• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Idea Prokom Open - dzień trzeci.

24 lipca 2001 (artykuł sprzed 22 lat) 
Komentarz

Kropelkowało wczoraj z nieba. Ciśnienie podwyższane kawą też nie było za wysokie, więc jednym słowem dzień szarobury. A jednak nie! Na sopockich kortach pojawiły się gwiazdeczki, przy których ciśnienie bez kłopotów skoczyło do odpowiedniego poziomu. Krasnorucka i Dokić zwyczajnie wiedzą jak prezentować się na korcie. Kiedy mimowolnym gestem błysnąć swą kobiecością lub pokokietować brzydszą część widowni. A jakie są tego efekty? Takie, że niemal każde zagranie Dokić było kwitowane burzą oklasków. A było ich wiele. Dlatego, że blondwłose panienki, prócz naturalnych warunków, mają jeszcze kilka atutów. Są nimi wielkie tenisowe umiejętności. Szlifowane wielogodzinnymi treningami. One już wiedzą, że wielkimi mogą być na wiele sposobów. Ten fakt jest odpowiedzią na wielkie zainteresowanie ich osobami. Do tej pory te dziewczątka na tenisowym rynku zdziałały niezmiernie mało. Jednak one już są osobowościami. Ich nazwiska są dochodowymi firmami. Dokić i Leon-Garcia (nic nie ujmując Hiszpance) wygrały w życiu zaledwie po jednym turnieju. Proszę odpowiedzieć, porażkę której z wymienionych kibice przeżyją bardziej? Ja już wiem.

Kryst.

----------

Turniej mężczyzn

W Sopocie doczekaliśmy się pierwszej sensacji. Z męskim turniejem pożegnał się rozstawiony z numerem 1 Dominik Hrbaty, który przegrał 6:7 (3-7), 4:6. Co więcej, jeśli wierzyć pogromcy Słowaka Federico Luzziemu, to nie koniec niespodzianek. Pewność włoskiego zawodnika wynika z przeświadczenia o "dziwnych" piłkach. - W Sopocie są jakieś małe, o niewielkim ciśnieniu - mówił żartem (?) włoski bohater dnia.

Gdy Hrbaty i Luzzi wychodzili wczoraj jako pierwsi na kort centralny, grzało słońce, a termometr wskazywał 27 stopni. Ostatnia piłka była grana przy temperaturze o cztery stopnie niższej, a chmury gęsto spowiły niebo. Ich obecność nad głową musiał czuć zwłaszcza słowacki faworyt. Jako numer jeden rozgrywek śmiało aspirował do czeku opiewającego na 54 tysiące dolarów, zdeponowanego w sejfie dla zwycięzcy, ale na sopockiej liście płac za singiel przyjdzie mu pokwitować odbiór zaledwie 3720 "zielonych". Co więcej, porażka Dominika była w pełni zasłużona. W tym meczu prowadził tylko przez kilkanaście sekund, gdy w tie-breaku pojawił się wynik 3:1 na jego korzyść.

Rozpoczęło się zgodnie z planem, czyli trzy pierwsze gemy padły łupem podającego. Gdy w czwartym gemie piłkę Hrbatego na 3:1 dla Luzziego sędziowie zakwalifikowali jako aut, Słowak nie mógł uwierzyć. Poprosił arbitra głównego o sprawdzenie śladu, ale na niewiele się do zdało. Faworyta do większej inwencji na korcie zmusił dopiero rezultat 2:5. Przełamał rywala w dziewiątym gemie, a po dwunastym wyrównał na 6:6. Sytuacja wydawała się być opanowana, gdy tie-breaka rozpoczął od 2:0 i 3:1. Ale o dziwo, od tego ostatniego wskazania nie zdobył już punktu. Trzy ostatnie piłki wręcz sprezentował rywalowi, pakując dwa proste uderzenia z oburęcznego bekhendu w siatkę i kończąc partię podwójnym błędem serwisowym!

W drugim secie na loży ViP-ów Andrzeja Strzeleckiego zluzowali Wojciech Fibak i Bohdan Tomaszewski, ale i im Hrbaty nie chciał pokazać lepszej strony swojej tenisowej gamy. Wprawdzie wygrał pierwszego gema, ale dwa kolejne oddał, by już później nie dogonić rywala. W ostatnim gemie przeszedł sam siebie, gdy po returnie posłał piłkę na dach budynku klubowego, który miał za... plecami. Trzy kolejne odpowiedzi na serwisy Luzziego także wyglądały na... protest, gdyż lądowały daleko poza placem gry. Protest zapewne przeciwko swojej kiepskiej grze, choć może...

- Dominikowi, podobnie jak wczoraj Nikołajowi Dawiedenko, na pewno nie służyły piłki. W Sopocie są jakieś małe, o niewielkim ciśnieniu. Jeśli ktoś gra szybko, płasko nad siatką, to nie może być z tego zadowolony - usprawiedliwiał Słowaka Luzzi.

Umarł król... niech żyje król. To polskie powiedzenie w wersji oryginalnej na pewno nie jest znane Albertowi Portasowi. Ale Hiszpan, rozstawiony w Sopocie z numerem 2, dokładnie postępował wedle tego przesłania. Gdy na korcie centralnym dogorywał Hrbaty, 28-letni mieszkaniec Barcelony wytoczył przeciwko Mariano Puercie najcięższe armaty. Jako że Argentyńczyk, choć niższy o 10 centymentrów, walił rakietą z równie wielką siłą, odnosiło się wrażenie, że w pogoni za piłką tenisiści lada chwila przekroczą przestrzenne limity przewidziane na grę na korcie numer 2.

- Hrbaty przegrał, ale to nie znaczy, że automatycznie numer dwa zostanie zwycięzcą turnieju. Różnice w umiejętnościach pomiędzy zawodnikami na tego typu turniejach są niewielkie. Dlatego staram się koncertować tylko na swoich pojedynkach. Liczę, że Sopot będzie dla mnie szczęśliwy - mówił Hiszpan już po tym, jak podał rękę pokonanemu rywalowi i wziął kąpiel.

A na korcie pewne kłopoty miał tylko w pierwszym secie, który wygrał 6:4. W drugiej partii brunet z jasnymi pasemkami we włosach dominował już na korcie niepodzielnie wygrywając 6:2. Cieszył się, że tym razem uniknął wahnięć formy.

- W maju wygrałem w Hamburgu turniej z cyklu Masters Series, ale później były dwa wolne tygodnie, i gdy przyszło do gry w Paryżu, przegrałem już w pierwszej rundzie. W Polsce grałem dwa razy, w Szczecinie i Poznaniu, ale nic wielkiego nie wygrałem. Trzy lata temu przeszkadzała mi kontuzja - przypominał Portas.

jag.

----------

Turniej kobiet

Jelena Dokoć nie sprawiła wczoraj zawodu przede wszystkim męskiej części publiczności zasiadającej na trybunach Kortu Centralnego Sopockiego Klubu Tenisowego. 18-letnia Jugosłowianka rozniosła Tathianę Garbin 6:1, 6:1 i jest już w drugiej rundzie Idea Prokom Open. Dalej awansowała także inną słowiańska piękność, Lina Krasnorucka z Rosji, po zwycięstwie nad czeską kwalifikantką, Zuzaną Ondraskovą 6:1, 6:4.

Po tych dwóch meczach można było oficjalnie ogłosić wybory miss turnieju. Dokić - wspaniałe blond włosy, upięte w koński ogon. Oczywiście odkryte czoło i duże oczy. Krasnorucka - tym razem fryzura na krótko, lekko farbowana, filuternie zadarty nosek. I ta 17-letnia świeżość. Na koniec Zuzana Ondraskova, kwalifikantka z Czech, piękny warkocz i długie, aż po szyję nogi. A do tego wszystkie prezentowały się oczywiście w krótkich, idealnie skrojonych spódniczkach. To męski, szowinistyczny punkt widzenia, ale też mężczyzn zasiadło wczoraj więcej na trybunach. I mieli co oglądać, gdyż dorastające kobietki pokazały tenis na wielkim poziomie.

Włoszka Garbin (swą silną sylwetką odbiegała nieco od wczorajszego standardu) walczyła z Dokić jedynie na początku pierwszego seta. Swą nadzieję na nawiązanie wyrównanej walki opierała głównie na minimalnych autach Jeleny. Przede wszystkim dlatego dwa z pierwszych trzech gemów rozgrywano na przewagi. Później poszło już bardzo gładko. Jedyne, co mogło zwyciężczyni tegorocznego Italian Open w Rzymie (w puli był okrągły milion dolarów) popsuć humor, to fatalna pogoda. Deszcz na początku drugiego seta (przy stanie 40-30 w pierwszym gemie dla Jugosłowianki) przegonił obie panny oraz widzów do szatni. Po kwadransie niebo się wypogodziło, ale obraz gry nie uległ zmianie ani o jotę. W drugiej rundzie Dokić zagra z Kvetą Hrdlickovą, pogromczynią Joanny Sakowicz.

Z równym smakiem fani (fanki chyba mniej) cieszyli się widokiem grającej wcześniej Liny Krasnoruckiej z Zuzaną Ondraskovą (6:1, 6:4). Pierwszy set potoczył się tak szybko (niespełna dwadzieścia minut), że chyba nawet obie tenisistki nie zauważyły, kiedy przyszło im stanąć do drugiej partii. Podopieczna Larysy Neiland pochwaliła się nie tylko swą urodą, ale przede wszystkim znakomitym uderzeniem po crosie i półwolejami z połowy kortu. Do drugiego seta najlepsza juniorka świata z 1999 roku przystąpiła zdekoncentrowana. Przegrywała w gemach 0:1 i 1:2, a przebieg meczu kazał wszystkim mocno się zastanowić, czy aby nie zacząć się przygotowywać do trzeciej partii. Na szczęście opamiętanie Rosjanki przyszło w porę, a i Czeszka zaczęła tracić z celownika narożniki połówki kortu Krasnoruckiej, w które wcześniej z taką lubością trafiała.

Trzysetową walkę obejrzeliśmy na Korcie Numer 3, gdzie 28-letnia Gala Leon Garcia siłowała się z o trzy lata młodszą Andreą Glass (6:0, 2:6, 6:2). Pierwszego seta pszczółka-robotnica z Barcelony wygrała do zera i nic nie zapowiadało, że w następnej partii może mieć kłopoty z odniesieniem łatwego zwycięstwa. W drugiej partii to jednak nieoczekiwanie zawodniczka z Darmstadt szybko wyszła na 4:0 i pewnie doprowadziła do remisu. W trzecim secie znów grano po hiszpańsku.

Krystian Gojtowski

----------

Polacy w turnieju finałowym

102 minuty mieliśmy możność oglądać wczoraj na Korcie Centralnym Sopockiego Klubu Tenisowego jedynego Polaka w turnieju głównym. Mieliśmy i niestety mieć już nie będziemy, gdyż Krystian Pfeiffer uległ Tommy'emu Robredo 2:6, 6:3, 2:6.

Mecz, co rzecz zrozumiała wzbudził bardzo duże zainteresowanie wśród widzów. Zawodnik MKT Łódź rychło odwdzięczył się kibicom za wsparcie wygraniem inauguracyjnego gema. Potem jednak szło mu już jak po grudzie. 22-letni Polak raz za razem słał swe potężne sewisy w auty, nie miał wyczucia odległości przy rozrzucaniu rywala po korcie. Hiszpan, choć cztery lata młodszy od swego przeciwnika, niczym doświadczony wyga wytrzymał szamotanie się rywala i wypunktował naszego reprezentanta, bijąc najczęściej soczyste forhandy z końcowej linii kortu. W drugiej partii Robredo był już dużo mniej dokładny. Pfeiffer, głównie żerując na jego błędach grającego z numerem 3 rywala z Barcelony zdołał ugrać nawet seta. Niestety, także i w trzecim secie nie było fajerwerków. Zmęczony Pfeiffer oraz zmęczeni kibice w smutku doczekali końca meczu. W turnieju męskim od dzisiaj kibicujemy już tylko gościom z zagranicy.

Kryst.



Głos Wybrzeża

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane