• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Warta Cup - wciąż trzymamy kciuki.

16 sierpnia 2001 (artykuł sprzed 22 lat) 
Turniej indywidualny

Trzech polskich tenisistów awansowało do drugiej rundy międzynarodowych mistrzostw Polski w tenisie Warta Cup (w puli 50 tysięcy dolarów). W ćwierćfinale challengera rozgrywanego na kortach Sopockiego Klubu Tenisowego na pewno będziemy mieli co najmniej jednego reprezentanta, gdyż w meczu zakończonym po zamknięciu tego numeru spotkali się Michał Gawłowski i Krystian Pfeiffer.

By doszło do polskiej rywalizacji Pfeiffer musiał najpierw pokonać Nicolasa Coutelota. Teoretycznie było to niezmiernie trudne zadanie, gdyż Francuzowi przydzielono numer drugi rozstawienia. Uczyniono to opierając się na wysokim rankingu paryżanina (152 ATP). Coutelot jest znany z bardzo niekonwencjonalnego zachowania. Nie mogąc doczekać się Pfeiffera, który zaspał na swój pierwszy mecz, zaczął na korcie... czytać książkę. To i tak przyzwoicie, gdyż wcześniej zdarzało mu się wkraczać na kort z papierosem, fajką lub - gdy był w gorszym humorze - w białej koszuli i z czarną opaską na oczach! Pfeiffer, ćwierćfinalista turnieju w Linzu (100 tysięcy dolarów), spóźnił się ponad kwadrans, co zostało skwitowane przez arbitra pogróżką, a przez rywala brawami. Spóźnienie nie przeszkodziło jednak zawodnikowi MKT Łódź wygrać pierwszego seta w... 14 minut. Jedynego gema stracił przy stanie 5:0. W tym czasie Coutelot zademonstrował na korcie próbkę swych aktorskich umiejętności. Gdy nasz zawodnik przymierzał się do serwisu, Francuz pokazywał chwyty karate. Gdy zaś Pfeiffer nie przyznał się do neta po serwisie, najpierw bił brawo naszemu tenisiście, a następnie bił... głową w ziemię na podobieństwo arabskiego podziękowania. W drugim secie Francuz podjął walkę, ale nie przeszkodziło mu to w żonglerce piłką.

- Zrobiłem swoje. Nie obchodzi mnie, czy Francuz mnie lekceważył czy nie. Wygrałem i tylko to się liczy - powiedział po meczu mistrz Polski. - No, Pfeiffer to bardzo dobry gracz. Szkoda, że tak szybko ze mną skończył. Mógłbym pokazać wam jeszcze lepsze show. Teraz idę zapolować na polskie dziewczyny - twierdził z kolei Coutelot.

W innych meczach Polaków mieliśmy już znacznie mniej powodów do zadowolenia. Kort centralny był dużo mniej szczęśliwy dla Radosława Nijakiego, który w dwóch krótkich setach oglądał w grze Jana Weinzierla. Sopocianin wyrównaną grę toczył jedynie do stanu 3:3 w pierwszym secie. Później grał już tylko berlińczyk, a 18-letni Nijaki był bezradny nie tylko wobec rywala, ale i własnych słabości. Jego dyspozycji nie poprawiła nawet wizyta na korcie lekarza i masażystki. - Znowu dokuczył mi naciągnięty mięsień. Akurat w tym meczu. Nie chcę o tym mówić - rzucił wyraźnie rozgoryczony zawodnik.

Z kolei Niemiec nie ukrywał zadowolenia ze swojej gry. Usatysfakjonowana była także jego dziewczyna. Heidi wysiłki tenisisty z Berlina skwitowała krótkim: "Gut, Jan".

Pierwszej rundy niestety nie potrafił przebrnąć Bartłomiej Dąbrowski, który w meczu toczonym przy oświetleniu elektrycznym urwał tylko seta Hiszpanowi Diego Hipperdingerowi.

Do dantejskich scen dochodziło podczas rozgrywanego na korcie nr 1 meczu innego Hiszpana, Oscara Hernandeza (nr 8) z Aleksandrem Szwecem. Hernandez (266 ATP) pierwszego seta wygrał w 20 minut, ale w drugim Białorusin (316 ATP) postawił wszystko na jedną kartę. Zaangażowanie w grę Szweca najpierw odbiło się na jego rakiecie, która się złamała. - To się nazywa zużycie sprzętu podczas gry - tłumaczył Andrzej Ściuba, trener tenisowy oglądający to spotkanie. Przy stanie 4:5 serwis miał Białorusin. W tym momencie sędzia liniowy dwukrotnie wywołał zawodnikowi autowe wprowadzenie piłki do gry, co spotkało się z jego gwałtowną reakcją. Był na tyle wzburzony, że decydującą piłkę posłał na dwumetrowy aut. Po meczu nie zapomniał jednak o arbitrze. - Nie wyjdziesz stąd cały - krzyknął Białorusin i przymierzył rakietą w sędziego. Na szczęście uderzenia nie było. Uff, emocji mamy pod dostatkiem.

Krystian Gojtowski

---------------------

Turniej par

Wciąż mamy za kogo ściskać kciuki w turnieju gry podwójnej tenisowego challengera Warta Cup (50 tys. dolarów). Pewnie do ćwierćfinału deblowej rywalizacji w Sopocie awansowała para Bartłomiej Dąbrowski/Marcin Matkowski, która pokonała rodaków, Andrzeja Grusieckiego i Jędrzeja Żarskiego. Faworyci stracili ledwie cztery gemy, a pojedynek trwał niespełna 45 minut.
Może to i lepiej, że do 1/4 finału przeszedł bardziej doświadczony i zaprawiony w bojach szczecińsko-łódzki duet. "Dąbek" z "Matką" mają bowiem znacznie większe szanse na pokonanie faworyzowanych Jaroslava Levinsky'ego i Jana Wienzierla. Rozstawiona z nr 1 czesko-niemiecka para w pierwszym pojedynku rozprawiła się z poznańsko-warszawskim teamem: Filip Anioła/Piotr Szczepanik.

Największych emocji dostarczył nam mecz Michała Gawłowskiego grającego w parze z Łukaszem Kubotem. Polacy po niemal trzygodzinnej walce pokonali Szwedów: Filipa Prpicia i Aleksandra Hartmana. W przypadku tego drugiego "Gaweł" skopiował swój wyczyn z pierwszej rundy sinlga. Pierwszego seta Polacy wygrali głównie dzięki znakomitym akcjom przy siatce w tie-breaku. Drugi to wyraźna przewaga gości. Najbardziej zacięta walka rozgorzała w trzeciej partii. Co prawda, inauguracyjnego gema wygrali goście, jednak następne trzy (drugi przy serwisie Prpicia) wzbogaciły konto Polaków. Niezawodny był zwłaszcza serwis Kubota. Po uderzeniach 19-latka piłka mknęła z ponaddźwiękową szybkością w stronę Szwedów, którzy z pokorą przyjmowali to biczowanie. Gem zdobyty na 4:2 to z kolei zasługa piorunującego wprowadzania piłki do gry przez sopocianina. Potem jednak nasi tenisiści stanęli jak wryci, tracąc kolejno cztery gemy. Gem na po cztery Hartman z Prpiciem wywalczyli po 11 minutach walki. Na szczęście serwis zakatarzonego Gawłowskiego w dalszym ciągu był niezawodny.

- Fucking Pole - nie wytrzymał w końcu Prpić, który wymownym gestem ręki dał do zrozumienia, co myśli o naszych graczach. - Farbowany jamnik. A naszym tirem do Szwecji to uciekał - padły komentarze z trybun. Kibice nawiązali w ten sposób do chorwackiego pochodzenia Prpicia. Polacy na szczęście nie zareagowali na gestykulację przeciwnika (niestety, sędzia stołkowy również) i pewnie dowieźli sukces do końca. - Prpić po meczu nas przepraszał, ale co z tego. Jego postępowanie świadczy o tym, jakim jest zawodowcem - skomentował to "Gaweł".

Kryst.



Głos Wybrzeża

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane