To whom it may concern
~bagginsowaty
(21 lat temu)
Czy jest rozsądne rozumowanie kategoriami ataku i obrony? Czy jest to właściwy sposób interpretowania wszelkich sytuacji i zachowań innych? Właściwy, to jest taki, który nie sprowadza naszego wielowymiarowego i barwnego świata do bezkresnej płaszczyzny pomalowanej miejscami czarną kredką . Prosty rachunek prawdopodobieństwa a także doświadczenie zdają się wskazywać, że w całym naszym otoczeniu społecznym przeważają ludzie całkowicie obojętni w stosunku do nas. Gdyby istniał przyrząd do pomiaru uczuć, za którego pomocą możliwe byłoby dokonanie pomiaru stanu napięcia emocjonalnego innych w interakcji z nami, okazałoby się, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków wskazówka stoi constans na zerze, tylko niekiedy wychylając się lekko o pół kreski w lewo lub w prawo. Jaki płynie stąd wniosek dla określenia naszej postawy wobec świata? Jaki schemat interpretacyjny cudzych gestów i słów powinniśmy zatem stosować jako „domyślny”? Chyba to jasne, że taki, który zakłada neutralność i brak jakichkolwiek złych intencji. Złą wolę widzieć należy dopiero wówczas, gdy ktoś nie daje nam żadnej szansy uznania tego, co mówi pod naszym adresem za konsekwencję wady wymowy lub innych problemów z właściwym, adekwatnym wysłowieniem treści intelektualnej i emocjonalnej natury.
A co wtedy, gdy już wiemy, gdy już mamy absolutną pewność, że stajemy w obliczu wyjątkowej życiowo sytuacji – gdy stwierdzamy, że oto pojawił się „prześladowca”, „mściciel”, Brudny Harry, zakapturzona postać, która (być może na swoje własne nieszczęście) wylosowała kiedyś czarną kulkę z naszym nazwiskiem? Czy nie lepiej dalej neutralizować, nie widzieć ataku, nie dostrzegać? Przynajmniej tak długo, jak długo nie jest w sposób wyraźny zagrożona nasza egzystencja, w którymkolwiek z jej wymiarów.
A ostatecznie, czy nie jest dobrze, że ktoś nas dostrzega? Że ktoś widzi sens w tym, by otworzyć usta czy poruszyć palcami po klawiaturze w związku z taką czy inną naszą wypowiedzią, z takim czy innym zachowaniem. Mniejsza już o treść komentarza. Czy nie jest to miłe uczucie, gdy wołając słyszy się nie tylko echo, lecz także głos w innej niż własna tonacji? Czy naszego bytu nie określa spostrzeganie nas przez innych? Czy nie istniejemy dzięki temu , że ktoś nas widzi? Czy ten, kogo nikt nie dostrzega istnieje, istnieje naprawdę? Może i w sensie biologicznym tak, ale na pewno nie w sensie społecznym, a więc nie w pełni. Dlatego nie zazdrościłbym temu wczorajszemu „ja”. Choć, jak widzę, ktoś ostatecznie zatroszczył się i o niego.
Niestety ktoś inny nie pomyślał o najmłodszym pokoleniu rozsianych po świecie Polonusów, uczących się (za namową rodziców) języka swych przodków i nie mających pewności czy „milosc” to „miłość”, wciąż szukających odpowiedzi na to pytanie. A pytań takich jest tyle, ile słów z przegłosem. Cholera, wygląda na to, że to większy problem niż odpowiednie skonfigurowanie kompa.
Pozdrowienia dla wszystkich, pozdrowienia dla Awari.
0
0