• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Jadą goście, jadą...

Krystian Gojtowski
18 czerwca 2003 (artykuł sprzed 20 lat) 
Rozmowa z Tadeuszem Kruszelnickim...

"Czołg", bo tak nazywają Tadeusza Kruszelnickiego, lidera polskiej ekipy zagraniczni rywale, poprowadził nasz zespół w 19. Drużynowych Mistrzostwach Świata w Tenisie na Wózkach w Sopocie do piątego miejsca. 48-letni zawodnik, piąty na świecie, nie tylko jest niezadowolony z tego miejsca, ale i z innych rzeczy.

- Piąte miejsce, to porażka?
- Może nie aż tak wielka, bym miał z niej robić tragedię, jednak jestem zawiedziony. Liczyłem na dobrą postawę w półfinale, by później walczyć o jak najwyższe trofea. Jednak drużyna musi być do walki odpowiednio umotywowana.
- A nie była?
- W zespole zabrakło tego, co miał przed dwoma laty, podczas mistrzostw w Sionie. Włodzimierz Wapiński, prezes związku, był tam motorem napędowym dla zawodników. Tutaj skoncentrował się na stronie organizacyjnej. Przede wszystkim nie trafiono z terminem zgrupowania. Kiedy było zgrupowanie kadry w Chorwacji, pojechałem na dobrze obsadzony turniej BMW Open. Wiele nie straciłem, gdyż na turniejach również można się dobrze przygotować do mistrzostw. Jednak fakt pozostaje faktem.
- Spory żal przez pana przemawia.
- Żalu jako takiego nie mam do nikogo, jednak tym razem zdecydowanie postawiono na organizację zawodów. Zawodnicy zostali troszeczkę pozostawieni sami sobie.
- Polacy znów pokazali jak bardzo gościnnym są narodem?
- I to za bardzo. Byłem na wielu imprezach, jednak nigdzie nie ma czegoś takiego, by aż tak troszczono się o gości, a swoich zawodników przesuwano na drugi plan.
- Może pan podać jakieś przykłady takiego traktowania?
- Proszę bardzo. Pierwszy z brzegu - transport. Gdy ludzie zajmujący się tym zobaczyli nas w dresach z napisami "Polska", i w dodatku mnie chodzącego, od razu chcieli zrezygnować z dowożenia mnie na obiekty. Mówili: "niech pan poczeka".
- Ale za to na korcie był pan królem.
- Nie do końca. Posiłki były we wspólnej stołówce, jednak nie wszyscy tyle samo mieli na talerzach. Gość stojący w kolejce przede mną dostał dwa kawałki mięsa, ja proszę o to samo, a w odpowiedzi szef się krzywi. Powiedziałem: "Kurczę, co tu się dzieje" i poszedłem do dyrektora. Swoje wywalczyłem, jednak był to obiad podawany z takim lekceważącym uśmieszkiem: "O, gwiazda ma wymagania".
- Jednak jako gwiazda pewnie od sopockich dziewczyn nie mógł się pan opędzić?
- Z nimi to jest osobna historia. Jak Polki słyszą mowę angielską, hiszpańską czy niemiecką, od razu mają słodkie oczy. A do nas, Polaków, nawet nie chcą się uśmiechnąć. Nie wiem z czego to wynika. Może boją się, że umknie im jakaś niepowtarzalna okazja?
- Może tak łatwo się zakochują?
- Chłopcy z innych krajów śmieją się z nich. Mówią mi wprost, że nasze dziewczyny są bardzo ładne, ale i bardzo głupie. Powtarzam im to, ale nie chcą wierzyć. Zagraniczni są zabawni, opiekuńczy, zaproszą na kolację, ale już następnego wieczora szukają nowych doznań.
- Może mają kłopoty z dokonaniem właściwego wyboru?
- O, tak! Bardzo im ciężko w tym względzie. Mistrzem w tej konkurencji jest Szwed Nicolas Olsson, który w jednym miejscu miał trzy dziewczyny jednocześnie. To jest przykre.
- A dziewczyny z innych krajów do pana nie lgną?
- Raczej nie. Oczywiście, otrzymuję oznaki sympatii, ale od osób trzydziestoletnich i starszych. Mam 48 lat, może więc te młodsze nie wiedzą, jak się mają w stosunku do mnie zachować? Wszak mógłbym być ich ojcem.
- Mimo wszystko jest pan tenisową gwiazdą i różne pokusy mogą mieć miejsce. Żona nie jest o pana zazdrosna?
- Kiedyś miała takie zapędy, ale teraz już tego nie ma. Mamy do siebie zaufanie.
Głos WybrzeżaKrystian Gojtowski

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane