Można byłoby też wytknąć Duńczykowi kilka fabularnych uproszczeń i nieścisłości, których nie da się opisać bez zdradzania fabuły. I to w dodatku dość kluczowych jej fragmentów.

Zabawa na filmowym rauszu nie przyprawi o szum w głowie, a już na pewno nie pozostawi przykrych konsekwencji na drugi dzień. Swoim najnowszym filmem Thomas Vinterberg wznosi toast za rasowe, zniuansowane i przenikliwe europejskie kino na wysokim poziomie. Nie pozostaje nic innego jak również wznieść szklankę - wzorem ekranowego Martina z początkowych scen filmu - wypełnioną wodą. Bez cytryny. Skål!

OCENA: 7,5/10

Film

7.6
90 ocen

Na rauszu (8 opinii)

(8 opinii)
dramat

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (29)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Daria ze Śląska "Pierwsza trasa c.d."

89 - 129 zł
Kup bilet
pop

The Robert Cray Band: Groovin' 50 years!

159 - 249 zł
blues / soul, rock / punk

Paweł Stasiak z zespołem PapaD (1 opinia)

(1 opinia)
120 zł
Kup bilet
pop

Konkursy

Konkursy KWINTesencje

KWINTesencje

3 podwójne zaproszenia

Najczęściej czytane

Sprawdź się

Sprawdź się

Co należy zrobić po zobaczeniu kominiarza aby przyniósł on nam szczęście?